Wszystkie moje blogowe relacje z Joy Ride Festiwal wyglądają podobnie, żeby nie powiedzieć tak samo.
Powiewający rząd flag z Tatrami majaczącymi na drugim planie, latające rowery, kolorowe ciuszki, uśmiechnięci ludzie, popołudniowa burza.
I gdybym tak wrzuciła zamiast aktualnych fot, któryś z wpisów z lat poprzednich, pewnie z 80% osób nie poznałoby się nawet, że to stare
Ale wiecie co? Wcale, a wcale mi to nie przeszkadza. Joy Ride Festiwal w Kluszkowcach to chyba najfajniejsze wydarzenie w całym sezonie rowerowym i lubię go właśnie za to, że zawsze jest tak samo, tak samo fajnie.
LUDZIE
Joy Ride to przede wszystkim ludzie. Uśmiechnięci, wyluzowani, pełni pozytywnej, rowerowej energii.
Słynny EWSowy rower Balona. Naklejki na ramie niczym tatuaże upamiętniające ważne wydarzenia.
Po miasteczku i na trasach kręcą się liczne ekipy fotoreporterskie. Przemek Kita.
Ewa Kania, tym razem z drugiej strony obiektywu. Tak, to ona łapie najlepsze kadry na festiwalu.
Organizacja tej imprezy z roku na rok jest coraz sprawniejsza. Chłopaki z MTB Academy dają radę.
Arek Perin. Gdzie się nie obrócisz, tam znajoma twarz. Sprawia to, że spacer z jednego końca miasteczka na drugi może potrwać dobre kilka godzin.
Można by nawet zebrać całkiem sporą ilość wartościowych autografów. Tu Janek Kiliński Dirt It More.
Można posiedzieć, pogadać.
Niedzielny spacer między namiotami też niczego sobie. Enduroprinceski – Sylwia Katana.
Niezależne media – Michał 1enduro.
U zaprzyjaźnionych wystawców można napić się kawy. Tru.
Pomalować się odblaskową farbą. The Trail.
Pouśmiechać się do ludzi – Singletrack Trips.
SHOPPING
Joy Ride to także targi, na których można podotykać, poobmacywać i coraz częściej nawet kupić sobie jakąś pamiątkę z gór. W tym roku asortymentu było sporo, poniżej tylko mały wycinek całości. Kilka rzeczy, które zwróciły moją uwagę.
Wystawcy mają już nawet stoiska w stałych miejscach, a shopping zawsze zaczynamy od znajomków – TRU :)
… rowerowa chemia i odblask w sprayu. Wyobraźcie sobie, co działo się na wieczornej imprezie w okolicach tego namiotu :)
Oneal chyba zaczyna mocniej wchodzić na rynek.
Nie powiem, te buty już wcześniej mnie zainteresowały.
Stoisko Spy nad wyraz gustownie urządzone. Właśnie tu znalazłaam swoją pamiatkę z wyjazdu. Wreszcie będę miała jakieś porządne nierowerowe okulary.
Fox i najbrzydszy kask ever.
Przebija go tylko Garmin z atrapami zegarków na ladzie.
To już nawet w Maxxisie w tym roku można było kupić jakieś opony ;) Hehe.
ION jak zwykle kusi, gdyby tylko ceny były równie kuszące.
Pierwszy raz nieobojętnie przeszłam obok Foog-a. Ładne czerwone i szare longsleeve-y z materiału imitującego bawełnę. Niestety zdjęcie się gdzieś straciło.
Czapy wrzucam bo mam do nich sentyment, ale już nie chodzę.
Banana Bikes. Marka konsekwentnie ciśnie do przodu. Seria własnych komponentów jest niczego sobie. Mnie na stoisku bardziej zainteresowały opony Onzy.
Rowerówka standardami stoi. Chcesz wylajtowaną oś? Zgubiłeś albo popsułeś oryginalną? Nie ma problemu.
Sixpack – ciągle czekamy na większą dostępność kolorowych komponentów tej firmy. Na dniach na blogu ukaże się mini recenzja pedałów Sixpack Vertic.
Coś mi się wydaje, że tego rodzaju bagażniki to przyszłość.
Jak już sobie kupię to czerwone Ferrari, to nie omieszkam nabyć Treefroga.
Siodełko do e-bike-a? WTF?
Polska chemia rowerowa. Widać duże parcie marketingowe. Może co z tego wyjdzie.
Ten sezon to sezon wkładek do opon. Ja póki co tego nie kupuję.
Chętnie przygarnełabym natomiast ten rower.
ENDURO
Joy Ride to oczywiście też zawody.
W tym roku wreszcie zdecydowałam się przyczepić numerek na kierownicy.
Moje początkowe nastawienie było, jak na zdjęciu. Na szczęście po pierwszym OeSie sytuacja diametralnie się zmieniła. Mimo zalegającego jeszcze kilka dni temu na trasach śniegu, warunki okazały się wyjątkowo dobre. Poza kilkoma błotnymi pułapkami trasy pokazały klasę.
Czego nie można powiedzieć o mnie. Zachowawcza jazda i gleba na drugim OSie zrzuciły mnie na jedno z ostatnich miejsc. Jest miejsce na progres ;)
Kiedy rozum śpi, budzą się demony.
Na uwagę zasługuje fakt, iż w tym roku, po raz pierwszy od dawien dawna, nie było żadnego przypału z organizacją zawodów enduro.
Rekordowa frekwencja – 220 osób i całkiem sprawna organizacja pozwala mieć nadzieję na przyszłość.
TESTY
W zeszłym roku festiwal – Joy Ride 2018 – wykorzystałam głównie na testy rowerów. W tym roku chciałam pojeździć na swoim rowerze.
Giant i Liv – jedno z wielu stoisk, na których dominowały elektryki.
Na stoiskach obsługa dwoiła się i troiła, by sprawnie obsłuzyć delikwentów.
Rowery Canyon rozeszły się chyba najszybciej systemie rezerwacji.
W tym roku wolałam swoją maszynę. Tym bardziej, że do tej poty niewiele było okazji, by na niej pojeździć.
AKCJA EDUKACJA
Na festiwalu można się było też czegoś ciekawego nauczyć.
Dorośli mogli poszerzyć swoją więdzę z zakresu fizjoterapii i pierwszej pomocy.
Dzieciaki zaś mogły spróbować swoich sił na mini torze rozwijającym rowerowego skilla.
Akademia rowerzysty obsługiwana była przez organizację Velo Małopolska.
RYWALIZACJA
Start w enduro skutecznie ograniczył możliwość podejrzenia pozostałych konkurencji. Enduro rządzi się swoimi prawami. Musisz pogodzić się z tym, że tracisz się na cały dzień w lesie i nie masz pojęcia, co się dzieje poza tym.
Relację z innych konkurencji ograniczę więc do stwierdzenia, że były. Ot co.
DOBRA ZABAWA
Była też dobra zabawa. Kto był, ten wie. Kto nie był temu polecam na własnej skórze spróbować w przyszłym roku.