Gdy w listopadzie na popularnym portalu społecznościowym zobaczyłam post o Wataha Ultra Race – Zima, uśmiechnęłam się tylko pod nosem i pomyślałam – powodzenia. Nie dało mi to jednak spokoju i po chwili skomentowałam, że jestem bardzo ciekawa zimowego ścigania oraz przebiegu wydarzeń i z zainteresowaniem będę śledzić kropki.
Jak to się stało, że ostatecznie stanęłam na starcie tych zawodów i zostałam jedną z kropek?
Po pierwsze – styczeń to ten moment, że zaczyna się tęsknić za klimatem z zawodów.
Po drugie – aktualnie zima na razie gdzieś się skrywa i tylko czasem pogrozi paluszkiem. Przez co warunki do jazdy cały czas są całkiem korzystne.
Po trzecie – Mateusz, organizator Wataha Ultra Race to tak pozytywny synek, że nie sposób było mu odmówić, gdy kilkukrotnie pisał, że cały czas jedno miejsce jest zarezerwowane dla mnie.
Dodatkowo na tydzień przed imprezą zgadaliśmy się w gronie Śląskiego Kolektywu Gravelowego w składzie: ETNH, Łukasz exSilex i Mamba i uznaliśmy, że bardzo miło byłoby spędzić wspólny weekend pod Łodzią. W pamięci mamy bowiem jeszcze wyjątkowo udany późnojesienny wyjazd na Lajkonika.
Pierwsza edycja Wataha Ultra Race – Zima była imprezą limitowaną. Organizatorzy od początku postawili na kameralność i liczba osób mogących stanąć na starcie została ograniczona do 50. Pytanie, czy więcej osób zdecydowałoby się na zimowy start na takim dystansie? Całkiem możliwe, że nie. Dlatego w piątek poprzedzający wyścig do Grill Baru Agat, w którym mieściło się biuro zawodów, zjechali się najwytrwalsi i naj…. (tu wpisz przymiotnik jaki ci pasuje) fani długich dystansów.
Ach co to był za wieczór. Widać, że już wszyscy najchętniej porzuciliby zimowe treningi i z miejsca rozpoczęli sezon.
Rozmowom przy grillowanym mięsiwie i czeskim piwie nie było końca. Tylko od czasu do czasu o zbliżającym się starcie przypominał mróz wdzierający się przez drzwi otwierane przez nowo przybyłych śmiałków zjeżdżających się na start.
Przy okazji warto wspomnieć o sprawnym działaniu biura zawodów wydającego pakiety startowe oraz niesamowitym zaopiekowaniu się zawodnikami przez Mateusza.
Chyba chciał chłopak umilić nam jak najbardziej przedstartowy wieczór, by wspomnienia te przyćmiły siarczysty mróz który zacierał sobie już na nas ręce.
Nie będę Wam tu opisywać całego wyścigu. By poczuć klimat zapraszam do relacji filmowej.
Wataha Ultra Race Zima – film
Miniatura autorstwa: Łukasz Sompoliński
Jeśli skusiliście się na obejrzenie filmu, to wiecie, że było bardzo dobrze.
Tego dnia chyba wszystko zgrało się idealnie.
POGODA – Nie był to przypadek, że pogoda tego dnia dopisała, organizator Mateusz przed wyznaczeniem terminu zawodów długo analizował prognozy pogody sięgając nawet kilkanaście lat wstecz.
TRASA – Bardzo dobrze wyznaczona trasa, w większej części pogodoodporna. Świetne szutry, asfalty, trochę dróg leśnych i kilka przeuroczych singli. Poza długim asfaltowym fragmentem w połowie krótkiego dystansu, trasa nie pozwalała się nudzić. Niewątpliwym plusem była możliwość wybrania krótkiego lub długiego wariantu w trakcie. Nie trzeba było tego deklarować wcześniej. No i oczywiście brak większych podjazdów i zjazdów na Łódzkiej Wysoczyźnie pozwalał na to, by samemu decydować o poziomie intensywności jazdy. Nie było pocenia się na długich podjazdach i wychładzania na zjazdach*.
* no chyba, że ktoś tak jak Olek Pachulski naparzał ze średnią 35 km/h to wietrzenie i wychłodzenie miał od startu do mety.
ORGANIZACJA – biuro zawodów działało bez zarzutów, pakiety startowe nie były bogate, ale przemyślane, dobra szamka na miejscu była dostępna do późnych godzin porannych, dostępność miejsc noclegowych, myjka dla rowerów, możliwość wykąpania się dla osób nie nocujących w hotelu.
KLIMAT – w trakcie zawodów panowała niesamowita atmosfera, ale nie wiem czy mój odbiór tego nie jest powodowany głodem zawodów i właśnie tej atmosfery, czy może po prostu startujący uczestnicy i organizatorzy nadawali na takich samych wysokich falach.
POMIAR CZASU – będzie jedyną łyżką dziegciu w tej beczce miodu wylewanej przeze mnie na te zawody. Rzecz, która dla obserwatorów kropek na ekranach komputerów nie ma wielkiego znaczenia, ale dla osób które są na miejscu, na mecie lub robią zdjęcia na trasie oraz dla samych zawodników może być znacząca. Mam tu na myśli opóźnienie w działaniu trackingu, które dochodziło do 20 minut. To zdecydowanie rzecz do poprawy.
Tytułem podsumowania – chyba nie ma wyjścia i w przyszłym roku trzeba zapisać się na, zdaniem większości startujących, jedyną słuszną trasę w długiej wersji.
A tym czasem na koniec jeszcze kilka zdjęć.
W tym roku skupiam się na materiałach filmowych, więc często zdjęcia będą tylko z telefonu lub GoPro.
Ale chyba nie jest źle.
Dzięki za uwagę i do następnego :))
Wataha Ultra Race Zima – galeria