Pisałam już kiedyś o tutaj, że Katowice to wyjątkowo „nieszosowe” miasto. A dokładniej chodziło o to, że dobrze jest tu mieć każdy rower, oby nie był to rower szosowy.
Na tezę moją zareagowało obruszeniem kilku kolarzystów (zobaczcie w komentarzach), wymawiając mi, iż na szosie to trzeba umić i nogę trzeba mieć. No więc z racji tego iż łydy nie posiadam, a na rowerze cały czas się przewracam, po Katowicach jeżdżę na swój specyficzny sposób.
Tym razem był to styl turystyczno-urbanistyczno-artystyczno-kulinarny.
Była sobota, za oknem świeciło ciepłe jesienne słońce, przeleżeliśmy na kanapie cały poranek, przewertowaliśmy wszystkie zaległe rowerowe gazety, w TVNie skończyło się Dzień Dobry oraz Wojciechowska i tym samym wszystkie argumenty przemawiające za dalszym przekładaniem się z boku na bok zniknęły.
Gdy staliśmy pod klatką i włączaliśmy Garminy, Stravy i inne takie, dalej nie wiedzieliśmy gdzie jechać. Z przyzwyczajenia zakręciliśmy korbami w kierunku Spodka, by dalej udać się na Sztauwajery. Dopiero gdzieś w okolicy Strefy Kultury w głowie zapaliła się lampka. Wczoraj w Wyborczej czytałam, że w Szopienicach zrobili nowy mural. Flora i Florian. Trzeba ich zobaczyć.
I tak zupełnym przypadkiem, po drodze, by zobaczyć intrygującą parę, wyszła nam całkiem spontaniczna rowerowa rajza szlakiem Katowickich murali.
Katowickie Murale
Aby dojechać z centrum do Szopienic omijając ruchliwe ulice, trzeba trochę pokombinować. Zahaczenie o okolice bogucickiej Fabryki Porcelany okazało się świetnym wyborem…
… bo tuż przy niej odnajdujemy pierwszy tego dnia mural. Mural tematem związany z porcelaną, bo nawiązuje do kultowych porcelanowych figurek kotów, znanych na całym świecie, produkowanych właśnie w Katowicach.
Sama Fabryka, to miejsce z klimatem, które zostało znakomicie zrewitalizowane i zaadaptowane na strefę gastronomiczno-kulturalną. Warto tu przyjechać głównie latem, gdy w weekendy odbywa się Targ Nocny.
To miejsce ma klimat. Jesienne kolory nisko wędrującego słońca dodatkowo dodają uroku.
Będąc tu warto zarezerwować dłuższą chwilę na zdjęcia.
Bo mamy tu na przykład takie perełki socjalizmu.
Z Fabryki Porcelany lasami przez Kolonię Amandy (skąd ta nazwa?) jedziemy na Wilhelminę. Same kobiety w tej przypowieści :) Kusi by przedłużyć trasę przez Nikiszowiec, ale obawiam się, że beza w Byfyju zadziałałaby zupełnie demotywująco do dalszej jazdy.
W Szopienicach zaczynamy poszukiwania Flory i Floriana, gdy naszym oczom ukazuje się nadprogramowy dziś mural. Druga nowość, jeszcze oficjalnie „nieodsłonięty” mural ku pamięci Kazimierza Kutza autorstwa Erwina Sówki. KUTZ NA KUCU.
Mijamy Muzeum Hutnictwa Cynku Walcownia i dalej szukamy naszej pary.
I właściwie to tu nie ma sensu nic pisać. Mural faktycznie jest ZJAWISKOWY.
Flora i Florian autorstwa Mona Tusz przedstawia alegorię ery poprzemysłowej i ciągłości życia. Flora sieje rośliny a patron hutników Florian podlewa ziemię, by rośliny mogły wyrosnąć.
Katowickie MURALE – FLORA i FLORIAN
Po osiągnięciu celu naszej muralowej wycieczki, okazuje się, że to wcale nie koniec.
Wracając przez centrum Szopienic, dzielnicy mojego dzieciństwa, przypominamy sobie o dwóch malunkach, na które zawsze zwracamy uwagę przejeżdżając tędy samochodem.
Murale RazPazJana to ulubione murale Artura.
A to mój ulubiony. Oczywiście poza Florą i Florianem.
Prosty, brutalny, konkretny.
THINK!!!
Z Wilhelminy, gdzie znajduje się THINK, wracamy ścieżką rowerową, która doprowadza nas do centrum.
Industrialne klimaty trzymają się nas cały czas.
Myśleliśmy, że to już koniec muralowego szlaku….
… gdy po drodze spotykamy trójwymiarowego sterowca. Niestety foto robię z d..y strony i trójwymiarowość bierze w łeb.
Zaraz obok Sterowca mamy Wojciecha Korfantego. Mural dość kontrowersyjny i na tym pozostańmy.
I znów po Korfantym nie miało być już nic, gdy przypominam sobie o kolejnym. BANG!!!
W przeddzień naszej rajzy minęła 30 rocznica śmierci Jerzego Kukuczki.
Gdy na powrót dotarliśmy do Strefy Kultury i Muzeum Śląskiego w brzuchach burczało donośnie. Dokonanie wyboru między Modro Bistro a Kafejem to jedna z rzeczy niemożliwych w naszym przypadku.
Rzuciliśmy więc monetą. Wyszedł orzeł. Padło na Kafeja, a tam… następny… mural ;)
I przepyszne jesienne gofry z ricottą, pomarańczą, granatem i miodem.
Nasza muralowa wycieczka mimo iż całkiem spontaniczna wyszła nad wyraz udanie. Teraz pora na świadome dopracowanie trasy, bo już wiem, że ominęliśmy kilka wartych zobaczenia dzieł.