Wpis banalny w stylu Paulo Coelho.
Więc jeśli nie trawisz głodnych cytatów, lepiej nie czytaj!
Jakiś czas temu przy okazji notki o #sralpe jedna ze znajomych napisała mi, że od czasu kontuzji moje wypowiedzi są bardziej jadowite. Jednak ci którzy mnie znają wiedzą, że od urodzenia chyba mam cięty język i nigdy jakoś specjalnie w słowach nie wybieram. Mówię to, co myślę, często zanim przemyślę :)
Generalnie wszystko zaczęło się w trzeciej klasie podstawówki, gdy cała klas siedziała cicho, a ja strzeliłam nauczycielce, że źle obliczyła zadanie matematyczne i potrafię to zrobić lepiej. No nie inaczej, cała ja.
Potem było już tylko lepiej :)
Czasami zastanawiam się czy to jakieś braki w inteligencji emocjonalnej, ale zaraz potem uświadamiam sobie, że pewne umiejętności dla niej charakterystyczne mam rozwinięte całkiem dobrze. Ba, nawet bardzo.
Jakoś więc z sobą trzeba żyć i starać się żyć z innymi, mimo czasem trudnego charakteru.
Nie o tym jednak miało być. Nawiązując do stwierdzenia znajomej o zmianach charakterologicznych w wyniku kontuzji (nie pierwszej zresztą) to owszem, zauważyłam, że od czasu feralnego wypadku zmieniłam się troszkę, ale w moim mniemaniu chyba na plus.
Nigdy nie należałam do ludzi z dużą napinką, ale jak każdego pewne rowerowe sytuacje mnie irytowały. A to jakiś rowerowy niedzielny ścigant postanowił ci udowodnić, jak to lepszy jest od ciebie, a to jakaś melepeta jedzie ścieżką od lewa do prawa i ni jak nie idzie go wyprzedzić, a to jakiś pies w zupełnie nieoczekiwanym miejscu wyszedł z panem na spacer… No można by trochę tego wymienić.
Niestety zazwyczaj w takich sytuacjach ciśnienie skakało mi dość wysoko. Od jakiegoś czasu coraz częściej wrzucam na luz. Uświadomiłam to sobie dziś, kiedy po raz pierwszy od lipca wsiadłam na czarnego, a na twarzy pojawił się banan. Co prawda jeżdżę już od jakiegoś czasu. Jednak rehabilitacyjno-treningowe wyjazdy robiłam dotychczas na sztywnym biku i wydawało się to być mega frajdą. Móc wsiąść na rower i pojechać.
Dziś punkt widzenia się zmienił – czarny jest jednak stworzony do dawania przyjemności. Nie wiem, jak to opisać, ale przesiadka na fulla po tak długim okresie najpierw nie jeżdżenia, potem kręcenia kmów na sztywniaku jest „nie do opisania” :)))))))))))))
Może dojrzałam, może się starzeję, kto go tam wie, ale to wszystko sprawiło, że wreszcie się ocknęłam – po co się napinać. Słońce świeci, wszyscy wokół cieszą się wiosną, mogę bujać się po leśnych ścieżkach gdzie i jak tylko mi się podoba. Po co mi jakiekolwiek stresy, utarczki, komentarze. Jest tyle fajnych momentów w życiu, a wielu z nas marnuje je na bzdurne sytuacje i konflikty. Doceniajmy to co mamy. Kiedy ostatnio pomyśleliście sobie – kurcze ale fajny dzień, ale fajne spotkanie, chwila. Łapmy momenty. W każdej chwili i w każdej sytuacji. Mam nadzieję, że zdarza się wam to częściej niż mi, ja muszę się jeszcze wiele nauczyć.
A czarny? Czarny chciał dziś poskakać. Sprowadziłam go jednak do pionu. Jeszcze przyjdzie czas :)