Velkopavlovicka ścieżka winiarska to druga z tras, którą przejechaliśmy będąc na Morawach. Mimo iż mniej obfita w zabytki oraz bardziej wymagająca kondycyjnie, to chyba bardziej przypadła mi do gustu niż trasa wokół Mikulova. Jest na niej wszystko to, co mi w Morawach Południowych podoba się najbardziej. Zieleń przyrody nawet latem, drogi między winnicami, merunkowe sady i pięknie pofalowany teren idealny do zabawy w łapanie kadrów.
Wszystkie informacje praktyczne o Morawach Południowych, kiedy najlepiej tam pojechać, co trzeba zobaczyć, czego nie pominąć, oraz przede wszystkim, gdzie jeździć, znajdziecie w poprzednim wpisie: Morawy Południowe
Velkopavlovicka ścieżka winiarska
Długość: 150 km
Trudność: Trasa jest odpowiednia dla przeciętnych rowerzystów, bardziej płaskie odcinki oferują południową część trasy i odcinek Diváky – Brumovice
Powierzchnia: 48% dróg o małym natężeniu ruchu, 52% ścieżek rowerowych i dróg utwardzonych
Velkopavlovicka ścieżka winiarska to trasa możliwa do przejechania w jeden dzień, jednak będąc tu na dłużej zdecydowanie nie ma sensu się spieszyć i nabijać kilometry dla ładnych cyferek w liczniku. Lepiej zrzucić łańcuch z blatu, zwolnić nieco i bardziej poczuć specyficzny charakter okolicy. A trasę podzielić np na dwa dni.
Większość Velkopavlovickiej ścieżki winiarskiej przebiega w otwartym terenie. Przejeżdżamy głównie przez winnice, pola uprawne, sady i małe miasteczka. Więc gdy wybierzecie się tu latem, jak my, na pewno upał pomoże w spokojniejszym pokonywaniu kolejnych kilometrów. Warto skorzystać wtedy z cienia w morelowych sadach, pod licznymi wieżami widokowymi i oczywiście w tutejszych zahradkach ( są to przyrestauracyjne ogródki oferujące rowerzystom schronienie w cieniu i zimne napoje).
Nasza modyfikacja trasy obejmowała głównie południową część oficjalnej ścieżki, którą znajdziecie tutaj. Na dodatek ostatni fragment jechaliśmy już w atmosferze burzowego armageddonu, więc zdjęć z końcówki jest trochę mniej.
Przyznam, że Velkopavlovicka ścieżka winiarska zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu niż ta Mikulovska z poprzedniego wpisu. Może dlatego, że ja niespecjalnie lubię zwiedzać zamki i tego typu obiekty. Może też dlatego, że ścieżka Velkopavlovicka obejmuje już spore fragmenty tej właściwej „morawskiej Toskanii”.
Są miejsca gdzie krajobraz jest przepięknie pofalowany i mimo iż wiąże się to z pokonywaniem kolejnych podjazdów to cieszy oko zdecydowanie bardziej niż płaskie fragmenty wsród pól.
Jedno jest pewne, ta trasa to „must ride” gdy tu przyjedziecie.

Trasa Strava, Garmin i GPX
Velkopavlovicką zaczynamy z Lednic, bo tam mieszkamy.
Szybkimi szutrami wzdłuż rzeki Dyje i pomiędzy polami kierujemy się w stronę Rakvic, gdzie rozpoczynają się już ścieżki pomiędzy winnymi uprawami.
…
…
…
…
Jak są winnice, to zazwyczaj są i podjazdy.
Wspinamy się więc na Přítlucką horę, na której znajduje się, jak to w Czechach, wieża widokowa. Na podjazdach oczywiście robimy też milion nikomu nie potrzebnych zdjęć, ale nie potrafimy się powstrzymać.
Zupełne przeciwieństwo sytuacji na zjazdach. Wtedy już nikomu nie chce się zatrzymywać.
Nie, nie i to wcale nie jest tak, że się zatrzymujemy, bo jesteśmy zmęczeni. Wcale.
…
…
…
…
…
…
Wieża okazuje się dobrym miejscem na poćwiczenie swoich skilli dronowych.
Udaje nam się nawet uchwycić moment, gdy jedna z maszyn pracujących w polu niczym transformers zaczyna czaić się na niewinnych turystów.
Nawet gdy nie ma się drona, panorama z wieży jest mocno atrakcyjna. Widać z niej obszar Palavy (to te górki na horyzoncie) oraz zbiornik wodny Nowe Młyny (zdjęcie poniżej).
Z rzeczy bardziej przyziemnych. Pod wieżą stoi ToiToi. Na Morawach spotykamy takie niespodzianki bardzo wiele razy. To bardzo fajne, gdy podczas rowerowych eskapad nie trzeba szukać krzaków i ingerować w środowisko naturalne.
Po zjeździe z Přítluckiej hory jedziemy na Kalvárie (262 m) – kolejne wzgórze, znów z wieżą, z której także zobaczyć można ładną panoramkę z Palavą i Zbiornikiem Nowe Młyny. Aby nie dublować treści zdjęć z miejsca tego brak.
Jedziemy na Šakvice i Hustopeče, gdzie po krótkim odpoczynku po Coop-em dla odmiany wspinamy się na wzgórze, na którym znajduje się wieża widokowa.
Tym razem jest jednak jakaś odmiana. Wieża znajduje się wśród dziwnych drzewek. Pod wieżą stoi pieniek, a na pieńku dziwne masywne przedmioty. Nie mija jednak długa chwila, gdy dzięki tablicy informacyjnej dowiadujemy się, że te drzewka to drzewka migdałowe, a żelazne kowadło służy do rozbijania skorupek tych orzechów.
…
…
…
…
Kolejną atrakcją w okolicy, którą chcieliśmy zobaczyć koniecznie, było lawendowe pole w miejscowości Starovičky. Tu znajdziecie dokładną lokalizację – Levandule z Moravy
Niestety czas końca lipca i sierpień to moment, kiedy lawendę się zbiera. Pole było więc już dość malutkie. Na dodatek na horyzoncie zaczęły szybko namnażać się burzowe chmury. Odbyliśmy szybki spacer wśród oszałamiająco pachnącego poletka, zakupiliśmy lawendową lemoniadę, i pośpiesznie skierowaliśmy się w stronę kolejnego wzgórza z kolejną wieżą widokową. No bo jakby inaczej :)
Rozhledna U Obrázku trochę nas rozczarowała, szczególnie że wcześniej obejrzeliśmy kilka zdjęć, które ukazywały to miejsce w sposób dość wyjątkowy. Tu też złapała nas pierwsza burza tego dnia. Daszek nad głową zdecydowanie się przydał.
Bardziej atrakcyjnym okazał się fakt, iż w okolicach miejscowości Velké Pavlovice, od których nazwę wzięła cała dzisiejsza trasa, wjechaliśmy na teren, gdzie zaczyna się tak zwana „morawska Toskania”. Zresztą sami zobaczcie na zdjęcie poniżej.
Trochę żałowaliśmy, że jesteśmy na Morawach tylko tydzień i nie możemy więcej tu pojeździć. Im dokładniej poznawaliśmy okolicę, tym bardziej byliśmy świadomi, ile tu jeszcze jest do jeżdżenia i że ten opis na oficjalnej stronie Morawskich winnych Ścieżek o 1200 kilometrach tras, wcale nie jest naciągany.
Ostatnią atrakcją tego dnia miał być Hradištěk, a dokładnie zachód słońca na tym wyjątkowo widokowym wzgórzu.
Jak się pewnie domyślacie, z zachodu słońca wyszły nici. Robiąc szybkie zdjęcia tej urokliwej kapliczki zastanawialiśmy się, czy wykorzystać moment na łapanie zjawiskowych błyskawic na fotografiach czy uciekać. Wygrała ta druga opcja.
O dziwo, do Lednic dotarliśmy nie doświadczając na sobie ani kropli deszczu. Błyskawice i grzmoty pamietać będziemy za to na długo. W dziwny sposób burza na szczęście nas ominęła.
Z pewnym niedosytem wróciliśmy do pensjonatu i zakończyliśmy dzień w jedyny słuszny na Morawach Południowych sposób, otwierając butelkę Palavy. To było bardzo dobre zakończenie.