Przejdź do treści
  • GŁÓWNA
  • MIEJSCA
    • Polska
      • Beskid Niski
      • Beskid Mały
      • Beskid Sądecki
      • Beskid Śląski
      • Beskid Żywiecki
      • Bieszczady
      • Gorce i Pieniny
      • Jura Krakowsko-Częstochowska
      • Katowice i okolice
      • Małopolska
      • Płaskopolska
      • Sudety
      • Suwalszczyzna
      • Zakopane i Tatry
    • Austria
      • Ischgl
      • Saalbach – Hinterglemm
      • Salzkammergut
    • Chorwacja
    • Czechy
    • Maroko
    • Słowacja
    • Szwajcaria
    • Włochy
      • Finale Ligurie i San Remo
      • Lago di Garda
      • Livigno
      • Toskania
      • Valsugana
    • Wyspy Kanaryjskie
    • SINGLETRACKI i BIKE PARKI
  • SPRZĘT
    • testy i recenzje
  • BIKEPACKING
  • GRAVEL
  • PORADY
  • INNE
    • ULTRA
    • ZWIFT
    • morsowanie
    • relacje
    • kolarska kuchnia
    • zimowo
    • life behind bars
    • o treningu
    • GIRLS on BIKES
    • rekonstrukcja ACL
    • przemyślenia
    • maratonowo
    • Geocaching
  • WSPÓŁPRACA
  • Sklep
    • Sklep
    • Regulamin sklepu, polityka prywatności i plików cookies
    • Koszyk
  • GŁÓWNA
  • MIEJSCA
    • Polska
      • Beskid Niski
      • Beskid Mały
      • Beskid Sądecki
      • Beskid Śląski
      • Beskid Żywiecki
      • Bieszczady
      • Gorce i Pieniny
      • Jura Krakowsko-Częstochowska
      • Katowice i okolice
      • Małopolska
      • Płaskopolska
      • Sudety
      • Suwalszczyzna
      • Zakopane i Tatry
    • Austria
      • Ischgl
      • Saalbach – Hinterglemm
      • Salzkammergut
    • Chorwacja
    • Czechy
    • Maroko
    • Słowacja
    • Szwajcaria
    • Włochy
      • Finale Ligurie i San Remo
      • Lago di Garda
      • Livigno
      • Toskania
      • Valsugana
    • Wyspy Kanaryjskie
    • SINGLETRACKI i BIKE PARKI
  • SPRZĘT
    • testy i recenzje
  • BIKEPACKING
  • GRAVEL
  • PORADY
  • INNE
    • ULTRA
    • ZWIFT
    • morsowanie
    • relacje
    • kolarska kuchnia
    • zimowo
    • life behind bars
    • o treningu
    • GIRLS on BIKES
    • rekonstrukcja ACL
    • przemyślenia
    • maratonowo
    • Geocaching
  • WSPÓŁPRACA
  • Sklep
    • Sklep
    • Regulamin sklepu, polityka prywatności i plików cookies
    • Koszyk
Facebook Youtube Instagram

WISŁA 1200 – gravelowe ultra

  • 17/07/2018
  • 57 komentarzy
POSTAW KAWE
5
(9)

Jestem ULTRA.
Tak przynajmniej powiedział mi Adam jakiś tydzień temu, gdy w ciemnościach, ostatkami sił wjeżdżałam na wyspę Ołowianka na metę ultramaratonu WISŁA 1200.
W ciągu sześciu dni pokonałam trasę dość fantazyjnie wyznaczoną przez organizatorów, wykręcając niemal codziennie 200 kilometrów po ścieżkach i asfaltach wijących się wzdłuż brzegów Wisły.

Nie czuję się ULTRA.
Normalnie na wykręcenie 1200 kilometrów potrzebuję minimum dwóch miesięcy. Tym razem zajęło mi to 136 godzin. Jakim cudem? Bez specjalnego przygotowania i treningu? Podczas gdy ostatni miesiąc to tylko jazda na elektrykach i wyciągami po bike parkach?

Może jednak Adam ma rację. Mam głowę do ULTRA.


Wisła 1200

PROLOG

Mój plan na WISŁĘ 1200 był prosty. Zabrać lekki rower, spakować się na lekko i powoli w swoim tempie pokonać ponad 1000 kilometrową trasę, mieszcząc się w limicie 200 godzin. To, że już na początku realia odbiegały nieco od zakładanych planów możecie przeczytać w artykule opisującym listę sprzętu, jaki ze sobą zabrałam. Jak było potem? Oczywiście, wszystkie plany poszły w łeb.

Start wyścigu zaplanowany był na 6. lipca, na ósmą rano. Miejsce – Schronisko Przysłop pod Baranią Górą. To właśnie w tych okolicach swoje źródła ma najdłuższa rzeka Polski. Z racji wczesnej godziny startu oraz właśnie lokalizacji (951 m n.p.m) już dzień wcześniej większość zawodników pojawiła się w Schronisku, by na spokojnie przygotować się fizycznie i mentalnie do czekającego ich wyzwania.

Słynne ciasta ze Schroniska na Przysłopie znikały w ekspresowym tempie. Ci którzy nie lubują się w słodyczach mogli zjeść przepyszny makaron i sałatki przygotowane przez ekipę organizatora. Na brak napitków też nikt nie mógł narzekać.

Odbiór pakietów startowych, odprawa przedstartowa i większość myślami była już w łóżku, z nadzieją na dobry, dodający sił sen.


Podpisać listę startową.
Odebrać trackera.
I czapeczka :)
Bar serwował, co komu potrzeba.
Omnomnom.
Pyszności.
Wisła 1200
Odprawa przedstartowa.
Hahaha, ale wam szykuję zabawę.
„Nie będzie łatwo, pamiętajcie.”

Wisła 1200

WISŁA 1200 – DZIEŃ 1

Przysłop pod Baranią Górą – Kraków
199,5 km

Sen długi nie był. Większość startujących była tak podekscytowana, że obudziła się już o 5 rano. Mi nawet zatyczki do uszu nie pomogły. Zwlekłam się z łóżka o „zupełnieniedoogarnięcia” dla mnie godzinie, wyczekałam swoje w kolejce po jajecznicę, zaczepiłam sakwy do Ferala i postanowiłam zrobić rozeznanie wsród uczestników.

Na liście startowej widniało około 200 śmiałków, gotowych na podjęcie wyzwania WISŁY 1200. Każdy z nich, jak widać na zdjęciach, miał inny pomysł na czekające go kilometry. Byli tacy, co nie mieli w planach ani chwili snu, byli tacy, co zakładali noclegi gdzie popadnie, na dziko i tacy, co brali pod uwagę tylko wygodne łóżko. Byli sakwiarze, bikepakerzy, ściganci i maruderzy. Znakomita mieszanka. Każdy inny a wszyscy z jednym celem – dotrzeć do Gdańska.


Kolejka po śniadanie
Jajecznica na 950 m n.p.m.
Rowery gotowe.
Jedni bikepackingowo.
Inni z sakwami.
Skupienie przedstartowe.
Dużo różnych pomysłów na bikepacking.
Stylówa.
Były i trzy fat bike-i.

Wisła 1200

Nie potrafię opisać uczucia, które towarzyszyło mi na starcie. Niepewność, podekscytowanie, obawa, czy oby na pewno dam radę? Tym bardziej, że tym razem skazana byłam na samą siebie. Artur pół roku wcześniej w reakcji na propozycję startu uśmiechnął się tylko i stwierdził, że z wielką przyjemnością mi pokibicuje i poprzygląda się przesuwającej się kropce na mapie z trackingiem.

Cóż było począć, skoro przygoda wzywała. Z otwartą głową i zaufaniem do matki karmy pozwoliłam się ponieść wirowi wydarzeń.

Pierwsze pięćdziesiąt rozgrzewkowych kilometrów było z górki. Minęły tak szybko, że ani nie zdążyłam przekręcić korbą trzy razy. Stawka ładnie się rozciągnęła, ale cały czas można było jechać w grupie podobnych do siebie.

Po takiej rozgrzewce wszyscy byli gotowi na główny punkt programu, dla którego tu przyjechali. Wały okalające południowe brzegi Jeziora Goczałkowickiego ukazały prawdziwy charakter tego wyścigu. To tutaj zawodnicy zobaczyli, z czym zmagać będą się przez kolejne dni. To po tych pierwszych kilometrach oczywistym okazało się, że każdy napotkany na trasie asfalt witany będzie z wytchnieniem i nadzieją, by nie skończył się zbyt szybko.


Zaczyna się zabawa.
Ale jak tu jechać.
No jak?
Wisła 1200
Czasami łatwiej było pod wałem.
A czasem można było spaść.
Na szczęście były miejsca, gdzie można było odsapnąć.

Wisła 1200
Wisła 1200
Wisła 1200

Potem długo było znowu pięknie, do czasu gdy zjawiskowo wyglądające na niebie chmury nie przeistoczyły się w zjawiskową burzę, przed którą uciekałam dobre trzy godziny jadąc w nieustającym deszczu. Widok Krakowskiego Zamku dodał sił na ostatnie kilka kilometrów i znalezienie noclegu. Cel na pierwszy dzień został osiągnięty.
199,5 km w 10 godzin. Nogi jak z waty.

WISŁA 1200 – DZIEŃ 2

Kraków – Sandomierz
202 km

Nigdy nie lubiłam wcześnie wstawać. Wiedziałam więc, że w trakcie WISŁY 1200 pobudka o sensownej porze będzie największym problemem. Wygodne łóżko i otulająca kołderka wołały do mnie „Jeszcze chwila”, „Śpij sobie smacznie, przecież jesteś taka zmęczona”.

Biorąc pod uwagę, że głównym założeniem na ten wyścig była spokojna jazda po około 130 km dziennie, robienie zdjęć i cieszenie się widokami, pomyślałam, że faktycznie nie trzeba spieszyć się specjalnie ze wstawaniem. Wczorajsze 200 kilometrów stworzyły bezpieczny zapas na kolejne dni, byłam więc niemal pewna, że to będzie spokojny leniwy dzień. Myślałam też, że drugiego dnia stawka startujących będzie już tak rozciągnięta, iż praktycznie cały czas będę jechać sama.
Koniec końców z kwatery wyjechałam o… 9.00.

O jakże się myliłam z tym luzem i pustką na trasie. Za Krakowem po krótkim kurwidołkowym incydencie zaczęła się piękna szutrowo-asfaltowa ścieżka. Słońce pięknie świeciło, a chmury na niebie układały się w tak malowniczy sposób, że nie było sposobu by się nie zatrzymywać i nie robić zdjęć. W końcu dla takich zdjęć targałam ze sobą mini-statyw aparat i podręczne GoPro. Przy każdym takim zatrzymaniu okazywało się, że tu i tam raz po raz mnie ktoś mija. „Nie jest tak źle z tym moim tajmingiem. Ostatnia nie jadę” pomyślałam i dawaj leniwie z nóżki na nóżkę.

Wisła 1200
Wisła 1200
Wisła 1200
Wisła 1200
Wisła 1200
Wisła 1200

W jednym z takich mijających mnie pociągów rozpoznałam chłopaków z dnia wczorajszego, którzy to pomarańczą w lesie za Goczałkowicami mnie częstowali. Wiedziałam, że to znak. Zrobiłam im pamiątkowe foto, zebrałam bambetle, wsiadłam na rower i pojechałam dalej. Dziwnym trafem w następnej wiosce spotkałam ich pod jednym ze sklepów. Wiedziałam, że to znak.

Chłopaki okazali się całkiem sympatyczni ale i jednakowoż pechowi. Dzięki zerwanej szprysze pod następnym wiejskim sklepikiem mogłam sobie spokojnie odpocząć, a w trakcie jazdy już mi się nie nużyło, bo albo następowały jakieś śmichy-hihy, albo musiałam nieźle kręcić korbami, by mi nie uciekli.

Tak dotarliśmy razem najpierw do promu, potem pod kolejny wiejski sklep, a na koniec do Sandomierza. Zupełnie nieplanowany cel tego dnia. Ufff.


Centrum Rowerowe Olsztyn
Piotrek idzie jak koń.
Prom na 287 km
Chwila odpoczynku.
Picka z poprzedniego dnia.
… i ogóreczek.
ultramaraton
Rower w sam raz na wały.
Ooooo :)
Poszła szprycha.
Pociąg na moście
I znów sklep.
Dojechali my.
Nocleg na Campingu.
A gdzie Ojciec Mateusz?
Toast za 200 km :)

Wisła 1200

WISŁA 1200 – DZIEŃ 3

Sandomierz – Maciejowice
173 km

Mówi się, że na takich wyjazdach/zawodach najgorszy jest trzeci dzień. Trzeciego dnia najbardziej bolą nogi, trzeciego dnia najbardziej nie chce ci się wstać, trzeciego dnia masz ochotę wszystkim walnąć.

U mnie było zupełnie inaczej. Mimo średnio przespanej nocy wstałam o 6.00, nogi jakieś takie świeże się wydawały i śniadanie smakowało wybornie.

Wszystko powyższe złożyło się idealnie, bowiem trzeci dzień miał być tym, kiedy wykres przewyższeń nieco się pofałduje. Oj uda moje odczuły owo pofałdowanie. Najpierw wspinając się na wzniesienia Gór Pieprzowych, potem pokonując pagórki niedaleko Słupi, by na końcu stawić czoło wzgórzom w okolicy Kazimierza. Na kolejnych metrach podjazdów wypominałam sobie lenistwo i fakt, że czeterdziesto-zębowa koronka napędu została w domu a ja męczę się z przełożeniem 42/42.
Na szczęście po każdym podjeździe czekał zjazd, a po każdym terenowym odcinku następowała chwila odpoczynku na asfalcie.

Tego dnia mocno zastanawialiśmy się nad noclegiem na dziko nad Wisłą. Zakupiliśmy nawet potrzebny prowiant i zapas wody. Ostatecznie zwyciężyła jednak wygoda i marzenie o miękkiej poduszce oraz ciepłym prysznicu. W Hotelu w Maciejowicach poza nami postanowiła przenocować całkiem spora ekipa startujących w Wisła 1200. Do późnego wieczora słychać było nocne polaków rozmowy na korytarzach.

Wisła 1200
Rano budzi nas burza.
Podejście pod Góry Pieprzowe.
Ufff.
Gdzieś w okolicach Kazimierza.
Piękno obiektywne.
Frederik :)
Wisła 1200

WISŁA 1200 – DZIEŃ 4

Maciejowice – Wyszogród
177 km

Mawiają, że kiedy rano budzisz się i nic cię nie boli to znaczy, że umarłeś. Oj, zdecydowanie nie mogłam tego powiedzieć czwartego dnia wyścigu. Niestety w czwartej dobie dopadł mnie kryzys i to co zazwyczaj dzieje się trzeciego dnia przyszło do mnie z opóźnieniem.
Betonowe nogi, zerowa motywacja, brak ochoty na jakiekolwiek jedzenie.

Na domiar złego wszystko to zeszło się z jednym z bardziej wymagających odcinków trasy tuż przed Warszawą. Znakomite single wijące się wzdłuż brzegu rzeki to w lesie, to krzakach, czy dzikich polach, normalnie na rowerze MTB łyknęłabym je ze smakiem. Na wymęczonych nogach i rekach, na gravelu okazały się nieco mniej „smakowite”. Gdy tak jechałam i co chwila jakiś dołek lub mulda wytrącały mnie z równowagi myślałam o tych wszystkich obładowanych sakwiarzach, którzy pokonywać będą ten fragment. Nie chciałabym słyszeć ich komentarzy.

Wisła 1200
Hot-dog na drugie śniadanie? Dlaczego nie?

Wisła 1200
W poszukiwaniu obiecywanej przez organizatora plaży nudystów.

Wisła 1200
Yp, jep, yp, jep. Dyg, dyg, dyg, dyg. Moja d..a. Ała.

Wisła 1200
Jest i Warszawa, taka piękna...

W Warszawie gościmy zdecydowanie za długo, zjadamy za dużo, piwo pijemy za wcześnie. Wszystko to potem odbija się na dalszej jeździe. A droga za stolicą dużo łatwiejsza nie jest. Rzekłabym, że jeszcze gorsza niż przed.

Dobitnie świadczy o tym brak zdjęć (organizm sił marnować nie chciał na wyciąganie aparatu z kieszonki) oraz fakt ostatecznego rozłamu naszej ekipy. W Wyszogrodzie postanawiamy się rozdzielić. Chłopaki z Olsztyna atakują Płock, ja w Fryderykiem zostajemy na nocleg w ekspresowo znalezionym hotelu. Do mety zostaje już tylko 410 kilometrów.

Wisła 1200

WISŁA 1200 – DZIEŃ 5

Wyszogród – Ostromecko
205 km

Zmęczenie się kumuluje. Gdy budzę się rano niby nie jest źle, ale gdy ruszamy na rower, nie mam pojęcia, co boli mnie bardziej tyłek, nadgarstki czy nogi. Podczas pakowania rzeczy na wyjazd chyba mnie zaćmiło i nie wzięłam ze sobą kolarskich rękawiczek. No bo przecież w długich na gravelu ciepło i nie wygodnie, w krótkich siara. Jadę więc kolejne kilometry coraz bardziej odczuwając dyskomfort i problem z ułożeniem rąk na kierownicy. Głowa, gdy myśli o rekach, to zapomina o bolącym tyłku, gdy przypomina sobie o tyłku, zapomina o nagach i jakoś wszystko się kręci.

Na szczęście pierwsze dwie godziny do Płocka to 90% szutrów. W Płocku szybkie drugie śniadanie pod sklepem i ciśniemy dalej. Dopiero teraz zaczyna się zabawa. Najpierw złudny asfalt, na którym wykorzystuję Fryderyka i siadam mu na kole, potem piachy niczym na pustyni. Jakieś 20 km przed Toruniem uświadamiamy sobie, że by dalej jechać potrzebujemy natychmiastowego pierogowego doładowania. Niestety na próżno szukać tu czegokolwiek do jedzenia. Nie mam pojęcia, jak udaje nam się dotrzeć na Toruńską Starówkę, gdzie spotykamy chłopaków. Oni kończą właśnie obiad, zbierają się szybko, bo planują nocleg w Chełmnie. My na razie najbardziej zainteresowani kartą menu, której oczywiście głównym daniem są … pierogi.

Między jednym a drugim pierogiem scrolluję Bookinga by ostatecznie znaleźć nocleg w Ostromecku. Mamy więc ostatni cel tego dnia. Jeszcze nieświadomi jak trudny do osiągnięcia.

Z odcinka Toruń-Ostromecko nie pamietam za wiele. No może nic oprócz siedziby głównej Ojca Rydzyka oraz piachów, które skutecznie utrudniały nam dotarcie do motelu przed godziną 21. A było to kluczowe, bowiem o tej porze zamykali restaurację. Na szczęście właściciel się zlitował i poczekał na nas dobre pół godziny. Schabowy z ziemniakami i surówką smakował wybornie.
Dlaczego nie ma więcej zdjęć, pewnie już wiecie.

Wisła 1200

WISŁA 1200 – DZIEŃ 6

Ostromecko – Gdańsk
208 km

Przy wczorajszej kolacji rozmawiałam z Fryderykiem o dystansie, który pozostał nam do końca. 205 kilometrów – to niby niewiele, a poziom zmęczenia nie pozwala realnie ocenić, czy dam radę zaatakować ten dystans. Przy dzisiejszym śniadaniu całkiem poważnie rozpatruję opcję podzielenia tego dystansu na dwa dni. No bo w zasadzie to przecież nigdzie nie miałam się spieszyć. Miałam robić zdjęcia i czilować.

Jesteśmy zmęczeni, ociągamy się ze śniadaniem i z pakowaniem. Z jednej strony chcielibyśmy zrobić co trzeba i już mieć to wszystko za sobą. By kolejnego dnia nie trzeba było znowu wstawać, znów pod presją czasu się pakować. Z drugiej strony już piekielnie nam się nie chce kręcić korbami.

Na szczęście gdy siadamy na rower klimat trochę się poprawia. Fryderyk ciągnie nas na asfalcie, ja dostaje energii przy każdym wejściu w teren. W specyficzny sposób się uzupełniamy.
Co przystanek to odliczamy ile jeszcze kilometrów zostało do mety.
Stosujemy technikę małych kroków. Najpierw celem jest Gniew. Gdzie udaje nam się schować przed burzą i zajadamy się bigosem w barze mlecznym. Kolejnym punktem do zdobycia jest Tczew, przez który ostatecznie tylko przejeżdżamy. Mamy wyjątkowe szczęście, że deszczowe chmury nas omijają, mało rozmawiamy tego dnia, ale obydwoje czujemy, że trzeba to skończyć.

Długi odcinek prowadzący po łące za Tczewem to chyba ostatni sprawdzian siły charakteru. Dzisiaj z perspektywy widzę, że to pewnego rodzaju klamra kompozycyjna. Jak pierwszy trudny odcinek przy Jeziorze Goczałkowickim otwierał ten maraton, tak łąka za Tczewem go zamyka. Potem musi być już tylko z górki.

Gdy po „niekończącym się fragmencie tczewskim” wskakujemy na wały oczom naszym ukazuje się cel tej szalonej podróży. Ujście Wisły. Fryderyk stwierdza, że teraz to już musimy, nawet po ciemku dojechać.

Wisła 1200

Ostatnie kilometry dłużą się jednak niemiłosiernie. Na dodatek, na końcu wystawiamy na próbę jeszcze nasze szczęście. Mylimy bowiem ścieżkę tracka i zamiast kamienistą drogą, przedzieramy się piaskami porośniętymi krzakami dzikiej róży. Trzy zdrowaśki odmówiłam za to, by żadne z nas nie złapało gumy na tym fragmencie. I udało się.

Po drodze do Ujścia ku naszemu zdziwieniu spotykamy parę, która stamtąd juz wraca. Okazuje się, że to dziewczyna będąca na drugim miejscu. Gdy mówię o tym Fryderykowi temu od razu pojawia się błysk w oku i wiem, że mi nie odpuści. Będę musiała ich gonić.

Wisła 1200
Wisła 1200

Zgodnie z przewidywaniami na delektowanie się zachodem słońca czasu nie ma. Fryderyk zadaje mi pytanie, czy chcę być na drugim miejscu. Jasne, że chcę – odpowiadam. Zakładam na kask czołówkę i rozpoczynam pogoń.

Nie mam pojęcia skąd na tych ostatnich kilometrach wzięłam jeszcze siły. Nie mam pojęcia jakim cudem nie wyrąbałam się na tych płytach zasypanych piachem z czołówką, która była raczej tylko atrapą czołówki. Nie wiem jakim cudem nie przywaliłam kołem w wystające murki taranujące drogę.

Wiem, że w lesie włączył mi się taki motorek, że sama siebie nie poznałam.
Wiem, że na ostatnich kilometrach przyłączył do nas Adam i jago doping okazał się nieoceniony.
Wiem, że dałam radę w sześć dni przejechać 1140 km na rowerze.
Wiem, że wyszłam daleko poza swoją strefę komfortu.

Wisła 1200

EPILOG

1140 km
135 godzin
32 500 spalonych kalorii
27 wypitych bidonów wody i izo
4 owsianki
2 jajecznice na maśle
50 pierogów
2 pizze
2 schabowe
2 piwa
10 tabletek z magnezem
6 porcji BCAA
6 zimnych prysznicy
1 000 000 niezapomnianych wspomnień i widoków

A tu można zobaczyć, jak jechali wszyscy – http://event.trackcourse.com/view/wisla-1200-2018

Wisła 1200
Wisła 1200
Wisła 1200

Czy ten wpis był pomocny?

Kliknij gwiazdkę!

Średnia ocena 5 / 5. Oceniłeś wpis 9

Brak ocen. Bądź pierwszy!

Chcesz więcej?

Zajrzyj na moje inne kanały!

Bardzo mi przykro, że nie znalazłeś tu niczego dla siebie!

Pomóż mi ulepszyć tego bloga!

Powiedz, jak mogę to zmienić?

Chcesz więcej takich materiałów?
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Picture of Dorota Juranek

Dorota Juranek

Jeżdżę na rowerze, odkrywam nowe trasy i miejsca, robię zdjęcia oraz tworzę filmy. Pasją do podróżowania dzielę się tutaj oraz na kanale YouTube.
Wszystkie wpisy »

komentarze

57 Responses

  1. Sylwek pisze:
    17 lipca 2018 o 14:31

    Świetnie się czytało, śledziłem Twoją kropę przez cały wyścig. Gratulacje drugiego miejsca :) Super zdjęcia

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 15:23

      Dziękuję. To dzięki kibicom chyba tyle pary miałam.

      Odpowiedz
  2. Tora pisze:
    17 lipca 2018 o 14:51

    Dzięki fajna relacja. Na pewno w przyszłym roku nie pojadę

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 15:22

      dlaczego?

      Odpowiedz
  3. Nefre-Tczew pisze:
    17 lipca 2018 o 15:39

    Podziwiam, gratuluję kondycji i odwagi. BRAWO TY… super fotki…

    Odpowiedz
  4. Remik pisze:
    17 lipca 2018 o 15:43

    Kapitalna przygoda, śledziłem Wasze „kropki” na trasie, niestety nie zdążyłem powitać w Krakowie, ale sercem z Wami!

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:14

      No niestety ten tracking miał opóźnienie :)

      Odpowiedz
  5. Daniel pisze:
    17 lipca 2018 o 15:59

    Rewelacyjne zdjęcia!!! Dużo lepsze od moich

    Odpowiedz
  6. Ewa pisze:
    17 lipca 2018 o 16:05

    Gratulacje. Świetna relacja.

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:13

      Dzięki :)

      Odpowiedz
  7. NG pisze:
    17 lipca 2018 o 17:12

    Ile było pod górę – jakie przewyższenie za cały wyścig? Jak się spisał rower? Dlaczego nie na Rondo? Który wygodniejszy z perspektywy czasu? a może więcej różnic? Ciekaw jestem takiego porównania. Dużo pytań. ale jestem szwendaczem rowerowym i to dosyć ważkie pytania

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:13

      Nie na Rondo, bo jeśli była okazja spróbowania Ferala to ją wykorzystałam. Rondo uwielbiam, ale mam na codzień :) Feral i Rondo to rowery o bardzo podobnym charakterze.
      W sumie pod góre wyszło coś koło 3 tyś.

      Odpowiedz
  8. NG pisze:
    17 lipca 2018 o 17:13

    Oczywiście gratulacje, wielki wyczyn :)

    Odpowiedz
  9. Michał pisze:
    17 lipca 2018 o 18:56

    Super relacja, jeszcze bardziej żałuję, że nie uczestniczyłem w tej przygodzie! Fajnie było pojechać z Tobą kawałek w Warszawie. Wielkie gratulacje z mojej strony. Mam jeszcze pytanie – czy po przebyciu tej trasy uważasz, że dobór roweru był optymalny? Drugi raz jechałabyś na takim, czy wybrałabyś inny rodzaj (szerkokość opon, amortyzacja itp.)?

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:15

      Super było spotkać.
      Gdybym zakładała ściganie to na pewno na gravelu, jeśli turystykę to coś z amorem z przodu :) W każdej z opcji jak najlżej. Dużo terenu było, a im ciężej tym ciężej ;)

      Odpowiedz
  10. Michal pisze:
    17 lipca 2018 o 19:09

    Świętne zdjęcia! Robione GoPro?

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:19

      Cześć GoPro a część Canyonem G7X.

      Odpowiedz
  11. Robert pisze:
    17 lipca 2018 o 19:11

    Wielkie gratulacje! Jechałem troszkę wolniej bo faktycznie – sakwiarze, (czyli też ja) i ich sakwy dostawali baty na tych słodkich kurwidołkach :) Motywację i upór musiał mieć jednak każdy z nas. Fajnie się czyta te wspomnienia, ogląda piękne zdjęcia – dziękuję, bo to też trochę moje wspomnienia. Tym bardziej że wiem jak wiele poświęcenia wymagało ich wykonanie w tych warunkach i przy tym zmęczeniu.
    Pozdrawiam i do następnej Wisły ;)

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:17

      Dziękuję i róznież gratuluję ukończenia.
      Zdjęć byłoby więcej, po drodze tyle kadrów… ale zawsze to sztuka kompromisów.

      Odpowiedz
  12. Piotr pisze:
    17 lipca 2018 o 19:50

    A następny dystans to 32 500 na 1200 kalorii. :)
    Gratuluję wysokiej pozycji w wyścigu i do zobaczenia za rok.
    Miło było Cię zobaczyć na żywo i zagadać w pobliżu Złotorii pod Toruniem.
    Pzpr.

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:18

      O nie, bo wtedy nie będę mogła jeść, a bardzo lubię :P

      Odpowiedz
  13. Łukasz pisze:
    17 lipca 2018 o 20:21

    Gratulacje! Zdjęcia są absolutnie fantastyczne!

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      17 lipca 2018 o 23:17

      Dzięki :)

      Odpowiedz
  14. Bobiko pisze:
    18 lipca 2018 o 07:38

    Ultra maraton w Twoim wykonaniu wyszedł przepięknie. Nie chodzi tylko i wyłącznie o zdjęciach ale także o to, jak czułaś się na maratonie. I to czuć w tekście.

    Ciekawe czy kiedyś będzie mi dane jechać ;-) …

    Tym czasem brawo Ty

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      18 lipca 2018 o 14:55

      Trzymam kciuki by Ci się udało. Ciekawe doświadczenie :)

      Odpowiedz
      1. bobiko pisze:
        19 lipca 2018 o 09:40

        Nie wątpię ;-) a właśnie, jaki odsetek ludzi miało MTB a jaki Gravel? ;)

        Odpowiedz
        1. mamba pisze:
          19 lipca 2018 o 18:39

          O to trzeba by było zapytać organizatora :)

          Odpowiedz
  15. Maciek pisze:
    18 lipca 2018 o 11:44

    „No bo przecież w długich na gravelu ciepło i nie wygodnie, w krótkich siara.”
    O kurczę, chyba nie jestem na bieżąco w kwestii bike-fashion.
    Dlaczego w krótkich siara?

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      18 lipca 2018 o 14:56

      Haha, szczerze to nie pamiętam, dlaczemu tak napisałam. Tekst powstawał o trzeciej nad ranem, więc chyba coś namieszałam. Generalnie nie lubię i nie potrafię jeździć w krótkich :)

      Odpowiedz
  16. Grzegorz pisze:
    18 lipca 2018 o 15:20

    Impreza świetna, zdjęcia fajne, gratuluję bardzo dobrego wyniku. Imponująca średnia

    Odpowiedz
  17. sebastian pisze:
    18 lipca 2018 o 18:08

    Jestem pod wrażeniem wyniku i wielki szacunek dla Ciebie i osób startujących :)

    Odpowiedz
  18. Aleksandra pisze:
    18 lipca 2018 o 19:59

    WOW! Brawo! Gratulacje! Piękna relacja, aż ma się ochotę złapać za rower i samemu wyruszyć gdzieś daleko. Powodzenia w następnych Ultra :D #ultramamba :D

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      18 lipca 2018 o 21:47

      Trzeba kiedyś zrobić blogierski wypad rowerowy z ognichem :)

      Odpowiedz
  19. jarek pisze:
    19 lipca 2018 o 10:43

    Słuchaj, z tego co czytam, to spania w polu nie było? Piernaty brałaś tak na wszelki wypadek? Bo tak się zastanawiam ewentualnie – obstawiać agroturystyki na całej trasie, czy jednak brać namiot. Jak to widzisz po przetarciu szlaku? No i oczywiście gratulacje!

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      19 lipca 2018 o 18:40

      Niestety spania na dziko nie było. Raz tylko w Sandomierzu na campingu wykorzystałam tarp i spiwór.
      Na całej trasie można znaleźć miejsca noclegowe.

      Odpowiedz
  20. Skadi pisze:
    19 lipca 2018 o 12:38

    Fantastycznie! Gratulacje za drugie miejsce! Podoba mi się Twoje podeście do tematu odnośnie spakowania się na to rowerowe wyzwanie. Widząc po zdjęciach, niektórzy byli mocno dociążeni.

    A ja się pochwalę, że w maju dzięki też Twojej relacji umieszczonej na blogu, przejechałam na rowerze MSB :) Trochę inne wyzwanie niż Ultra Wisła, ale dające też sporo satysfakcji.

    http://www.skadinagrani.pl/2018/06/may-szlak-beskidzki-na-rowerze.html

    Uściski!

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      19 lipca 2018 o 18:58

      Ale super. Mega gratulacje i szacunek za przejazd MSB.
      Świetnie się to czyta.

      Odpowiedz
  21. Artur pisze:
    20 lipca 2018 o 23:21

    Bardzo fajnie się czyta, świetnie napisane i połączone ze zdjęciami. Chciałem bardzo pojechać, ale zaledwie 4 dni po ultra 610 km Pierścień 1000 Jezior, nie dałbym rady. Może w przyszłym roku.

    Odpowiedz
  22. Piotr pisze:
    25 lipca 2018 o 16:53

    Śledziłem Twoją kropkę na mapie :)
    Jesteś Ultra!

    Odpowiedz
  23. Romek pisze:
    7 sierpnia 2018 o 07:29

    Gratulacje. Bardzo mnie rozbawiło nazwanie Wawelu „Krakowskim Zamkiem” ;)

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      7 sierpnia 2018 o 22:45

      Dzięki :)
      Rozumiem, że mam zmienić na Zamek Królewski na Wawelu? ale czy on dalej nie pozostanie mimo wszystko krakowskim? ;)))))

      Odpowiedz
  24. Janek pisze:
    8 sierpnia 2018 o 10:20

    Mogłabyś w dwóch zdaniach opisać różnice między Accentem Furious, a Whyte Fristonem? I który z tych dwóch byś wybrała dla siebie :) Z góry dzięki.

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      8 sierpnia 2018 o 16:45

      Nie, bo jeździłam na Accecie Feralu :)
      Nie mam pojęcia jak sprawuje się FURIOUS.

      Odpowiedz
      1. Janek pisze:
        8 sierpnia 2018 o 20:02

        Mój błąd… miałem na myśli FERALA, z rozpędu napisałem Furious :) Chodzi o subiektywne porównanie geometrii tych rowerów szczególnie, że Whyte ma bardzo nietypową, a używałaś ich na w sumie podobnych wyprawach. Jeździłaś też na Rondo… gdybyś miała wytypować jeden z nich do wszystkiego od codziennych dojazdów do pracy po maratony bikepackingowe to który i dlaczego? :)

        Odpowiedz
        1. mamba pisze:
          8 sierpnia 2018 o 23:02

          Każdy!!!
          Na każdym miałam wygodną pozycję, na każdym bardzo dobrze czułam się robiąc długie dystanse.
          Friston (rozm. S) był długi i przez to trochę na mnie za duży, miał najszerszą kierę, ale to można zawsze zmienić. Friston chyba najlepszy był w terenie, ale tym takim mało gravelowym terenie. Nie wiem jednak czy to nie wynikało tylko z racji najszerszej kiery.
          Rondo (rozm. S) ma hipsterski wygląd, ma zmienną geo. Feral (rozm XS) bardziej hybrydowy. Wybór między nimi to kwestia szczegółów i potrzeb. Czy chce się mieć alu czy karbon, czy koszyk dodatkowy pod rurą (Accent) czy na widelcu po bokach. Czy ma być mocowanie na bagażnik? Jakiej wielkości opony maję wejść.
          Gdyby ktoś postawił przede mną te trzy rowery, nie wiedziałabym który wybrać :)

          Odpowiedz
  25. Kuba pisze:
    24 sierpnia 2018 o 15:08

    Gratulacje!

    Odpowiedz
  26. Pingback: Zestaw kół szosowych do codziennej jazdy - długoterminowy test DT Swisss • Bobiko
  27. Jan pisze:
    4 grudnia 2018 o 11:47

    Cześć,
    Zainspirowany twoją relacją, zamierzam wziąść udział w przyszłorocznym Wisła1200, będę startował na RONDO RUUT AL i mam pytanie do Ciebie… Czy na tą trasę zostawić oryginalne opony czy wstawiłabyś coś węższego w okolicach 33-35mm?

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      4 grudnia 2018 o 23:14

      Cieszę się, że ten artykuł i mój start był inspiracją dla Ciebie.
      Zdecydowanie zostaw te większe opony.
      Ja jechałam na 50 mm :)
      Wąskie nie maja sensu.

      Odpowiedz
  28. Martyna pisze:
    2 lutego 2019 o 21:02

    Hej, jak było z dostępnością noclegów na bookingu? Spokojnie byłaś w stanie znaleźć coś na dany dzień? W tym roku oczywiście planuję zabezpieczyć się namiotem czy chociaż tarpem, ale nie pogardziłabym dachem nad głową, bo wybieram się na Wisłę solo.

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      3 lutego 2019 o 09:57

      Z noclegami raczej bezproblemowo. Stawka się rozciągała i nie było tak, że wszyscy nagle w jednym miejscu chcieli spać. Najlepiej sobie zrobić spis takich miejsc przed. Ja nie robiłam, ale wiem, że były takie osoby :)
      Tarpa i śpiwór miałam ze sobą, ale w Warszawie odesłałam :)

      Odpowiedz
  29. Tomek pisze:
    18 sierpnia 2019 o 07:55

    Szacun za przejechany dystans. Szacun za siła charakteru, za znalezienie motywacji do pokonania takiej trasy. Dla mnie osobiście cały urok takiego wyjazdu pryska w momencie noclegu w hotelu. W tym momencie nie ma to nic wspólnego z ultra, nie można też powiedzieć że nie korzystało się ze wsparcia, jeżeli korzystało się z totalnego wsparcia jakie daje hotel. Jak dla mnie nocleg w hotelu powinien automatycznie dyskwalifikować z rankingu miejsc, ponieważ jest to nie fair w stosunku do osób które nocują pod krzakiem. Ale to tylko moje subiektywne odczucia, nie trzeba się z nimi zgadzać. Narodził mi się w głowie pomysł przejechania całej trasy samotnie, z minimalnym wyposażeniem (tarp + śpiwór + 2 dętki + peleryna + karta kredytowa + komórka + scyzoryk + multitool), z dala od tego całego zgiełku. Właśnie jestem na etapie trenowania (na razie po 50 – 100 km dziennie).

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      22 sierpnia 2019 o 15:39

      Jasne, każdy może inaczej pojmować ultra. Pytanie tylko – przejechałeś kiedykolwiek jednego dnia 200 km i wstałeś następnego dnia o 5 by znów zrobić 200?

      Odpowiedz
      1. Tomek pisze:
        23 sierpnia 2019 o 05:44

        Tak, nie raz. Może nie 200, a 150-180, nocleg w namiocie / szopie / u kogoś w ogródku. Np trasa przez Słowację – pod koniec dnia pytasz uprzejmie państwa przez płot czy nie można przenocować u nich pod jabłonką, nie dosyć że się zgadzają to jeszcze przyniosą piwo, chleba, ciasto itd… i pogadają o życiu. Dla mnie noclegi w terenie to chyba największy urok takich tras. Ale po pierwsze jestem facetem i mam dużo łatwiej jeżeli chodzi o higienę, po drugie po prostu lubię tak nocować. Najważniejszy jest odpoczynek i przyjemność z jazdy, każdy lubi coś innego. W każdym razie szacun za Wisłę 1200 i za Carpatia Divide !!! Mega szacun, jesteś wielka !!!

        Odpowiedz
  30. lobaczewski pisze:
    15 stycznia 2021 o 23:23

    inspirujące!

    Odpowiedz
  31. Marek pisze:
    4 listopada 2021 o 11:43

    Super materiał i zdjęcia. Brawo!!! Przeczytałem materiał chyba czwarty raz. Zapisałem się na Wisłę 1200 2022r. :) Wierzę że będzie niesamowita przygoda.
    Pozdrawiam serdecznie.

    Odpowiedz
    1. mamba pisze:
      6 listopada 2021 o 10:27

      No to trzymam kciuki :))))

      Odpowiedz

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

przeczytaj też to

warszawa gdańsk trasa rowerowa
bikepacking

Warszawa – Gdańsk czyli dobry pomysł na długi weekend

0 (0) Warszawa – Gdańsk: Trzy dni, 450 kilometrów, hamak zamiast hotelu i szum lasu

więcej »
15 maja 2025 Brak komentarzy
szlak wokół zalewu szczecińskiego
bikepacking

Rowerowy Szlak Wokół Zalewu Szczecińskiego – wszystko, co musisz wiedzieć

4.8 (8) Szlak Wokół Zalewu Szczecińskiego robi się coraz popularniejszy. Warto go przejechać zanim na

więcej »
24 kwietnia 2025 Brak komentarzy
liv langma advanced
recenzje

Liv Langma Advanced Pro – rower szosowy dla dziewczyny

5 (1) W świecie rowerów szosowych, gdzie każdy detal ma znaczenie, Liv Langma Advanced Pro

więcej »
15 kwietnia 2025 Brak komentarzy
porady

Jak wyprać puchową kurtkę? Poradnik krok po kroku.

5 (3) W życiu każdego z nas przychodzi taki moment, że twoja ulubiona puchowa kurtka,

więcej »
3 kwietnia 2025 Jeden komentarz
WIĘCEJ
Facebook Youtube Instagram
Postaw mi kawę na buycoffee.to

© 2023  All rights reserved.
Dorota Juranek Mamba On Bike
NIP 6342577792