Dwanaście lat temu o bikepackingu w Polsce chyba jeszcze nikt nie słyszał. Tymczasem ja, w ramach przygotowań do pierwszej w życiu „sakwiarskiej” wyprawy rowerowej, z nieprzemakalnego materiału wyciągniętego z czeluści maminej szafy, uszyłam sobie dodatkową rowerową torbę mocowaną tuż przy kierownicy i główce ramy.
Była to sakiewka idealnie wymierzona i wpasowująca się w kształt supermarketowego górala , na którym miałam zamiar zrobić 500 km w ciągu 7 dni.
Zarówno ja, rower, jak i sakwa dały radę.
Potem było jeszcze kilka rowerowych wypraw. Zaliczyłam polskie wybrzeże z Gdańska do Świnoujścia i trasę Katowice-Wiedeń-Bratysława-Katowice. Torebka dzielnie mi w tym towarzyszyła. Czasem zastanawiam się, czy gdybym wtedy poszła za tym, co najbardziej lubię robić, teraz byłabym właścicielką firmy produkującej rowerowe sakwy?
Życie napisało trochę inny scenariusz, mnie zaczął ciągnąć teren. Pierwsze góry, mtb, maratony, w końcu wyszło z tego enduro.
Historia jednak lubi zataczać koło. Albo inaczej – zawsze wraca się do korzeni.
Natury nie oszukasz, ostatnio coraz częściej w głowie pojawiają się pomysły i ochota na rowerową włóczęgę. Podróżowanie, bycie w drodze zawsze dla człowieka będzie czymś szczególnym, trochę mistycznym. Niestety, jak zwykle w wyniku rożnych ograniczeń, jak się nie ma co się lubi, to … trzeba kombinować. Tym sposobem udało się wreszcie wykombinować dwudniowy, bikepackingowy coffee trip ze wschodem słońca w roli głównej.
W sumie to wyszła z tego taka pigułka 3in1 – coffee trip, night ride i bikepacking w jednym.
ale jestem trendy :)
Bikepacking – co spakować na wyprawę rowerową?
Bikepacking to przede wszystkim packing. Minimalistyczne podejście do bagażu bardzo mi się podoba. Na zdjęciu zawartość mojego plecaka. Od góry: dwa buffy, bielizna thermo, kurtka przeciwdeszczowa, polar, nieprzemakalne skarpetki, pomadka, turystyczny portfel – woreczek strunowy, folia NRC, GoPro, lampka Knog z kablem USB, koszulka i spodenki na zmianę, mapa, batoniki, bułeczki, kosmetyczka, husteczki, kawiarka mokka z kawą, rowerowy niezbędnik, materac dmuchany, spiwór. Do tego Artur miał jeszcze u siebie gazowy kartusz i powerbanka.

Całość weszła do 26-litrowego plecaka Deuter. W schronisku pakunek uzupełniony butelką piwka. Bez niej całość ważyła 6 kilogramów. Pisałam wam ostatnio, że nie lubię plecaków? :)

Tym razem nie było tak źle. Pierwszego dnia w związku z małym poślizgiem czasowym musieliśmy nieco zmodyfikować trasę. Z Wisły Łabajów wdrapaliśmy się na Stożek, potem czerwonym zjechaliśmy na Przełęcz Kubalonka. Z niej prosto na Stecówkę, Przysłop pod Baranią Górą i cel naszej podróży – Baranią Górę. W sumie wyszło 25 kilometrów całkiem przyjemnej jazdy.
Ps. Niestety w trakcie spontanicznego planowania naszej mini wyprawy nie trafiliśmy nigdzie na informację, iż jazda na rowerze w rezerwacie Barania Góra jest zakazana. Granice rezerwatu przekraczaliśmy po ciemku i nie zauważyliśmy tablicy informacyjnej. Dopiero drugiego dnia podczas zjazdu spostrzegliśmy zakaz jazdy rowerem.
Proponujemy więc i radzimy na cel waszych rowerowych wypraw wybierać miejsca dozwolone dla rowerowych zapaleńców.

Rozpoczynając przygodę z bikepackingiem warto planować trasy, na których znajdziemy schroniska i miejsca, gdzie łatwo uzupełnimy straty energetyczne. Schronisko na Przysłopie to jedno z moich ulubionych. Festiwal czeskiego piwa był przyczyną dodatkowego opóźnienia.

Gdy docieraliśmy na górę, było już całkiem ciemno. Wreszcie miałam okazję wypróbowania rowerowych światełek Knog.




Na szczycie urzędowała już jakaś ekipa, więc czeskie piwo okazało się jak znalazł. Ogniskowa integracja zawsze na propsie.

Nocne Polaków rozmowy o Mickiewiczu trochę się przeciagnęły i…
…zaczęło się jak w filmach Hitchcocka.

Żeby z minuty na minutę, coraz bardziej zachwycać.






Gdy już kolory wróciły do normy, w brzuchu zaczęło burczeć. Przyszedł czas na kolejną atrakcję tego dnia. Kawa z widokiem. Ech, gdyby tak można było zaczynać każdy dzień.





Bułki z serem i czarna kawa. The best breakfast ever.
Potem już tylko pakowanie manatek, selfie na szczycie i można kontynuować bikepacking.

Plany na drugi dzień, z racji nocy przy ognichu, też trzeba było nieco zmodyfikować. Wykreśliliśmy z planu dnia Skrzyczne i przez Magurkę Wiślańską, Malinowską Skałę, Salmopol i Smrekowiec wróciliśmy do Wisły. Znów wyszło coś koło 20 km.

Bikepacking w stylu enduro to kierunek, który bardzo mnie ciągnie.
Wyprawy rowerowe z kawą i wschodem słońca w tle uzależniają.
Macie jakieś doświadczenia w tej kwestii?
Podzielcie się w komantarzach.