Mam taką pamiątkową koszulkę ze starych, dobrych czasów EnduroTrophy, na której to napisane jest, iż TO NA PEWNO NIE TĘDY.
Hasło to okazało się mocno adekwatne do wydarzeń minionej soboty. Mieroszów, jak przestrzegali znajomi, to dość osobliwe miejsce do rozgrywania zawodów enduro.
Czy był sens pojawiać się tam z kontuzją kolana i jadąc on sight?
Podczas gdy w głowie majaczyło hasło z koszulki, śliski i oblepiony błotem melafir, co krok dawał mi do zrozumienia – „tak, to na pewno tędy, prosto i szybko w dół. Bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie.”
Miasteczko, w którym rozgrywane są zawody, jest równie specyficzne co trasy. Stare, powoli rewitalizowane budynki przypominają o historii i latach świetności. Miejscowi, dla których często jedyną rozrywką jest sklep spożywczy otwarty do późna, czekają aż owe lata powrócą.
Na szczęście aktywne władze ciągle działają i to dzięki współpracy z nimi start zawodów po raz kolejny miał miejsce na rynku, a pierwszy OS został widowiskowo poprowadzony ulicami miasteczka. Wyszło z tego takie mini urban-enduro.
Przejazd przez miejski ratusz i kilka efektownych gleb spotkało się z całkiem sporym zainteresowaniem miejscowych.
Drugi OS wyznaczono już w terenie, ale można śmiało powiedzieć, że był w dalszym ciągu tylko wstępem i rozgrzewką dla kolejnych. Nawet dostanie się na niego nie było takie trudne.
Singielek po prostym, po trawersie, po korzeniach.
Cała mieroszowsko-melafirowa zabawa zaczynała się na trójce.
Nie podjęłam wyzwania pierwszej stromizny, Tolek się zbuntował i postanowił sam sobie z nią poradzić. Ta niesubordynacja zaskutkowała całkiem sporymi otarciami lakieru. Dalsze śliskie melafiry i moje przyzwyczajenie do lewej klamki skutkowało drugą glebą i sporym fragmentem butowania.
Po teksańskiej masakrze piłą mechaniczną układacze tras z EMTB zafundowali nam odpoczynek w postaci OSu nr 4….
I bufetu, mniam …
Piaty OS, nie wiem czemu, wygumował mi się z pamięci.
Były tam jakieś ruiny zamku, czy coś…
Wbrew obawom jedyny trochę znany przeze mnie fragment, OS nr 6 z Włostowej poszedł mi najlepiej. Tam wreszcie ten cholerny melafir był suchy.
Zjechana agrafka i cały górny fragment z uskokami pozwolił na złapanie odrobiny frajdy z jazdy tego dnia.
Finalny spacer na siódmym OSie, nie robił już na mnie wrażenia. A meta pojawiła się dość nieoczekiwanie i całkiem szybko.
Jakie wnioski????????
Mieroszów to nie jest miejsce dla słabych ludzi. Tu trzeba być twardym, albo przynajmniej mieć twardą du.ę. Do Mieroszowa nie ma sensu wybierać się szukając przyjemności. Jazda tutaj to specyficzne połączenia autodestrukcji, masochizmu i wariactwa.
Dobrze, że tego typu zawody istnieją, bo odzierają ze złudzeń i pokazują każdemu jego miejsce w szeregu. Dobrze też, że to tylko jedna edycja w roku, bo moim zdaniem nie ma sensu marnować więcej niż jednego weekendu na melafirowe drifty z duszą na ramieniu. Cieszę się, że starczyło mi odwagi na poznanie tych ścieżek i zazwyczaj niekontrolowane osuwanie się razem z wszechobecnym gruzem. Z pewnością wpływ na odbiór sytuacji miała kontuzja, ale nie czuję aby nawet bez niej jazda po melafirze myła moja ulubioną.
Mimo wszystko kiedyś jeszcze odwiedzę te rejony.
Sprawdzę, jak to z tym melafirem jest, gdy zna się trasę, łatwiejsze dojazdówki i nie ma się kontuzji. Może nawet w przyszłym roku.
Bo jak wcześniej pisałam trochę wariata w duszy mi gra i czasami mam skłonności do autoagresji.
PS:
Jeśli ktoś miałby pytania natury organizacyjnej, to …
– zdecydowanie tak, dla systemu pomiaru czasu stosowanego przez EMTB. Wyniki między OSami, wyniki online, drukowane międzyczasy. Tak powinno być wszędzie.
– oznaczenie odcinków bardzo dobre, nigdzie się nie zgubiłam.
– na uwagę zasługuje fakt, że wszystkie OSy poprowadzone zostały naturalnymi szlakami.
– wyznaczenie nieoptymalnych dojazdówek hmmm, dużo by pisać.
– bufet – szału nie było, ale i niczego nie zabrakło. Miłym urozmaiceniem byłyby arbuzy i pomarańcze zamiast jabłek.
Ekipa EMTB konsekwentnie realizuje swoją idealistyczną wizję wymagającego, twardego enduro. Wiadomym jest, że ten styl nie idzie w parze z pieniędzmi. Co zresztą widać po frekwencji uczestników. Miejmy nadzieję, że owych idei wystarczy jeszcze na kilka dobrych lat, bo równie wymagających tras nie ma nikt inny w Polsce.