To już czwarty rok, kiedy decyduję się jeden z majowych weekendów poświęcić na wizytę w Kluszkowcach. W relacji z poprzedniego festiwalu pisałam, że jest on na stałe wpisany w mój rowerowy kalendarz. To jednak nie prawda. W tym roku miałam, delikatnie mówiąc, negatywne nastawienie do tego eventu. Ileż można startować w słabo zorganizowanych zawodach enduro, chodzić po stoiskach znajomych i nieznajomych firm, jarać się szpejem i ciuchami, jeść tego samego kotleta z pomidorówką, co rok wcześniej, spać w tym samym hotelowym pokoju. A no znów przewrotnie okazało się, że można. Festiwal w Kluszkowcach wywołuje we mnie bardzo ambiwalentne uczucia. Sama nie wiem – kocham czy nienawidzę?
Kluszkowce to znakomite miejsce na rowerowy festiwal. Wysokie góry, dobre widoki, bike park z dwoma wyciągami, zaplecze gastronomiczno-hotelowe. Jest ładnie i z potencjalem. Dla każdego znajdzie się tu coś miłego.
W trakcie festiwalu rozegrane może zostać chyba większość rowerowych konkurencji od wyścigu szosowego po zawody DH czy kręcenie kółek na pumptracku. Wykorzystując te możliwości w tym roku odbyły się zawody w konkurencjach takich jak: maraton, enduro, downhill, dual slalom, pumptrack, whip contest, fly bag, kids race. Poza tym realizowane były wycieczki szosowe oraz na e-bike-ach, a także bunny hop challenge. Niestety, mocno ubolewam nad tym, iż z harmonogramu podobnie jak w roku ubiegłym, wyleciał slopestyle. Bardzo widowiskowa i przyjazna kibicom konkurencja.
Teoretycznie pełna rowerowa integracja. W praktyce, niestety, co roku powtarzają się i są zauważalne te same minusy. Joy Ride to festiwal mocno grawitacyjny. Szosowcy wydają się być niezainteresowani wydarzeniem, no bo w sumie, kto przyjeżdżałby na festiwal, by wziąć udział w rowerowej wycieczce? Przydałyby się jakieś konkretne zawody. A jak pisałam potencjał tutejszych szos jest spory. Drugi minus to maratończycy – inny rodzaj człowieka. Przyjeżdżają na wyścig, nie wykazując żadnego zainteresowania niczym innym poza swoim startem. Ulokowanie maratonowego miasteczka na górze pogłębia ten podział. Nawet w przypadku bliskiemu grawitacji enduro organizacja kuleje. Zawody co roku zaliczają jakąś wpadkę, są robione po macoszemu. Coraz mniej osób decyduje się na start.
Drugim najważniejszym, zaraz po zawodach, elementem festiwalu są rowerowe targi. W miasteczku swoje namioty ustawiło kilkudziesięciu wystawców. W przerwach między startami lub kibicowaniem można było pooglądać trochę rowerowych ciuchów, kasków, butów, szpeju wszelakiego. Mam jednak wrażenie, że w tym roku oferta był mniejsza niż w zeszłym.
Najfajniejsza była jedna możliwość testowania rowerów. W szczególności rowerów elektrycznych, których w tym roku było od zatrzęsienia. Co prawda, małym mankamentem była znów organizacja i półgodzinne sloty czasowe na testy, ale przy odrobinie pomyślunku można było pojeździć w ciagu tych trzech dni na kilkunastu różnych rowerach.
Mi udało się oczywiście w pierwszej kolejności dorwać elektrycznego Gianta Full-E+ SX. Postanowiłam wykorzystać go na objazd trasy zawodów enduro. Kto startował w Kluszkach w enduro, ten zna tutejsze podjazdy, potrafią one skutecznie zniszczyć przyjemność z jazdy. Na elektryku podjazd pod pierwszy odcinek startowy zajął mi 20 minut :)
Drugim elektrykiem, którego dorwałam, był PIVOT SHUTTLE. Rower elektryczny wazący niecałe 20 kg, to brzmi dobrze a jeździ jeszcze lepiej. Zaczynam odkładać już pieniądze do skarbonki.
Trzeci w kolejce był Specialized Turbo Levo uzupełniony przednim widłem Ohlinsa.
Testy przerwała gwałtowna burza, która przeszła nad miasteczkiem. Oj jak cieszyłam się, że jednak nie wystartowałam w zawodach.
Żeby nie było, że się tylko obijałam na elektrykach, kilka razy zjechałam sobie A-line na mojej kochanej Halince. Oczywiście wjeżdżając na górę… wyciągiem.
A potem zrobiłam track walk trasą DH. Przy okazji ustrzelając kilka fajnych fotek.
W między czasie można było wystartować w bunny hop challenge. Odpuściłam, dałam szansę innym.
Na koniec dnia wisienka na torcie – Whip Contest.
Festiwal Małopolska Joy Ride Kluszkowce to sposób na spędzenie kilku dni w 100% rowerowej atmosferze, z ludźmi takimi jak my. Można bez wyrzutów pogadać o rowerach, napić się piwa w innymi rowerowymi świrami. Poznać znane persony ze środowiska.
Chyba całkiem fajnie było w tym roku w Kluszkowcach. Czy pojawię się na kolejnej edycji? Jak zdrowie dopisze, to pewnie tak. Ale nie wiem, czy będzie jeszcze wypadało, bo z roku na rok średnia wieku mocno się obniża.