Pisałam już kiedyś o tutaj, że Katowice to wyjątkowo „nieszosowe” miasto. A dokładniej chodziło o to, że dobrze jest tu mieć każdy rower, oby nie był to rower szosowy.
Na tezę moją zareagowało obruszeniem kilku kolarzystów (zobaczcie w komentarzach), wymawiając mi, iż na szosie to trzeba umić i nogę trzeba mieć. No więc z racji tego iż łydy nie posiadam, a na rowerze cały czas się przewracam, po Katowicach jeżdżę na swój specyficzny sposób.
Tym razem był to styl turystyczno-urbanistyczno-artystyczno-kulinarny.
Była sobota, za oknem świeciło ciepłe jesienne słońce, przeleżeliśmy na kanapie cały poranek, przewertowaliśmy wszystkie zaległe rowerowe gazety, w TVNie skończyło się Dzień Dobry oraz Wojciechowska i tym samym wszystkie argumenty przemawiające za dalszym przekładaniem się z boku na bok zniknęły.
Gdy staliśmy pod klatką i włączaliśmy Garminy, Stravy i inne takie, dalej nie wiedzieliśmy gdzie jechać. Z przyzwyczajenia zakręciliśmy korbami w kierunku Spodka, by dalej udać się na Sztauwajery. Dopiero gdzieś w okolicy Strefy Kultury w głowie zapaliła się lampka. Wczoraj w Wyborczej czytałam, że w Szopienicach zrobili nowy mural. Flora i Florian. Trzeba ich zobaczyć.
I tak zupełnym przypadkiem, po drodze, by zobaczyć intrygującą parę, wyszła nam całkiem spontaniczna rowerowa rajza szlakiem Katowickich murali.
Katowickie Murale
I właściwie to tu nie ma sensu nic pisać. Mural faktycznie jest ZJAWISKOWY.
Flora i Florian autorstwa Mona Tusz przedstawia alegorię ery poprzemysłowej i ciągłości życia. Flora sieje rośliny a patron hutników Florian podlewa ziemię, by rośliny mogły wyrosnąć.
Katowickie MURALE – FLORA i FLORIAN
A to mój ulubiony. Oczywiście poza Florą i Florianem.
Prosty, brutalny, konkretny.
THINK!!!
W przeddzień naszej rajzy minęła 30 rocznica śmierci Jerzego Kukuczki.
Nasza muralowa wycieczka mimo iż całkiem spontaniczna wyszła nad wyraz udanie. Teraz pora na świadome dopracowanie trasy, bo już wiem, że ominęliśmy kilka wartych zobaczenia dzieł.