Gdy słyszysz „Rychlebskie”, od razu w głowie dopowiadasz „ścieżki” ?
Pewnie tak. Do niedawna sama kojarzyłam ten rejon głównie z trasami enduro/mtb. Jednak od momentu kiedy obok rowu enduro pojawił się gravel, na większość górskich rejonów patrzę pod zupełnie innym kątem. Rychlebskie Hory poza ogromnym trailowym potencjałem wykorzystanym przez budowniczych z Cernej Vody, mają równie duży potencjał gravelowy.
Rychlebskie Hory czy Góry Złote?
Rychlebskie Hory to pasmo górskie należące do makroregionu Sudety Wschodnie często zwanego potocznie Jesenikami (Jesenická oblast). Poza Rychlebami w skład Jesenická oblast wchodzą: Wysoki Jesionik (Hrubý Jeseník), Niski Jesionik (Niżky Jesenik), Masyw Śnieżnika i Góry Opawskie.
Gdy czyta się o tym rejonie czasem dochodzi do nieporozumień, ponieważ Polacy pasmo górskie Rychlebskie Hory nazywają Górami Złotymi, wydzielając jeszcze z nich Góry Bialskie.
Co więcej, pisząc o Rychlebskich Horach bierze się pod uwagę głównie część leżącą po obu stronach granicy Polski i Czech, a zapomina się o fragmencie, który jest głównym tematem tego wpisu, czyli trójkąta pomiędzy miejscowościami Žulová, Jesenik i Sławniowicami.
źródło: mapy.cz
Gdzie jeździć?
Polską część Rychlebskich Gór zwanych w Polsce Górami Złotymi mamy całkiem dobrze już objeżdżoną. O naszych eksploracjach przeczytacie tutaj – Złoty Stok i Góry Złote.
Będąc w tych rejonach trzeba też zahaczyć o ciągle się rozwijający Singletrack Glacensis.
O Rychlebskich Ścieżkach też nie jeden raz pisałam już na blogu.
Teraz przyszła pora na gravelową eksplorację rejonów. Zaplanowane mieliśmy dwa dni jazdy. Pierwszy dzień miał obejmować część Rychlebskich Hor znaną nam z enduro, na której wyznaczone jest kilka oficjalnych szlaków rowerowych które znajdziecie tutaj – jeseniky.cz
Podczas opracowywania tras na gravela bardzo często sugerujemy się istniejącymi już ścieżkami, bo często są one prowadzone po drogach utwardzonych i asfaltach bardzo dobrze nadających się na gravela. Często pomocna okazuje się też aplikacja MAPY.CZ. Trasy rowerowe zaznaczone są w niej na różowo i w 90% przypadków też są świetne na rower typu gravel.
Podsumowując – pierwszego dnia trasa była zgodna z czerwonym szlakiem rowerowym i obejmowała małą modyfikację i wizytę na Rychlebskich Ścieżkach – Pętla z zatopionym kamieniołomem
Drugiego dnia mieliśmy jeździć, po zupełnie nieznanym fragmencie pasma, wyglądającym dość dziko i tajemniczo – Wsie widma w Rychlebkich Horach. Niestety pogoda drugiego dnia zupełnie nie dopisała i byliśmy zmuszeni zmodyfikować plany. W zastępstwie nieistniejących wsi przespacerowaliśmy się Ścieżką Priessnitza.
Co zobaczyć?
Rejon Jeseników jest dość rozległy i bogaty w atrakcje turystyczno-przyrodnicze. Podzielenie sobie go na kilka wyjazdowych weekendów jest konieczne, a i tak najprawdopodobniej nie zobaczymy wszystkiego. Jak pisałam na początku, to bardzo atrakcyjny rowerowo rejon, gdzie można wracać i wracać.
Rychlebskie Hory to przede wszystkim piękne gęste lasy, pełne skał i wielkich głazów oraz strumyków. Jak podają źródła na tym terenie znajduje się około 1000 źródeł z wodą o właściwościach leczniczych, do tego dochodzi kilka kamieniołomów, które przez Czechów wykorzystywane są jako naturalne baseny (Kamieniołom Brankopy, Kamieniołom Na Rampe, Kamieniołom Vycpálek).
Fani różnego rodzaju formacji skalnych znajdą tu całkiem wiele obiektów, z których bardzo często można uchwycić jakiś ciekawy widoczek: Hydropatické skály, Heckelovy skály, Tisová skalka, Medvědí kámen, Sedm skal.
W okolicy centrum Rychlebskich Ścieżek znajdują się też ruiny Zamku Kaltenštejn, aż wstyd, że nigdy jeszcze tam nie byliśmy.
Nasza trasa zaczynała się w Lázně Jeseník, gdzie na początek warto zobaczyć kilka interesujących miejsc:
Uzdrowisko Priessnitz – znajduje się na zboczu najbardziej wysuniętego na wschód wierzchołka Gór Rychlebskich, około 2 km od miasta Jeseník. Miejsce swoją sławę zawdzięcza Vincenzowi Priessnitzowi, który w 1822 r. założył w Gräfenbergu pierwszy na świecie zakład wodoleczniczy. Priessnitz leczył kuracjuszy za pomocą wodnych terapii i na początku oskarżany był o znachorstwo. Jednak w związku z tym, że nie stosował żadnych innych medykamentów, oskarżenia te zostały wycofane.
Vincenz Priessnitz wykorzystywał zimną wodę i zimne okłady jako terapię przy różnych diagnozach, zalecał również specjalne diety oparte na wodzie, mleku i zimnych niedoprawionych potrawach oraz gimnastykę i spacery. Był również zwolennikiem hartowania poprzez lodowate prysznice. I tu ciekawostka to właśnie od jego nazwiska w polskim języku pochodzi słowo prysznic.
Sanatorium Priessnitza do dzisiaj cieszy się wielkim zainteresowaniem i robi nie małe wrażenie na odwiedzających go turystach. Zdecydowanie możemy to potwierdzić, ponieważ właśnie w nim nocowaliśmy podczas naszego wyjazdu. Jeśli skusicie się na powtórzenie naszej trasy, to wejdźcie do środka i przespacerujcie się po pięknie wyremontowanym odnowionym holu.
Budynek sanatorium robi ogromne wrażenie, warto też wejść do środka.
Widok z dziedzińca na pasmo Hrubego Jesenika.
Jedno ze stanowisk do hydroterapii.
Ścieżka Vincenza Priessnitza – to siedmiokilometrowa trasa, która zaczyna się i kończy zaraz obok budynku uzdrowiska Priessnitz i przebiega pięknymi leśnymi terenami na zboczach Studnicnego Vrchu. Na trasie znajduje się 14 źródeł w których można znaleźć ochłodę i z których można się napić „żywej wody”.
Jedno z wielu źródeł znajdujących się w tutejszych górach.
Pramen to po czesku źródło. Jest ich tutaj podobno około 1000
Hydropatické skály – kiedyś był stąd niezły widok na Jeseniky, teraz drzewa dużo zasłaniają.
Balneopark – ogród wodny, w którym przy stanowiskach umieszczonych obok przepływającego potoku można m.in. odbyć kąpiel kończyn dolnych połączoną z akupresurą lub przysiąść na specjalnej ławeczce Priessnitza. W obiekcie znajdują się także trawiaste tarasy, gdzie można odpocząć, wygrzać się na słońcu lub poćwiczyć. Priessnitz wiedział, że ruch i zimna woda na pewno zdrowia doda ;)
Gdyby nie deszcz, to na pewno byśmy spróbowali spaceru.
Trochę podobne do morsowania. Ekspozycja na zimno – na zdrowie!!!
Muzeum klocków Lego – zaraz obok budynku Uzdrowiska Priessnitz znajduje się nieduże muzeum klocków Lego. Fajna ciekawostka nawet dla dorosłych. Niestety nie mogliśmy zrobić w nim żadnych zdjęć, więc wrzucam tylko budowlę znajdującą się w jednym z holi Priessnitza.
Muzeum Lego w Lázně Jeseník
Uzdrowisko Priessnitza ma swoję wersję Lego. Jakby prestiżowo.
Budowla znajduje się na jednym z sanatoryjnych korytarzy.
Przydatne portale
www.jeseniky.cz/cz/ – znajdziecie tu wszystko o regionie
mapy.cz – najlepsze do rozpoznania terenu i planowania tras wycieczek pieszych i rowerowych
Rychlebskie Hory po szutrze
Z Jesenikami mam mały problem, a właściwie wiąże się z nimi dość zaskakujący paradoks. Gdy miałabym wskazać ulubione miejsca do jazdy na rowerze, to z pewnością Jeseniky byłyby w pierwszej trójce. Jednak w opozycji do mojej sympatii do tego rejonu bywam tu stosunkowo rzadko, na dodatek zawsze mając pecha do pogody.
Tym razem nie było inaczej. Wyjazd w Jeseniki przekładaliśmy dwa razy, za każdym razem było to spowodowane nagłą zmianą aury. A że do jazdy w deszczu dość trudno mnie przekonać, to i miniony weekend zdecydowanie bardziej wolałam spędzić pod kocykiem z kubkiem herbaty, niż błądząc gdzieś we mgle, w przemoczonych butach i zaparowanych okularach, szczękając z zimna zębami.
Stety/niestety to już jest ten moment w mojej rowerowo-blogerskiej „karierze”, że coraz ciężej o jakiś wolny weekend, kalendarz wypełniony jest po brzegi zawodami, wyjazdami i około-rowerowymi imprezami. Żal rezygnować z czegokolwiek, a jak już się zrezygnuje, to na przełożenie wyjazdu praktycznie nie ma szans. Niby od przybytku głowa nie boli, ale … Okazało się, że jak nie ten weekend, to całkiem możliwe, że już żaden w tym roku (no chyba, że będziemy mieć wyjątkowo pogodną jesień). Postanowiliśmy więc zaryzykować.

Do Jeseników zostaliśmy zaproszeni przez Czeską Agencję Turystyczną i oddział promocji regionu, gdy dowiedzieliśmy się, że zarezerwowano nam noclegi w Priessnitzu zrobiliśmy wielkie oczy.
Ten monumentalny budynek robi wrażenie zarówno z zewnątrz jak i gdy się jest już w środku. Poza pokojami hotelowymi jest to normalnie działające sanatorium, z różnego rodzaju zabiegami i basenem. Klimat w środku jest dość specyficzny. Niestety nie mieliśmy okazji i czasu na skorzystanie z oferty ;)
Zaraz przy Priessnitzu znajduje się Cyklopukt, stąd zaczynamy jazdę. Ciekawa ciekawostka – za tymi drzwiami otwieranymi na kod kryją się pomieszczenia dla rowerów. Można schować sobie rower i dalej ruszyć na zwiedzanie Jesenickiego uzdrowiska pieszo.
Jest też mapa z oficjalnymi trasami wyznaczonymi w okolicy. Są one dość krótkie, ale w taki deszczowy i nieprzewidywalny dzień jak nasz, okazały się bardzo trafione.
Czeskie asfalty i szutry, tego oczekujemy dziś. Plus mały bonus w postaci zjazdy ostatnimi odcinkami rychlebskiego Superflow.
Mimo kiepskiej pogody, jest całkiem dobrze. Uwielbiam tutejsze lasy.
Co jakiś czas wyjeżdżamy na bardziej otwarty teren, wtedy pojawiają się widoczki.
Nachylenie całości trasy jest idealne na gravela. W żadnym miejscu nie byliśmy zmuszeni do zejścia z siodełka.
Mokry, zielony, szumiący wodą las………………..
Nie lubię jazdy w deszczu i w takiej wilgotnej pogodzie, ale zawsze gdy się zdecyduje, okazuje się, że było warto nadszarpnąć trochę strefę komfortu.
Po pierwszych sześciu kilometrach, docieramy do zabudowań. Grill Bar brzmi dobrze, jak Kofola. Witają nas dwa przyjazne pieski, które jednak bardzo szybko się nami nudzą i uciekają.
Niestety „Zavřeno” nie brzmi już dobrze, robimy więc kilka zdjęć i też zmykamy. Na Kofolę przyjdzie nam poczekać dłużej, ale jak się okaże, będzie to w zdecydowanie lepszych dla nas okolicznościach.
Zdjęcie na mostku dla urozmaicenia fotorelacji. Było dość ślisko, ale gleba się nie wydarzyła.
A mijane przez nas miejsce to Adrenalin Park Jeseniky – wygląda dobrze, zawsze kuszą mnie takie zabawy, ale ostatecznie nigdy nie decyduję się na spróbowanie.
Dziś też się to nie wydarzy, w parku na razie pusto, pogoda zdecydowanie maczała w tym palce.
Gdy tak sobie niespiesznie jedziemy na zmianę to szutrami to asfaltami, do głowy wpada jedna myśl – dlaczego my dziś nie dodaliśmy do trasy wizyty w centrum Rychlebskich Ścieżek?
Szybka obczajka na mapie i już modyfikacja trasy poczyniona.
Wskakujemy na przebiegający niedaleko naszej trasy Superflow.
Czy jazda po Superflow na gravelu ma sens? Zdecydowanie nie.
Ale gdy celem jest drugie śniadanie na Rychlebskich Ścieżkach, to już perspektywa nieco się zmienia.
Musicie jednak wiedzieć, że ostatnie trzy sekcje na Superflow są gravelowo przejezdne. Bez gumy i gleby.
A na Rychlebskich niezmiennie tłumy.
I graveli coraz więcej… ;)
Rychlebskie uwielbiam – oj przyjechałoby się na małe endurko.
Żeby wrócić na pierwotną trasę musimy podjechać aż pod samego Wiessnera. Kto kojarzy tę drogę? O dziwo, na gravelu wcale nie tak trudno to podjechać.
Na wjazd samym Wiessnerem się nie decydujemy. Pewnie by się i dało, ale nie chcemy robić niepotrzebnego zamieszania. Szuterkami docieramy do Kamieniołomu Brankopy.
Deszczowy dzień nadaje niepowtarzalnego klimatu temu miejscu.
Zbliża się 16:00 i zgodnie z zapowiedziami opad deszczu zaczyna wychodzić poza skalę. Kierujemy się w drogę powrotną.
Jest zimno i mokro, ale przepięknie. Wybór krótkiej 40 kilometrowej trasy był dziś bardzo trafiony.
Trasa do samego końca jest gravel-friendly. Nawet nie ma specjalnego błota. Co dziwi nas bardzo.
Na koniec zahaczamy jeszcze o Balneopark.
Latem wchodzenie do zimnego strumienia musi być bardzo przyjemne. Dziś chyba nie mamy na to ochoty. Choć przez chwile w głowie majaczy pomysł, bo rozpocząć już sezon morsowy.
Z ławeczki do machania nogami w wodzie też niestety nie korzystamy.
Dojeżdżamy do Cyklopunktu, skąd zaczynaliśmy naszą wycieczkę.
Liczyliśmy na to, że znajdujący się tam wąż z wodą będzie czynny. Nie zawiedliśmy się.
Czyścimy więc rowery z nadzieją, że jeszcze jutro ich użyjemy.
Niestety następnego dnia temperatura w okolicy spada do 7 stopni. 7 stopni we wrześniu nie mieści nam się w głowie. Nie jesteśmy gotowi na tego typu akcje. Co innego październik czy listopad, wtedy głowa jakoś ogarnia takie temperatury.
Drugiego dnia decydujemy się więc na spacer po Ścieżce Priessnitza. Link do trasy i zdjęć i góry w Stravie.
Mam nadzieję, że podobała się wam ta propozycja wycieczki.
My w Rychlebskie Hory na pewno wrócimy.
Zawsze wracamy ;)