To jak to jest z tymi gravelami na Mazowszu? Piasek, korzenie i najlepiej wziąć MTB?
Niestety, na odpowiedź na to pytanie przyjdzie mi i Wam jeszcze poczekać.
Bo, czy kiedy wreszcie miałam czas i wolny termin w kalendarzu, zapisałam się na wyścig gravelowy na Mazowszu, ale przewrotnie na wersję szosową? Być może…
To już piąta edycja imprezy Mazowiecki Gravel. Wyścigu, o którym słyszałam wiele (i to nie tylko dobrych komentarzy) a w którym jeszcze nie dane było mi wystartować
W takich sytuacjach zazwyczaj mówię sprawdzam. Już za wiele razy zasugerowałam się opiniami innych, które potem okazywały się w mojej ocenie zupełnie błędne.
Wystartowałam więc, ale jak już wspomniałam powyżej, przekornie, jednak na szosie.
Plan był taki, by w tym roku próbować nowych rzeczy i 500 km po szosach Mazowsza a dokładnie Kurpiowszczyzny wydawało się bardzo atrakcyjne. Czyżbym podświadomie jednak bała się tutejszego piachu? Być może…
Foto: Lidia Spirina
Odbiór pakietów startowych
Jeszcze zanim o wyścigu.
Rzecz, która nie zdarza się często: aby usprawnić organizację, swój pakiet startowy można było odebrać tydzień wcześniej – w sobotę w warszawskiej siedzibie Centrum Rowerowego (chętnym pakiety wysyłano też InPostem)
Całkiem fajna sprawa jeśli chodzi o relację organizator – uczestnik.
Odbiór pakietu był okazją do rozmowy z organizatorem i innymi uczestnikami – bez tej przedstartowej gorączki, która zawsze pojawia się w dniu zero. Była to też forma pokazania partnera imprezy jakim było Centrum Rowerowe. Wcześniejszy odbiór pakietu sprawia także, że rano nie ma w bazie zamieszania i uczestnik przyjeżdżający komunikacją zbiorową z ograniczoną ilością bagażu nie musi martwić się, gdzie tu schować worek z giftami od organizatora.
Jednym słowem – plus organizacyjny
A co w pakiecie?
Szczerze to nie pamietam już dokładnie, co znajdowało się w worku z logotypem Mazowieckiego Gravela :P
Najważniejszy oczywiście numerek i rzecz dla mnie znacząca – czapeczka.
Lubię, gdy w pakiecie startowym znajduje się czapeczka. To bardzo miła pamiątka po wyścigu. Dużo atrakcyjniejsza niż koszulka czy medal, który moim zdaniem powinien być wręczany jedynie zwycięzcom.
Tak wiem – mam bardzo niepopularne zdanie w tej kwestii. Puchary i nagrody powinny otrzymywać tylko osoby, które wygrały.
Mazowiecki Gravel – przygotowania
Przygotowań w zasadzie nie było. Kto śledzi trochę bardziej bloga ten wie, że poza zimowymi wyskokami nie trenuję, nie liczę watów i żadnych innych cyferek. Po prostu jeżdżę. A że maj był mocno aktywny eventowo, to na jeżdżenie czasu nie było.
Na dodatek dwa tygodnie przed imprezą znów pojawił się ITBSowy ból kolana. A tu czekała na mnie płaska trasa, która tylko pogorszyła by sprawę.
Ostatecznie zdecydowałam się zmienić dystans na krótszy. 340 km to też nie mało i chyba dobry dystans, by nie przegiąć. W zasadzi to był mój pierwszy start w tym roku. Nie licząc zimowej Watahy.
Dzień przed startem w Mazowiecki Gravel napompowałam opony w Langmie , uzupełniłam w nich mleko, spakowałam 10 żeli i kamizelkę przeciwwiatrową. Jeszcze tylko sprawdzenie baterii w kamerze (drona nie zabierałam, bo w ostatnich dniach jakieś dziwne akcje działy się z dronami), napełnienie bidonów napojem wysoko węglowodanowym i byłam gotowa.
Mazowiecki Gravel – trasy
Liczba tras, jaką organizatorzy zaproponowali uczestnikom, była .
Na gravelu można było przejechać 500, 200, 120 i 80 kilometrów. Na szosie zaproponowano dwa dystanse 300 oraz 500 km. Każdy startujący mógł znaleźć coś dla siebie.
Oczywiście najatrakcyjniejsze były trasy najdłuższe. Zarówno gravelowa jak i szosowa pięćsetka zahaczały aż o Mazurski Park Krajobrazowy a tam nie było już tak płasko. Pojawiły się górki.
Pozostałe atrakcje na trasach to oczywiście Kurpiowszczyzna z Myszyńcem, Wydmusami i Kadzidłem, fragmenty wzdłuż Narwi oraz szutrowe dukty Puszczy Białej.
Nie można nie wspomnieć także o Fiszorze – mnie na trasie szosowej ominął ten akcent, ale kto wie, czy w przyszłym roku nie przymocuję japonek do roweru i nie podejmę wyzwania przekroczenie tej rzeki na zakończenie gravelowej 500tki :)
Mazowiecki Gravel – relacja
Co zastaliśmy na trasie?
Mazowiecki Gravel w wersji dla cienkich opon to przepiękne, gładkie szosy biegnące lasami i polami, sporadycznie przecinające małe wioski i miasteczka.
Mimo iż było płasko, to jednak oczy cieszyły się widokami.
Pozwalał też na to bardzo mały ruch samochodowy.
Czasem zdarzył się oczywiście przejazd przez większe miasto – co w połączeniu z większym ruchem było już mniej przyjemne. Jednak całość trasy oceniam bardzo dobrze.
Jakie są moje wrażenia po pierwszym szosowym wyścigu?
Na pewno na szosie kilometry uciekają szybciej niż na gravelu. Przez to nawet zaczęłam żałować, że nie wystartowałam na pięćsetce i pomyślałam, że może warto było by to jeszcze zmienić. Szybko jednak porzuciłam tę myśl. Pierwsze 7 godzin pod wiatr było bardzo dokuczliwe i skutecznie odbierało energię.
W szosie dużo przyjemniej odczuwa się prędkość. Bezpośrednie przełożenie mocy na rower jest mocno odczuwalne.
Trzecia rzecz to monotonia – na gravelu jednak więcej się dzieje. Na szosie cały czas pod kołami masz asfalt. No chyba, że akurat jest on trochę dziurawy. Wtedy jedziesz nieco bardziej uważnie. Szosa jest spokojniejsza, bardziej przewidywalna – jeśli jedziesz samemu. Jeśli jedziesz w grupie to potrafi się już dziać więcej – zmiany, pilnowanie koła etc.
Ale dalej nie jest to ta dynamika, co w przypadku gravela w terenie. Choć to i też pewnie mocno zależy od trasy.
Kolejnym trudnym tematem na szosie jest pozycja – tu cały czas jesteś w tej samej pozycji. Na gravelu się ruszasz, na gravelu pracujesz ciałem, częściej wstajesz z siodełka. Na szosie – cały czas jesteś w praktycznie takim samym ustawieniu – czasem zmieniasz chwyt i jeśli masz lemondkę to trochę urozmaica sytuację. Dalej jednak jest to bardzo statyczna pozycja i na długim dystansie potrafi dać w kość.
No i ten dylemat – ścieżka rowerowa czy droga? Mimo iż mam opony 32 mm i uważam, że rowerzyści, jeśli jest ścieżka, to zawsze powinni nią jechać, to jednak czasem ścieżki poprowadzone są tak fatalnie, że trudno jest lawirować po nich na rowerze szosowym.
Coś więcej? Zobaczcie film.
Czy szosa mnie wciągnie?
Podobało mi się bardzo. Trasa, klimat i widoczki.
Na razie jednak nie planuję większych romansów z rowerem z wąskimi oponami. Pewnie sporadycznie, okazjonalnie rower szosowy będzie się pojawiać na wyjazdach, jednak na stałe rowerem pierwszego wyboru pozostaje gravel!
Podsumowanie – czy warto wystartować?
Wracając do samej imprezy i organizacji.
Widać, że Bartek z Marcinem niejedną imprezę już zrobili razem.
Komunikacja przed wyścigiem była jasna i klarowna.
Choć czasem w mailach pojawiały się babole – np zła data.
Jako zawodnik czułam się zaopiekowana.
Na starcie wszystko przebiegło sprawnie i szybko. Nawet zmiana godziny startu (o 30 minut) nie była problemem.
W miasteczku panowała bardzo przyjazna atmosfera.
Brakowało mi trochę znajomych twarzy, ale to chyba fakt, że imprez coraz więcej i nie da się wszędzie startować. No i mój start był wspólny z szosowcami. Znałam tam w zasadzie tylko Anię Koseską i Asię Rumińską.
Trasa – przepiękna, jej autorom Marcie Gryczko i Marcinowi Koseskiemu należą się gratulacje.
Bufety – na szosowej trasie skromne, było jednak wszystko czego kolarzowi trzeba. W Ostrołęce woda, soki, przepyszne bułeczki i banany, w Kurpiowskiej Krainie smakowite zupki, chałka, chlebek i napoje.
Niestety minusem było oznaczenie bufetów.
Następnym razem warto kilka flag ze startu wywieżć w teren i oznaczyć miejsce, by bufet był widoczny z daleka dla startujących.
Meta – każdy witany był z fanfarami, organizatorzy gratulowali uczestnikom i zbijali z nimi piąteczki. Było też dobre jedzonko – makaron, ciastki i napoje. Wieczorem zapłonęło ognisko.
Cóż więcej potrzeba zmęczonemu ultrasowi na mecie.
Medialnie – na trasie było kilku fotografów. Chyba nie ma osoby, która nie załapałaby się na zdjęcie. A taka pamiątka dla wielu osób jest ważna. Każdy kto próbował, ten wie, że na wyścigach nawet, gdy jedziesz rekreacyjnie jakoś ciężko robi się zdjęcia i wyciąga telefon :)
Podsumowując – bardzo poprawnie zorganizowana impreza z dobrym klimatem, przemyślaną i sprawdzoną trasą oraz uśmiechniętymi ludźmi zarówno na starcie, jak i na mecie.
Wpisuję Mazowieckiego Gravela na listę planów startowych na przyszły rok. Zobaczymy jak się to poukłada, całkiem możliwe że sobaczymy się na stracie. Tym razem jedyny słuszny dystans i nawierzchnia – Gravel 500 :)
Foto: Magda Sobczak