Gdy od jakiegoś czasu wciąga się głównie rowerowe hamburgery*, to możliwość skonsumowania wyszukanego dania z menu szefa kuchni działa na wyobraźnię. Ten trip smakował wyjątkowo wybornie. Były syte zjazdy, strome wypychy, niezjeżdżalne agrafki, wąskie single i alpejskie widoki. Apetyt został zaspokojony.
Coś jednak czuję, że nie na długo.
Pierwszy z wpisów opisujących szlaki wokół Pradziada.
Początkowy plan zakładał start z Beli po Pradziadem.
Dziad jednak zasugerował inną opcję.
Podjechaliśmy nieco wyżej do miejscowości Vidly.
… by stąd rozpocząć beznadziejny wypych niebieskim szlakiem.
Na szczęście chłopaki lubią sobie odpocząć.
Po drodze mała chatka dla strudzonych wędrowców.
Są momenty, kiedy nawet trochę da się jechać.
Wysokość zdobywana szybko, ale sporym wysiłkiem. Chyba nigdy nie polubię wypychów. Wolę godzinny podjazd, niż pół godziny pchania.
Ufff, jak gorąco.
Pusch!!!
No i lądujemy w schronisku Svycarna. Uwierzycie, że nie ma tu Kofoli????
Nie pamiętam co to, ale ładne.
Szybkie konsultacje, kanapki, poziom kofeiny uzupełnia kawa zamiast planowanej Kofoli.
Ze Svycarni asfaltem lecimy na samego Pradziada.
Jesteśmy zdziwieni ilością turystów, w Czechach przecież jest normalny dzień pracy, szykujemy się do pierwszego zjazdu.
Gdzieś tam pojedziemy.
Byliśmy tacy szybcy, że ze zjazdu zdjęć brak. Jest natomiast znów nduro-wypych.
Ciśniemy.
Borówki dojrzewają na słońcu.
Petrovy Kameny dobre na chwilę odpoczynku.
Mężczyzna na skale.
Widoki, jak zawsze miażdżą system.
Wprowadzamy element lanserki.
Jadąc tym fragmentem ryzykujemy pokutą, ale czy nie warto???
W chatce na szczęście nikogo nie ma, co najwyżej foto-pułapka :)
Szlak doprowadza nas do Studanki.
„Dobre miejsce na bikepackingowy nocleg” – zapisane w kajeciku.
Zaczynamy agrafkowanie.
Jest całkiem stromo.
I zielono.
Zdecydowanie wymagający singiel w pierwszej części, potem leśny trawers z kilkoma kamieniami i korzeniami.
Każdy walczy ile może. Ja przejechałam może 40% sekcji agrafkowej :)
Wdrapanie się z powrotem na grań kosztuje nieco wysiłku. Tym bardziej, że chłopaki zamiast dobrze wyglądającego na mapie szlaku wybierają jakieś bliżej nieokreślone drogi leśne. W końcu jednak docieramy do niebieskiego, który zaraz za chwilę łączy się z zielonym.
Tu jazda znów robi się przyjmena.
Jest moc.
To miało być lokowanie produktu, ale coś tu jest nie tak :)
Po dotarciu do sedla się rozdzielamy. Ci żądni wrażeń robią dodatkowy zjazd na Ztracene Skały. Ci mniej żądni wybierają chill na trawie.
Velky Maj żegna nas urokliwym widokiem.
Potem następuje przerwa w życiorysie (czyt. nie chciało mi się już robić zdjęć). Obiad w Ovcarni, hektolitry Kofoli i Holby. Chyba nawet lepiej, że zdjęć nie ma.
Dobrze dociążeni wracamy przez Pradziadka szlakiem kosówkowym do Svycarni, a stamtąd ostatni punkt programu …
Niebieski szlak przez Wysoki Wodospad do Beli.
Początek szlaku to kamienisty, ale przyjemny technicznie singiel. Przy wodospadzie zaczyna się rollercoaster.
Niektórzy nie zapieli pasów i wypadli z wagonika.
A od dołu wygląda to tak. Gdzie jest ściecha?
Japek fotograf i jego walka z uchwyceniem „pana rhei”.
Po przejechaniu rzeczki jest jeszcze kilka kamienistych OSów, gdzie nie trudno o glebę. Szlak jednak szybko zmienia się w łatwy i szybki szuter.
Tak wyszukanego w smaku dania nie jadłam dawno. Lubię hamburgery, ale odrobina luksusu od czasu do czasu jest jak najbardziej wskazana. Gdy twój zegarek rozładowuje się jeszcze przed głównym punktem wycieczki, wiesz, że to co robisz ma sens.
Do następnego.
* sformułowanie wymyślone przez Michała Lalika z 1enduro na potrzeby określenia łatwych i specjalnie przygotowywanych dla rowerzystów miejscówek. W opozycji do naturalnych, górskich szlaków.