
To wpis z 2011 roku, kiedy jeszcze na chleb mówiłam bep a na muchy tapty. Masz ochotę na coś aktualniejszego zapraszam tutaj – Lago di Garda przewodnik rowerowy.
Trzecia wycieczka nad Gardą musiała być już z większą ilością przewyższeń.
Wybór pada na Monte Velo.
Zaczynamy z Arco najpierw zielonym potem fioletowym szlakiem rowerowym.
Jest on dość dobrze oznakowany, poza tym w drodze do góry spotykamy wielu innych bikerów. Jednego mijamy nawet trzykrotnie :)
Wycieczka zaczynająca się z Arco nie może obejśc się bez climbingu…
My wspinamy się na rowerach. A wysiłek niemały, bo do pokonania 1200 metrów z pionie za jednym razem.
Wysiłek wynagradzają pojawiające się widoki…
Po blisko dwóch godzinach podjeżdżania docieramy do Santa Barbary, miejscowości powyżej Monte Velo. W San Antonio robimy dłuższy odpoczynek i postanawiamy wydłużyć troszkę trasę. Ładujemy węglowodany pysznymi lodami kupionymi w schronisku, gdy słyszymy nagły wystrzał. W głowach momentalnie pojawia się myśl – oby to nie opona.
Podchodzimy do rowerów i okazuje się że Rocket Ron Artura eksplodował wyskakując z obręczy. Myślimy, że łatwo opanujemy tą awarię, jednak okazuje się, że opona w dziwny sposób się naciągnęła i koło ociera o ramę i mocno bije. Artur męczy się z oponą z pół godziny. Niestety nie udaje się nic zaradzić. Trzeba zakończyć wycieczkę i wrócić jak najkrótszą drogą do Arco. A najkrótsza droga to asfaltowy 12 kilometrowy zjazd – droga którą specjalnie nie chcieliśmy ani podjeżdżać, ani zjeżdżać :) Nie pytajcie mnie jakie myśli w głowie kłębiły się podczas tego wyjątkowo długiego asfaltu. Humor poprawiły jak zwykle widoki… i Spitz w pięknym pomarańczowym kolorze do posiłku regeneracyjnego.
