Kilka lat temu, gdy zaczynałam zabawę z rowerem, chcąc zrozumieć wszystkie zawiłości związane z kolarstwem, jak pewnie każdy początkujący biker postanowiłam zaczerpnąć wiedzy i sięgnęłam po wówczas jedyne dostępne źródło wiedzy dla laika – gazety rowerowe. Kupiłam kilka, może kilkanaście numerów, jednak dwa, konkurujące ze sobą na polskim rynku, tytuły nie były w stanie przytrzymać mnie przy sobie na dłużej.
Po jakimś czasie pojawiła się jeszcze jedna propozycja czytelnicza dla bardziej touringowych kolarzy, jednak i z tą gazetą nie potrafiłam się utożsamić. Jak powiedzieliby spece od marketingu – nie ten target.
Na szczęście przyszło mi urodzić się w słusznych latach i dorastać w czasach, gdy w Polsce pojawił się Empik, a równo z nim łatwy dostęp do czasopism zagranicznych. Jak pewnie wielu z was, moją uwagę przyciągnęły niemieckojęzyczne tytuły, wśród których był właśnie Magazyn BIKE.
Było to pewne olśnienie. Nie wiem, czy spowodowane rzeczywiście merytoryczną zawartością gazety (niemiecki zdawałam na maturze, więc jakieś 50% treści było przyswajalne), czy zwyczajnym zainteresowaniem towarem deficytowym i „ekskluzywnym”. Jednak jedno jest pewne BIKE zmienił moje postrzeganie gazet rowerowych i marzeniem stało się, aby zaczął być wydawany w naszym rodzimym języku.
Po prawie 10 latach się doczekałam. Na półkach w kioskach pojawiło się długo wyczekiwane czasopismo z polskimi nagłówkami, nowe polskie wydanie starego, kultowego Bike.

Nie szata zdobi człowieka.
Tak mówią, ale prawda jest zgoła inna. To pierwsze 15 sekund kontaktu z osobą, przedmiotem, czy czymkolwiek decyduje o naszym głównym wrażeniu. I tu niestety Magazyn BIKE od samego początku miał pod górkę. Chłopcy od grafiki zrobili bowiem średnią okładkę, a ta w pierwszym numerze powinna być the best of the best. Ciężko powiedzieć, co jest nie tak, ale to i tak nie ważne. Faktem jest, że wielu ludzi oceniło już na wstępie książkę… tfu! gazetę po okładce.
Jak już wspomniałam, mój romans z czasopismami rowerowymi był przelotny, aby jednak nie być oskarżoną o komentarze w stylu #nieznamsietosięwypowiem postanowiłam BIKA zakupić i przeczytać. Co więcej, wygrzebałam też kilka eurasków z kieszeni i zakupiłam kultowego, niemieckojęzycznego BIKA (moje ostanie spotkania z tą gazeta polegały bowiem tylko na przekartkowywaniu w trakcie odwiedzin u regularnie kupujących tę gazetę znajomych – pozdr. Petra&Sławek).

Polska – niemiecka gazeta
Niestety w drugim wrażeniu BIKE też w moich oczach nie wyszedł dobrze. Ciężko doprecyzować dokładnie, o co mi chodzi, ale po przekartkowaniu magazynu zwyczajnie wiedziałam, że to polska gazeta. Czcionki, skład, wygląd graficzny, gdyby zamienili okładkę z inną dostępną na polskim rynku gazetą z „bike” w tytule, nie zobaczyłabym chyba różnicy.
Na zajawkę
Przyznając, że nie każdy musi zwracać uwagę na wygląd graficzny, przystąpiłam do oceny merytorycznej treści i tu pierwszy art z Mają Włoszczowską w roli głównej (choć przyznam, że bardziej zaciekawiły mnie wypowiedzi Oscara Saiza) przeczytałam z dużym zainteresowaniem. W niemieckim BIKU artykuł otwierający jest też mocno ciekawy (a może nawet ciekawszy?). Rozumiem jednak, że w Polsce zainteresowanie naszą mistrzynią jest duże i to decydowało o wyborze. Zobaczymy, co zaserwują nam BIKE-redaktorzy w kolejnym numerze.


Po takim początku przychodzi pora na sekcję news (obecną i w niemieckim i polskim wydaniu). Wypada słabo, ale w dzisiejszych czasach, gdy informacje błyskawicznie rozchodzą się po internecie, ciężko wymyślić coś naprawdę newsowego, więc tej części nie skomentuje dokładniej.
Na kolejnych stronach widać, iż redaktorzy są świadomi obecnych trendów, dostajemy bowiem, mnie bardzo interesujący, wywiad z jednym z czołowych zawodników energicznie rozwijającej się europejskiej sceny ENDURO.

Testy, testy, testy – Magazyn BIKE
W części głównej BIKA czas na konkrety i to z czego najbardziej znany jest ten magazyn. Zarówno w niemieckiej, jak i polskiej edycji znaczną część czasopisma zajmują TESTY.
Jeśli jarasz się sprzętem, chcesz wiedzieć, co jest najlepsze, najszybsze i najlżejsze, to te strony są dla Ciebie. Niestety nie dla mnie. Owszem, z zainteresowaniem w niemieckim wydaniu przeczytałam o ściganckich fullach twentyninerach, w polskim zaś moją uwagę przykuło porównanie modeli topowych i średniopółkowych (o ile można tak powiedzieć w przypadku rowerów za 9-16 tyś zł) tego samego producenta. Jednak ilość testów jest spora i nie jest to to, czego szukam w gazecie rowerowej.


Kartkuję więc dalej i szukam czegoś bardziej dla mnie. Trafiam na szeroko pojęty dział związany z poradami treningowo-startowymi. Niemiecki Magazyn BIKE znów bardziej mnie rusza. Porady dotyczące techniki jazdy i odpowiedniego przygotowania się do sezonu maratonowego. W polskim mamy opisany trening interwałowy i fragment większego, dołączonego do gazety dzienniczka treningowego. Niby nie jest źle, ale czy nie mamy tego w Bibli i innych dostępnych na ten temat książkach i publikacjach, poziom wiedzy przeciętnego bikera w Polsce rośnie i wydaje mi się, że wspomniane artykuły wywołają uśmiech pod nosem niejednego czytelnika.



Rowerzysta wszechstronny
Żeby nie było tak jednostronnie w polskim BIKEu mamy coś, czego nie mają Niemcy – dział szosowy TOUR. Nie jest to dziedzina, którą specjalnie się interesuje, ale wydaje mi się, że to dobry pomysł, jak na polskie realia. Gola wyrównującego strzela jednak niemiecka gazeta, w której zaś bardzo mocno rozwinięta jest sekcja „Ogłoszenia”. Czy mamy więc remis?


Coś dla kobiet ???
Szansę na wygraną pojedynku na chwilę przybliżył sobie polski Magazyn BIKE, dedykując kilka stron tylko kobietom. Pomysł na 5 z plusem, niestety wykonanie znów nie do końca właściwe. Zresztą nie tylko ja zwróciłam na to uwagę. Mam nadzieję, że pomysł ten w kolejnych numerach będzie jakoś sensowniej rozwijany, a i Maja napisze coś konkretniejszego.
Podobnie sprawa ma się z „Kolarską kuchnią” – pomysł super (w niemieckim numerze tym razem praktycznie brak porad żywieniowych), ale zobaczymy co dalej.


Więc o co chodzi?
I tak, dochodząc do końca studiów nad obydwiema gazetami, niczym Newton jabłkiem, dostaję po głowie myślą, która jest odpowiedzią na pytanie, które skłoniło mnie do napisania tych niemalże 1000 słów – za co lubię niemieckiego BIKA i mogłabym polubić polskiego?
Za INSPIRACJE – w obydwu czasopismach na końcu znajdują się interesujące opisy wypraw, wycieczek i terenów godnych polecenia i poznania z tyłkiem na lub za siodłem i rękami (koniecznie) na kierownicy. To rzecz, dla której jeżdżę na rowerze – poznawanie nowych terenów, miejsc, ludzi przy jednoczesnym poznawaniu siebie na podjazdach wyciskających z ciebie ostatnie krople potu i zjazdach sprawiających, że krew w żyłach płynie zdecydowanie szybciej.



W niemieckim wydaniu jest tych inspiracji zdecydowanie więcej, za każdym razem gdy zaglądam do numeru, znajduję opis wycieczek, miejsc i tripów, które sama chciałabym zaliczyć. Nie inaczej jest i w marcowym numerze. Zamiast setki już razy powtarzanego kalendarza treningowego (dodatek do numeru) mamy kwintesencje rowerowej pasji, zdjęcia miejsca i trasy opisane w taki sposób, że chce się tam być.
Poczekam więc cierpliwie, wszak to pierwszy numer. Potencjał jest, pomysły są, wsparcie Niemców chyba również. Na razie BIKEa czytać będę w dalszym ciągu u znajomych, w oczekiwaniu na INSPIRACJE.