Jura Krakowsko-Częstochowska – latem na gravelu Szlakiem Orlich Gniazd a wiosną i jesienią na luźne wycieczki z elementami mtb i enduro. Pytanie – czy na Jurę warto brać elektryka?
Artykuł ukazał się w Magazynie Bike – pod prądem
Jura Krakowsko-Częstochowska na doładowaniu
Jestem leniwa. Tego nie da się ukryć. Lubię od czasu do czasu pojeździć sobie na elektryku. Zazwyczaj są to góry, gdzie rower wspomagany dodatkowymi watami pozwala mniej się zmęczyć, zrobić kilka kilometrów więcej mniejszym nakładem energii, albo gdy masz mało czasu zrobić szybką rundkę przed kolacją. Tym razem na redakcyjnym spotkaniu padł pomysł, by na elektrykach wybrać się na Jurę Krakowsko-Częstochowską. To nie jest dobry pomysł – pomyślałam. Przecież tam jeździ się na gravelach, lekkich HT, trekingach z dziećmi i psem w koszyku, no czasem na enduro, ale to tylko po wybranych spotach. Ale na elektryku??? Od samego początku wydawało mi się to mało sensownym pomysłem. Niestety problem w tym, że ja koniec końców lubię takie głupie pomysły. Lubię wychodzić poza standardy. Lubię sprawdzać i poddawać w wątpliwość wszelkie pewniki. Tak właśnie było tym razem. Podczas gdy w pierwszym odruchu ostentacyjnie popukałam się w czoło, to już w drugim odruchu zapytałam – a właściwie, to czemu by nie? To kiedy jedziemy???

Jura Krakowsko-Częstochowska – trasa na rower elektryczny
Dolinki Krakowskie, Tenczyński Park Krajobrazowy, Ojców i Orle Gniazda, Pustynia Błędowska, Ogrodzieniec, Mirów, Bobolice – to chyba najpopularniejsze i najcześciej odwiedzane przez turystów rejony Jury Krakowsko-Częstochowskiej. My kontynuując dalej obraną taktykę, postanowiliśmy znaleźć coś, czego jeszcze nie znamy. Pomocny w tym okazał się Wojtek Zdebski z enduroride.pl Ja na Jurę patrzę z perspektywy Katowic, on mieszkaniec Krakowa pewnie będzie miał zupełnie inną wizję. Gdy dzień przed planowaną wycieczką wysłał mi tracka, okazało się, że faktycznie się nie myliłam.
Prawie sześćdziesięcio kilometrowa pętla obejmowała okolice Chrzanowa i Trzebini, miejsca z pozoru mało atrakcyjne, o których zupełnie nie pomyślałabym planując jurajską wycieczkę. Przy okazji warto zwrócić uwagę tu na fakt, że planowanie wycieczki na rowerze elektrycznym bywa dużo łatwiejsze niż na klasycznym rowerze bez wspomagania. Nie trzeba spędzać godzin nad analizą mapy, bo nie trzeba za bardzo przejmować się poziomicami ani nawierzchnią po jakiej przebiega droga. Rower elektryczny znakomicie radzi sobie na większych stromiznach, których normalnie najprawdopodobniej byś nie podjechał. Dużo łatwiej pokonuje też luźne nawierzchnie, większe kamienie i piaski, których na Jurze mamy pod dostatkiem.
Dobra sztajfa nie jest zła
Gdy na parkingu pod kościołem w podchrzanowskim Zagórzu wypakowujemy z auta rowery, klienci sklepu spożywczego znajdującego się zaraz obok patrzą na nas podejrzanie. Widok rowerzystów chyba nie jest tutaj zbyt powszedni. Ogarnięcie się przed wyjazdem na wycieczkę to stały cykl czynności, o których nie możesz zapomnieć. Dętki, pompka, bidony, jedzenie, okulary rękawiczki, kask. Sprawdzenie ciśnienia w oponach i amortyzatorach, czy wysokość siodła jest ok. W przypadku elektryków trzeba też koniecznie sprawdzić stan naładowania baterii. Najlepiej zrobić to wieczorem dnia wcześniejszego. Zawsze przed „elektrycznymi” wyjazdami mam jakieś dziwne obawy, że nagle okaże się, że zapomniałam naładować baterię. Na szczęście nigdy jeszcze się takie coś nie zdażyło i tym razem możemy ruszyć spokojnie w drogę. Choć nie byłabym pewna, czy określenie „spokojnie” całkiem do tej sytuacji pasuje.
Po zjechaniu z głównej drogi od razu przed nami pojawia się konkretna terenowa sztajfa (stromizna). Co prawda w lewo idzie jakiś asfalt i rozsądek podpowiada, że może lepiej by delikatnym asfalcikiem zdobyć tę wysokość. Ale przecież mamy elektryki i 20% nachylenia po technicznej ścieżce, gdy posiadasz wprawę w jeżdżeniu po górach nie jest problemem. Podejmujemy rękawicę i atakujemy. Gdzieś po drodze w głowie pojawia się myśl, czy my czasem nie pojechaliśmy po tracku w drugą stronę, bo ten fragment byłby świetnym zjazdem, ale postanawiam zdać się na umiejętności nawigacyjne Grzegorza i tryb Turbo w rowerze. Takim sposobem po chwili (dosłownie) lądujemy na szczycie. Widok wynagradza utracone waty z baterii.

Dalsza droga jest już spokojniejsza. Typowe jurajskie klimaty, czyli terenowe fragmenty poprzedzielane domostwami i asfaltowymi połączniówkami. Szczególnie charakterystyczna dla jury jest interwałowość jazdy. Nie ma tu szczególnie długich podjazdów, ani serpentynowych zjazdów. Są raczej małe piki, hop do góry i hop na dół, hop do góry i znów na dół, i tak cały czas. Nie ma też zbyt wielu płaskich fragmentów, dlatego zastanawiamy się jak w tej sytuacji reagować będą baterie w naszych rowerach i na ile kilometrów tym razem wystarczą. Szacowanie odległości w rowerach elektrycznych to wypadkowa tylu zmiennych, że zawsze jest z tym problem. Warto o tym pamietać podczas planowania wyjazdów i tak zaplanować wycieczkę, by mieć możliwość skrócenia trasy w razie gdyby na wyświetlaczu pojawiło się migające na czerwono 0%.
Jezioro Chechelskie
fot. Grzegorz Radziwonowski
fot. Grzegorz Radziwonowski
Riwiera Chrzanowska i Ostra Góra
Po 10 rozgrzewkowych kilometrach docieramy nad Jezioro Chechelskie. Chyba mam słabość do zbiorników wodnych. Podczas rowerowych wycieczek to zawsze świetne miejsce na odpoczynek, zadumę i okazja na mały popas. Kanapka wyciągnięta z kieszonki zawsze smakuje najlepiej na jakimś szczycie lub właśnie nad brzegiem rzeki lub zalewu. Niestety dziś za nami dopiero 1/5 trasy, więc robimy jedynie pamiątkowe zdjęcie i wskakujemy na fragment ścieżki rowerowej Velo Skawa, która prowadzi nas do Trzebini. Za miastem znów wpadamy w przyjemne leśno-łakowe tereny. Gdy tak jedziemy buczynowym lasem nagle po lewej stronie pomiędzy drzewami pojawia się zarys ruin jakiegoś budynku. Zamek? Nie to chyba nie tutaj. Odpalam aplikacje mapy.cz i dowiadujemy się, że to ruiny budynku przy Owczarni a my jesteśmy na terenie Rezerwatu Ostra Góra. Kamienne mury to najprawdopodobniej pozostałości po starym zakładzie wydobywania i wypalania kamienia wapiennego. Ostra Góra zbudowana jest bowiem z wapieni triasowych, które były kiedyś obiektem intensywnej eksploatacji. Wapienniki opalane były drewnem, którego było tu pod dostatkiem. Niestety w wyniku wycinki wzgórze zostało ogołocone z drzew. Po latach gdy zakład przestał funkcjonować przyroda odbudowała się sama, a rosnące tu aktualnie okazy dochodzą do 250 lat.
fot. Grzegorz Radziwonowski
…
…
Następne 10 kilometrów wyznaczonego przez Wojtka tracka prowadzi przez typowe jurajskie rejony leśne. Jedziemy spokojnie, nie szalejemy z prędkościami ani poziomami wspomagania w naszych elektrykach. Szanujemy baterię. Gdybyśmy jechali na tradycyjnych rowerach nie bylibyśmy specjalnie wolniejsi. Zdecydowanie inaczej jednak wyglądałoby nasze samopoczucie. Co chwilę pojawiające się wzniesienia i wspominana już wczesnej podjazdowa amplituda potrafią zmęczyć. Jadąc na rowerach elektrycznych jesteśmy sobie na miłej, sielskiej objazdówce i zamiast skupiać się na uspokojeniu oddechu i serca walącego na stromych podjazdach, my podziwiamy widoki i cieszymy się tym co wokół nas.
Mimo wszystko w brzuchach zaczyna nam burczeć, a kanapki i paszteciki z zaprzyjaźnionej wrocławskiej piekarni już się skończyły. W Dulowej zauważamy mały sklepik spożywczy o sympatycznej nazwie DROPS, ławeczka stojąca przed nim nadaje się idealne na dłuższą przerwę. Tego rodzaju postoje pod sklepikami na małych wsiach mają jedyny w swoim rodzaju klimat. W tych małych miejscowościach czas zawsze wydaje się płynąć wolnej, ludzie są spokojniejsi, bardziej życzliwi, czasem zagadają z ciekawości czasem zażartują z rowerów, które dla nich wyglądają jak kosmiczne maszyny.
Niestety nasz czas zaczyna płynąc jednak za szybko. Może to przez to, że nie jesteśmy tutejsi? I owo specyficzne zagięcie czasoprzestrzeni nas nie obejmuje. Zarządzamy szybką zbiórkę i wyruszamy w dalszą drogę. Zaczynamy kierować się już z powrotem stronę Trzebini i Chrzanowa. Jezioro Chechelskie objeżdżamy tym razem od wschodu i tak mijamy kolejne zagajniki, pola i małe wioseczki, aż tu nagle w miejscowości Źrebce natrafiamy ścieżkę prowadzącą do kamieniołomu. Gdy odpalam mapy.cz aby zobaczyć okolicę, w oko wpada mi dość oryginalna jak na jurajską ścieżkę rowerową nazwa – „Ekstremalna Jazda”. Nie ma wyboru, to trzeba sprawdzić. Jak się okazuje „Ekstremalna jazda” to ścieżki wyjeżdżone przez tutejszych fanów motocrossu. Jest tak ekstremalnie, że na sam szczyt wdrapujemy się na nogach, rowery zostawiając na dole. Kamieniołom, jak to kamieniołom, kilka widoczków, dziura w ziemi a na dole pracujący robotnicy. Cykamy kilka zdjęć i zbieramy się w dalszą drogę powrotną.
Zachód słońca z przygodami
Do zamknięcia 60cio kilometrowej pętli brakuje nam jeszcze 15 kilometrów, a tu bateria redaktora Grzegorza niebezpiecznie szybko zaczyna znikać. Nie wiem, czy to kwestia większej wagi rowerzysty, czy może Pan redaktor dziś nieco bardziej niż ja się obijał i wykorzystywał za często tryb Turbo. Postanawiamy nieco ściąć planowaną trasę i z Podgorzyc wdrapać się jeszcze tylko na Grodzisko Wielkie, by stamtąd zjechać do Zagórza, gdzie na parkingu pod kościołem czeka nasze auto. Liczymy na to, że na Grodzisku uda nam się jeszcze złapać zachód słońca. Niestety jak to często bywa, gdy czas zaczyna nagli, poza wyładowaną baterią wydarza się nam jeszcze jedna przygoda. Droga-szlak do Grodziska zaznaczony na mapie okazuje się w rzeczywistości ślepy. Mimo ostrzeżeń miejscowej starszyzny w postaci przemiłego pana z podwórka, koło którego domu przejeżdżamy, idziemy w zaparte, mając nadzieję, że w razie czego na elektrykach damy radę przejechać fragmenty zupełnymi chaszczami. Niestety, teren jest tak wymagający, że ze wstydem musimy odpuścić i starszemu panu oddać honor przyznając rację. Wjazd na górę od drugiej strony wiązałby się z dodatkowymi kilometrami, na które z powodu braku baterii już nie możemy sobie pozwolić. Zjeżdżamy więc do samochodu i zachód słońca podziwiamy z parkingu pod kościołem, popijając z bidonu rozgazowaną i nagrzaną coca-colę. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Ale to i tak był bardzo fajny dzień.
Track GPX
Elektrykami_po_Jurze.gpx
fot. Grzegorz Radziwonowski