Nie ważne gdzie, nie ważne jak daleko i jak długo. Liczy się tylko droga. Bycie w drodze to inny stan świadomości. Przygoda jest w głowie, obojętnie gdzie będziesz, to ty nadajesz znaczenie rzeczywistości.
To był zupełny spontan.
Wcześniej było wiele planów i ustaleń, na dwa tyg przed wyjazdem wiedzieliśmy już, że nic z tego nie wyjdzie.
Plany zostały przełożone, a do akcji wkroczyło Yr.no oraz Wujek Googiel.
Padło na Wybrzeże Bałtyku. Chyba najmniej oryginalny-bikepackingowo pomysł.
Ale co tam, liczy się przygoda. Zaryzykowaliśmy. I jak zawsze się opłaciło.
Dzień 1 – wybrzeże Bałtyku – Koszalin-Ustka
A przygody były od samego początku. Kupowaliście kiedyś bilet na pociąg na długi weekend dwa dni przed długim weekendem? Serdecznie pozdrawiam Panią z okienka Inter City na dworcu w Katowicach, która pół godziny szukała dla nas pociągu, którym z naszej wyprawy moglibyśmy wrócić :) Co prawda ostatecznie zostaliśmy zmuszeni, by o jeden dzień skrócić naszą wyprawę wzdłuż wybrzeża, ale lepsze to niż powrót z Gdyni do Katowic na rowerach
(chociaż w sumie…nie).
Drugą przygodą było pakowanie, ale temu należy się osobny wpis.
Trzecią przygodę zaliczyliśmy jeszcze zanim zaczęliśmy naszą podróż. Na bogato, a co :)
Jeśli śledzicie mojego fanpage-a na Fb to wiecie, że dwa dni przed wyjazdem sprawdzając łajta, złapałam gumę. Zalepiliśmy dziurę w dętce i wszystko było niby okej. Do momentu wjechania na peron. Nagle w oponie zabrakło powietrza.
Okazało się, że dwa dni wcześniej nie zrobiliśmy najważniejszego. Nie sprawdziliśmy czy w oponie nie tkwi żadne szkło czy cuś. No i tkwiło oczywiście.
Podróż do Koszalina mieliśmy z przesiadką w Warszawie. Czas oczekiwania sponsorowany oczywiście przez Mc’Donalds :) Tablice informacyjne PKP wstawione do środka pozwalały kontrolować, czy aby pociąg się nie spóźnia.
I o ile trasa do Warszawy była wielce komfortowa, to już w drodze do Koszalina przypomniały mi się stare czasy, wyprawy pociagiem nad morze i walka o przedziały. Ojjjj PKP … cieżko to komentować. Osiem rowerów i mała ciasna klitka na nie. Ludzie siedzący całą noc na korytarzach… droga do toalety to nie lada wyzwanie.
Ot co, kolejna przygoda.
Podczas reorganizacji przestrzeni potwierdza się wygoda formy lightpackingowej. Rowery zdecydowanie bardziej z nami współpracują, są kompaktowe i zajmują dużo mniej miejsca niż te z sakwami. Przy okazji podziękowania dla ekipy z Krakowa, która zdecydowała się ściągnąć sakwy, w innym wypadku rowery tak czy siak zostałyby na peronie :)
W pociągu zawieramy też pierwszą rowerowa znajomość na tym tripie. Szalenie pozytywny pan, korzystający z biletu weekendowego, dziś jechał do Kołobrzegu, by następnego dnia obrać kierunek na Tarnów, a na koniec zaliczyć jeszcze Jelenią Górę. Można? Można. Droga to stan umysłu.
Niewyspani, ale szczęśliwi – Koszalin wita.
Rowerem wzdłuż wybrzeża Bałtyku – trasa
Tak, jak już wspominałam, pomysł na trasę był jeden – Wujek Google z zaznaczoną opcją rowerową i dodatkowa mapa papierowa dla ewentualnej korekty. Uwierzcie. Tak naprawdę da się jechać :) Jedno, na co trzeba zwrócić uwagę to rodzaj roweru na jakim się pokonuje tę trasę. Większość osób decydujących się na jazdę wzdłuż wybrzeża robi to z sakwami i sporym bagażem, wtedy faktycznie trzeba uważać na wybierane szlaki. Nie dziwiły mnie więc czytane jeszcze na szybko w pociągu opisy i negatywne opinie odnośnie np. rowerowego szlaku R10. Tam nie ma co pchać się z sakwami. Na gravelach firmy Whyte, które wybraliśmy na ten wyjazd nie było to problemem. Cienkie opony świetnie spisywały się zarówno na długich asfaltowych odcinkach, jak i w piachu oraz na szutrowych ścieżkach przeplatanych korzeniami. Bagaż ulokowany w lightpackingowych sakwach Apidury zdecydowanie ułatwiał zwinne pokonywanie kolejnych kilometrów na bardziej wyboistych ścieżkach.
Oczywiście staraliśmy się, aby trasa przebiegała jak najbliżej morza. Wiadomo jednak, że nie zawsze tak się da. Z Koszalina przydrogowymi ścieżkami rowerowymi dotarliśmy do Mielna, by stamtąd mierzeją dotrzeć do Łaz. W Łazach zrobiliśmy błąd, bo odpuściliśmy jazdę plażą i objechaliśmy Jezioro Bukowo od południa. Niestety dopiero następnego dnia zrobiliśmy test jazdy po piasku tuż przy wodzie. Gdybym jeszcze kiedyś miała okazję jechać tą trasę, to na pewno ryzykowałabym jazdę plażą. Bikepackingowo załadowane rowery są zdecydowanie lżejsze niż sakwiarskie. Dzięki czemu można więcej :)
W Darłówku zaliczamy mini-rest na falochronie. Nie będę rozpisywała się o atrakcjach regionu i zwiedzaniu. Każdego interesuje co innego, więc sami pewnie znajdziecie co trzeba, a najbardziej charakterystycznego mostu rozsuwanego i latarnii zwyczajnie nie da się ominąć.
W Domu Rybaka zaliczamy też pyszny obiad. Nad morzem ryba musi być. Ceny niestety już wakacyjne, ale smaczne wyjątkowo.
Z Darłówka wyjeżdżamy czerwonym szlakiem pieszym w kierunku Jeziora Kopań. Ryzykujemy, bo nie wiemy, czy szlak ten będzie przejezdny dla rowerów. Ryzyko się opłaca.
Bardzo malownicza i przyjemna droga najpierw po płytach, potem po ubitym piasku. Z jednej strony morze, z drugiej jezioro.
W Jarosławcu następuje przymusowe oddalenie od morza. Tereny wojskowe. Zakaz wjazdu. Gdzieś tam czytaliśmy, że ponoć są sposoby, by tamtędy przejechać, ale z zadowoleniem przyjmujemy fragment odpoczynkowego asfaltu.
Niestety ów odpoczynkowy asfalt daje wytchnienie tylko na krótko. Ostatnie 20 km do Ustki to ciagła walka z pagórkami i wmordewindem. Ten fragment warto byłoby zmodyfikować.
W Ustce z setką kilometrów w nogach i po nieprzespanej nocy w pociągu decydujemy się na nocleg w pensjonacie. Nie mamy ani ochoty ani siły na szukanie miejsca biwakowego. 2 stopnie na termometrze zdają się potwierdzać dobry wybór.
Dzień 2 – rowerem wzdłuż wybrzeża Bałtyku – Ustka – Łeba
Drugiego dnia budzi nas słońce wpadające przez dachowe okno pensjonatu. Nawet nie pamietamy, kiedy zasnęliśmy.
Krótka sesja zdjęciowa na plaży i Drogą Zwiniętych Torów docieramy do Rowów. Ścieżka ta pokrywa się w 100% z rowerowym szlakiem nadmorskim R10. Na gravele nadaje się idealnie.
W Rowach najgorsza kawa i gofry na świecie.
Dzień zapowiada się bardzo dobrze, pierwsze 40 km to sam teren. Szlak wzdłuż Mierzei Gardnieńskiej to cud miód i orzeszki. Pyszna leśna droga. Rowery Whyte znów tutaj spełniają się idealnie.
Krótkim asfaltowym łącznikiem od Smłodzina docieramy do Kluk. Tu warto zatrzymać się na chwilę w Muzeum Wsi Słowińskiej. To także obszar, który nazwano Rejonem domów w Kratę. Wiecie czemu?
W Klukach również przypada czas obiadu i analizy mapy. Okolice jeziora Łebsko budzą zaniepokojenie. Na Mierzeję nie ma się co pchać, bo zakopiemy się w piachu albo wciągną nas ruchome wydmy. Zaś południowe wybrzeża jeziora to bagna. Tu nie ma dobrej drogi. Albo my jej nie znamy.
Hmmmm, to na pewno nie tędy :)
No i masz babo placek. A miało być tak pięknie.
Lądujemy w bagnach, których pierwsze 500 metrów pokonujemy bez butów, potem jedziemy z prędkością ślimaka. Po drodze przeprawy po kładkach zrobionych ze zwalonych pieńków i grubszych gałęzi. No była przygoda. Nie wiem ile czasu zajął nam odcinek od Kluk do Skórzyna, ale zdecydowanie zburzyło to nasze plany na resztę dnia :)
Pięknie rozpoczęty terenowo dzień kończymy chyba 30 kilometrowym asfaltem do Łeby przy wątpliwie przyjemnej obecności samochodów. By wyrobić się przed zachodem słońca nie robimy żadnych zdjęć, a w samej Łebie spędzamy tylko kilka chwil na zakupach. No cóż, nie można mieć wszystkiego (na chwilę obecną zdecydowanie lepszym rozwiązaniem wydaje się być rozpoznanie godzin kursowania promu z Kluk do Rąbki i ominięcie tej wątpliwej wartości asfaltowej drogi).
Na szczęście okazuje się, że czeka na nas jeszcze największa tego dnia atrakcja sezonu.
Kawka i zachód słońca. O ja cie…
Dziś nie było opcji, by nie spać pod namiotem. Szybki rozstaw, ognicho i … zresztą sami zobaczcie. Najlepsza kolacja pod słońcem. A raczej księżycem :)
I spacer po plaży…
Dzień 3 – rowerem wzdłuż wybrzeża Bałtyku – Łeba – Chałupy
Taki poranek.
Kubeczki w dłoń i na stołówkę… a stołówka na plaży oczywiście.
Owsianka z piaskiem przepyszna.
Trasa trzeciego dnia to na początku Mierzeja Sarbska i nadmorski szlak rowerowy R10. Jeśli planujecie podobny trip, to ten fragment nadaje się tylko dla bikepackingowców. Świat wygląda piękniej na gravelu z wylajtowanym bagażem. Korzenie, korzenie, korzenie. Dobry test dla mocowania sakw :)
Owsianka w brzuchu kończy się szybko. Kofeina przestaje działać. Na szczęście można liczyć na gościnność restauratorów :) Mimo iż w menu pozycji śniadaniowych brak, my zajadamy się aromatyczną jajecznicą na masełku ze szczypiorkiem i pomidorem. Aaaaaa. Pycha.
Potem znowu lądujemy na asfalcie. To właśnie jest fajne w tych rowerach, że na drodze nie ma zamulania, a w terenie micha się cieszy. Zdjęć nie robimy, bo ta część wybrzeża wydaje nam się trochę mniej atrakcyjna. Poza tym Artur ma bombę życia, a my chcemy dziś zajechać aż za Władysławowo.
O Władysławowie nie ma co pisać. Budy, jarmarki, blaszane zegarki, zero miejsca na dobra szamę. Ojjj, kto tu przyjeżdża na wakacje???
Zjadamy na szybko jakąś rybę, robimy zakupy w Żabce, gdzie przy okazji spotykamy ekipę z kampingu w Chałupach i już wiemy, gdzie dzisiejszy nocleg. Szukanie czegoś na dziko w tych rejonach nie ma sensu, a i ciepła woda pod prysznicem kusi :)
Huraaa nocleg znaleziony i zjemy sobie na bogato.
Dobranoc :)
Dzień 4 – rowerem wzdłuż wybrzeża Bałtyku – Chałupy – Gdynia
Ostatni dzień to już pewnego rodzaju epilog i dojazd na pociąg.
Nigdy nie wjeżdżałam do Gdyni od tej strony. Zdecydowanie wysoka piątka za ścieżki rowerowe w tym rejonie. Dzięki czemu nie trzeba się tarabanić pełnymi aut ulicami. Gdyński port i jego industrialna część robi wrażenie.
Na zwiedzanie miasta nie mamy zbyt wiele czasu, więc zahaczamy o Pączkarnię z zamiarem wciagnięcia pączka na Skwerze Kościuszki. Dziwnym zbiegiem okoliczności spotykamy Marka, dystrybutora rowerów Whyte. Nie chce mi się wierzyć w przypadek. Pytam więc czy mają GPSy w rowerach :)
Marek sugeruje przejażdżkę w kierunku Sopotu i Gdańska. Pomysł świetny, niestety nie na dziś. Nasz pociąg odjeżdża za dwie godziny, a brzuchy znów burczą. Postanawiamy więc ostatni raz zobaczyć jeszcze morze. Pączki ładujemy do plecaka, będą idealne do kawy z Warsa.
Przy pomocy TripAdvisor znajdujemy jeszcze dobrą szamę i ostatnie słoneczne chwile na wybrzeżu spędzamy na peronie :)
Wyprawa wybrzeżem Bałtyku – szybki długoweekendowy bikepacking
To były bardzo dobrze spędzone cztery dni. Okazało się, że banalne i mało wydumane polskie wybrzeże może być całkiem dobrym pomysłem na kilkudniowy bikepacking. Wiosną i jesienią nadmorskie miejscowości żyją innym życiem. Jest spokojniej, nie ma jarmarków, spuszczonych ze smyczy turystów, hałasu cymbergaja i parawanów. Wystarczy wsiąść na rower i pojechać przed siebie z szumem morza w uszach.
Wyprawa rowerowa wzdłuż wybrzeża Bałtyku – mapa