Do jeszcze nie tak dawna, mogło by się nam wydawać, że scena zawodów enduro w Polsce jest sprawiedliwie podzielona pomiędzy zachodni odłam chłopaków z EMTB, wschodni JoyRide i środkowy Enduro Trails (niestety o Enduro Trophy nie wspominam, bo w wyniku tegorocznych cyrków z ogłoszeniem kalendarza i potem akcjami z MP w Świeradowie dla mnie organizator ten jest już spalony).
Każdy z trzech wspomnianych powyżej cykli ma swój specyficzny styl tras, klimat i zwolenników. Sprawia to, że idealnie się one uzupełniają. A zwykły rider, czy też ścigant, ma spory wybór.
Na początku sezonu jednak w światku enduro zawrzało, bowiem jeden z czołowych organizatorów imprez rowerowych głównie o charakterze XC postanowił spróbować swoich sił w kolarstwie bardziej grawitacyjnym.
I chyba najsprawiedliwiej będzie jeśli już na samym początku napiszę – drżyjcie „orgi”, konkurencja nadchodzi. I to całkiem mocna konkurencja.
Dlaczego?
Po pierwsze – dobra organizacja.
Bardzo sprawny system zapisów na zawody.
Niskie opłaty.
Rozwiązanie z dwudziestoosobowymi grupami startowymi – zminimalizowało wszelkie problemy z długim oczekiwaniem na start każdego z kolejnych OSów. Nawet mimo początkowych problemów z komputerem.
Pomiar czasu z SMSami, w których podany był czas przejazdu danego odcinka.
Czytelne oznakowanie OSów i dojazdówek. (choć do taśmowania w kilku miejscach mogłabym się przyczepić).
Myjka do rowerów. Niby błahostka, ale powrót do hotelu na Błoniach z zaciapranym bikiem po Enduro Trails nie byłby komfortowy, gdyby nie wizyta na myjni bezdotykowej. Tu nie trzeba było się przejmować.
Po drugie – „on sight”
Wszyscy byli ciekawi, jak taka formuła sprawdzi się na zawodach. I okazało się, że warto było ryzykować. Nie było specjalnie większej ilości wypadków, „niespodzianki” na trasie podobały się każdemu i chyba same zawody były trochę sprawiedliwsze niż te, w których mapki publikowane są na kilka dni przed.
Co ciekawe, na mapie, którą dostawał zawodnik przed startem narysowane były tylko przybliżone miejsca startu i mety odcinków specjalnych i dojazdówki na nie. OS był do samego końca tajemnicą. Bardzo ciekawe rozwiązanie.
Po trzecie – tombola.
Rzecz zupełnie zaniedbywana przez pozostałych organizatorów, a mocno poprawiająca morale i samopoczucie uczestników. W zawodach amatorskich fajnie jest mieć możliwość wygrania czegoś nie będąc wycinakiem.
Na uwagę zasługuje również spora liczba sponsorów, którzy przekazali wartościowe nagrody, a nie rzeczy zalegające im na magazynie.
Po czwarte – pozytywny klimat.
To podstawa dobrych zawodów. Otwartość i uśmiech organizatorów, obsługi w biurze, na OSach, na bufecie. Czuło się, że ci ludzie są tam dla nas i dla nas robią tą imprezę.
Biorąc wszystko do kupy.
Jeśli byłeś na tych zawodach pewnie wiesz, o czym piszę. Jeśli nie, na pewno po licznych pozytywnych komentarzach znajomych i w internecie będziesz chciał wystartować na nich w przyszłym roku.
I tu dla nas dobra wiadomość. Grzegorz Miedziński obiecał iż w przyszłym roku na pewno zaprosi nas do Przesieki i nie wiadomo czy czasem jeszcze nie gdzieś indziej.
Ja już bukuję miejsce.
Jeśli ty nie, to przejrzyj galerię zdjęć z zawodów. Z pewnością zmienisz zdanie :)
Foto: Artur, Rowerowa Telewizja.