Po spędzeniu niesamowitych dwóch nocy na pustyni na Wydmach Chegaga trzeba było wrócić do „niepustynnego” Maroka. Z Nomad Camp do najbliższego miasteczka Mhamid, leżącego na granicy pustyni, mieliśmy około 60 km. Droga w tą stronę zajęła nam niecałe 6 godzin. Zakładaliśmy, że powrót zajmie nam mniej więcej tyle samo czasu. Niestety, jeszcze nie wiedzieliśmy, jak się myliliśmy.
Poranek był wyjątkowo pogodny i zupełnie nie zapowiadał tego, co miało nas spotkać…
*ja wiem, że te zdjęcia wyglądają nienaturalnie, ale tam naprawdę tak było. Foty poddane podstawowej korekcji w Lightroomie, zero dodanych kolorów :)
Zjedliśmy smaczne śniadanie, spakowaliśmy manatki do Jeepa, który miał nas eskortować i pożegnaliśmy Nomad Camp. Ledwo jednak przekroczyliśmy pas zieleni otaczający wydmy, zaatakował nas srogi wiatr.
Pomyślałam, że wreszcie na coś przydadzą się zabrane przeze mnie gogle i buff.
Początkowo wiatr nie był jakiś bardzo upierdliwy. Było widać drogę po której jechaliśmy i tylko czasem większe podmuchy targały rowerami, a na drodze pojawiały się łachy piachu, przez które nie dało się przejechać.
Mniej więcej w 1/4 drogi trafiliśmy na opuszczoną oazę. Miejsce idealne na odpoczynek.
W tym momencie sytuacja nad naszymi głowami nieco się unormowała, a miejscowy kierowca Jeepa stwierdził, że za jakąś godzinę wiatr powinien ustać.
Zarządziliśmy małe zwiedzanie i szamę.
Kiedyś można tu było nawet przenocować w drogim hotelu.
Cisza i spokój oazy udzielił się nam dość mocno, przez co spędziliśmy tam zdecydowanie za dużo czasu.
Gdy wreszcie zebraliśmy się do dalszej jazdy, okazało się, że poza oazą nie jest tak spokojnie, jak nam się wydaje. A burza pisakowa szaleje w dalszym ciągu.
To co działo się przez kolejne kilka godzin na pewno zapamiętamy do końca życia. Widoczność na kilkanaście metrów do przodu, brak jakiejkolwiek sensownej drogi, którą można by jechać, bo wiatr zasypał wszystko i nawet kierowca jechał na czuja. Gogle, które miałam okazały się zbawienne, ale nawet przez nie, przez mikrootwory wszędobylski piasek dostawał się do środka.
Zdjęcie poniżej zrobione jest na jakimś dziwnym fragmencie pustyni, gdzie nie było luźnego piasku, przez co wiatr nie miał czego wznosić w powietrze, ale zobaczcie na niebo, które normalnie byłoby intensywnie niebieskie, teraz zasłoniete jest piachem latającym w powietrzu.
Przejechanie 55 kilometrów w tych warunkach zajęło nam niecałe 9 godzin. Średnia prędkość poruszania się to 9,6 km/h. Po płaskim, z praktycznie zerowym przewyższeniem.
Gdybyśmy nie mieli ze sobą busa, który wiózł nasze bagaże i zapas wody, jechalibyśmy chyba do dziś ;)
Po dotarciu do miasteczka od razu opanowaliśmy miejscowy spożywczak. Co ciekawe, pośród zabudowań wiatr wydawał się zupełnie niegroźny. A hulająca po pustyni burza nieobecna.
Tylko na naszych ciuchach i twarzach pozostały ślady kilkugodzinnej walki z piachem wbijającym się milionem igiełek w skórę (polecam najlepszy peeling).
Gdy jednak obejrzeliśmy się za siebie (foto poniżej), nie mieliśmy złudzeń, udało nam się przejechać na rowerze przez prawdziwą burzę piaskową.
Takie atrakcje tylko na wyjazdach z MTB Academy :)
Nasz wyjazd organizowany był przez MTB Academy. Tutaj możesz zobaczyć inne wyjazdy i szkolenia przez nich organizowane.