Gotowy???
Klik-klik!!!
Wpinasz się w pedał, drugą nogą stojąc twardo na ziemi.
W głowie pustka przeplatana milionem znaków zapytania.
To ostatnie chwile kiedy jeszcze ty dyktujesz warunki i wiesz co jest grane.
Jak gotowy, to jedziesz…
Klik-klik!!! Drugi pedał solidnie łączy cię z rowerem, współtowarzyszem (nie)doli na te kilka/kilkanaście minut. Dwa przekręcenia korbą i …
Świadomość wraca dopiero na mecie. Klik-klik!!! Wypinasz buty odruchowo. Pustka i znaki zapytania ustąpiły miejsca wykrzyknikom. W głowie burza. Ostatnie kilka minut między jednym a drugim klikiem, było szeregiem reakcji bezwarunkowych. Kamień, korzeń, zakręt, pompuj, skręć, pochyl rower, dociąż koło. Czynności, które nie zawsze udało się wykonać w odpowiedniej kolejności.
Czujesz jednak, że to jest to. Ściągasz kask rozglądasz się dokoła i widzisz innych podobnie do ciebie nabuzowanych endorfinami.
Dziś jeszcze tak trzy razy.
Enduro MTB series Przesieka 2016
Czy potrzeba czegoś więcej, by opisać wrażenia minionej soboty?
Dla mnie oraz osób, które zawitały do Przesieki w ten weekend chyba nie. Jednak dla wszystkich tych którym nie było dane kilka słodko-gorzkich słów o zawodach Enduro MTB Series w Przesiece.
W tamtym roku zawody w Przesiece były najlepszymi w sezonie.
Oszczędzając wasz czas napiszę to od razu – jestem w 99% pewna, że i w tym roku również nie będzie już lepszych. No chyba że organizatorzy poprawią kilka niedociągnięć, do jakich niestety doszło i zawody w Baligrodzie je pobiją.
To, że w tamtym roku organizator Enduro MTB Series Grzegorz Miedziński wprowadził nową jakość na pole polskiego enduro wiedzieli nieliczni. W tym roku startujących było dwa razy tyle, a dobre wieści na szczęście roznoszą się bardzo szybko. W przyszłym roku nie łatwo będzie załapać się na start w tej imprezie.
Ale do rzeczy. Poniżej moje, zupełnie subiektywne plusy i minusy tej imprezy.
+ PLUS
FORMUŁA ON SIGHT
Niewątpliwy atut.
Najlepsza, moim zdaniem, formuła zawodów. Pokazuje faktyczne umiejętności i skłonność do ryzyka zawodników. Nie ma patentowania, treningów i ciupania tras trzy dni przed zawodami. Jest tu i teraz, wóz albo przewóz.
POZIOM TRUDNOŚCI TRAS ORAZ ODCINKI PODJAZDOWE
Nie było hardkorów ale i nie była to bułka z masłem. Poziom trudności wyważono idealnie. Tak, by każdy dał radę, ewentualnie pokonał fragmenty z buta.
Były za to smaczki, jak przeprawa przez rzekę i wypych miesiąca. Ale w takiej ilości, że nie zaburzały frajdy z jazdy.
Odcinki podjazdowe obecne głównie na pierwszym OEsie skutecznie przypominały iż enduro to nie tylko przyjemna deniwelacja.
– MINUS
FELERNE OZNAKOWANIE KILKU FRAGMENTÓW
Niech podniesie rękę ten, kto nie przestrzelił zakrętu w lewo na starcie trzeciego OSu. Mimo, że stałam tam długo robiąc zdjęcia i widziałam kilka osób które nie zauważyły prawidłowej ścieżki, sama poleciałam w las. W innych miejscach też przydałoby się trochę taśm więcej.
KRÓTKIE ODSTĘPY POMIĘDZY ZAWODNIKAMI
Ilość startujących ponad dwukrotnie większa niż w roku poprzednim była odczuwalna. Może warto byłoby pomyśleć o wcześniejszym starcie, by stawka była bardziej rozciągnięta. Na trasie zdarzały się korki, co w przypadku często singlowych odcinków powoduje niepotrzebne nerwy i napinkę.
+ PLUS
PAKIET STARTOWY
Pakiet startowy, który obejmuje głównie makulaturę niestety jest standardem.
Organizatorzy Enduro MTB Series nieco poważniej podeszli do tematu.
Małe opakowania mleka, smaru i preparatu do impregnacji odzieży to miły gadżet, cieszy prawie jak próbki w Sephorze. Tylko czemu grupa VIP nie dostała mleka? Oj przydało by się bardzo po trzecim OSie.
ATRAKCJE DODATKOWE
Forma startu w postaci wyczytywania każdego zawodnika zdecydowanie na plus.
WaterChallange zmiażdżył system. Mięśnie brzucha bolały ze śmiechu dłużej niż nogi po zawodach.
Zdjęcia robione przez profesjonalnych fotografów, na które załapał się chyba każdy to świetna pamiątka równie rzadko brana pod uwagę przez innych organizatorów. Mała rzecz a cieszy.
NAGRODY I TOMBOLA
Tombola, czyli losowanie nagród spośród wszystkich uczestników. Tylko w Enduro MTB Series takie cuda. W tym roku co prawda była uboższa, ale i tak jest to element, o którym żaden inny organizator nie pomyślał. A możliwość wylosowania nagrody nawet w postaci błotnika jest bardzo miła.
Nagrody dla zwycięzców także na wysokim poziomie.
POSIŁEK REGENERACYJNY I KARCHER
Kolejny element zaniedbywany przez konkurencje. Kiełbacha i piwo to synonim enduro. Czysty rower może nie, ale możliwość pojeżdżenia na nim dnia następnego bez odrazy jest już sporym plusem.
DOJAZDÓWKI
Poprowadzone optymalną drogą, nie wyciskające ostatnich sił przed zjazdem. Dobrze oznakowane, z widokami pozwalającymi na chwilę odciągnąć głowę od trudu zawodów.
BUFET
Banany, batony, ciastka, woda izo. Nic więcej głodnemu i zmęczonemu endurakowi nie trzeba. Piwo, jak już wspomniałam czekało na mecie.
– MINUS
PROBLEMY Z POMIAREM CZASU
Co tu dużo gadać, kilka chipów chyba nie zadziałało jak trzeba, a główną istotą zawodów jest przecież pomiar czasu. Błąd w tej kwestii jest poważnym niedociągnięciem.
Co cieszy najbardziej? Oprócz tras oczywiście.
To że organizator Enduro MTB Series ma szacunek dla startujących. Wszelką krytykę bierze na klatę i obiecuje poprawę wyciągając wnioski.
Nie myślcie jednak, że w całym tym punktowaniu i rozliczaniu zapomniałam o najważniejszym.
Te zawody, jak zawsze, były okazją zarówno do sprawdzenia siebie jak i spędzenia czasu z wieloma pozytywnymi ludźmi.
Pod względem sportowym głównym moim celem było bezkontuzyjne przejechanie wszystkich odcinków na jak największej płynności. Ciągłe hocki-klocki z kolanem dalej studzą ściganckie zapały. Mimo wszystko z każdym oesem byłam coraz bardziej zadowolona z siebie. W wynikach tego nie widać, ale w subiektywnym odczuciu jest progres. Na zawodach nie zaliczyłam ani jednej gleby. Tyle wygrać :)
Pod względem towarzyskim dzień równie udany. Kupę śmiechu i okazji do rozmów. Możliwość startu w grupie VIP pozwoliła na spokojniejsze transfery między OSami oraz robienie zdjęć bez stresu, że zaraz moja kolej. Kiełbaska, piwko i pizza w Kalińcu również na propsie.
Oczywiście nie obyło się bez przygód. Snake złapany na trzecim OeSie skutecznie przeciągnął dostanie się na start czwórki i trochę wstrzymał zapędy do łubudu po kamieniach. Redę Romka z pewnością zapamiętam – guma zawsze przy sobie.
Jak pisałam na początku, trudno będzie zorganizować lepsze zawody niż te w Przesiece i już nie mogę doczekać się kolejnych. Co prawda obawiam się październikowego, bieszczadzkiego błota, ale ciekawość wygrywa i tylko czekam na uruchomienie zapisów.
Pozostałe zdjęcia do ściągnięcia TUTAJ.