Po ostatnim, dość pesymistycznym wpisie, pora na kilka słów podnoszących morale.
Pewnie się zdziwicie, co napiszę, ale w naszym kraju wcale nie jest tak źle.
Coraz większej ilości ludzi chce się chcieć. A efektem tego są różnego rodzaju inicjatywy rowerowe. W środowisku szoszońskim coraz więcej ustawek i organizowanych wspólnych jazd, w enduro/mtb trend związany ze szkoleniami techniki jazdy, w grawitacji coraz więcej alajnów.
Coraz większej ilości ludzi chce się chcieć. A efektem tego są różnego rodzaju inicjatywy rowerowe.
Dwie najgłośniejsze inicjatywy ostatnich tygodni na naszym szeroko pojętym eMTeBowym podwórku to budowa bielskich singletracków oraz nowo otwarty, odnowiony Bike Park Mosorny Groń w Zawoi. Podczas gdy na ścieżki wokół Koziej Górki musimy jeszcze chwilę poczekać, trasy PKL BP, jak sądzą ich twórcy, stoją już dla riderów otworem.
Na oficjalnym otwarciu parku, które miało miejsce tydzień temu pojawić się niestety nie mogłam, ale sobotni maraton w Myślenicach okazał się doskonałą okazją do tego, by w niedzielę w ramach odpoczynku skorzystać z kolejki i przetestować miejscówkę na Mosornym.
Od razu przyznam szczerze, że nie byłam jeszcze w żadnym polskim bikeparku, a jedyne odniesienie do tego typu tras to ostatnia wizyta w Saalbach i Leogangu. Czy Bike Park Mosorny Groń się obronił?
W podsumowaniu znajdziecie główną przyczynę dlaczego nie powinniście tam jechać.
Zaczyna się całkiem dobrze.
Jadąc drogą nie da się nie zauważyć bilboardu informującego, że to już tu.
Całkiem spory BEZPŁATNY parking. To również niewątpliwie spory plus.
Przy kasie jest już trochę gorzej.
Po pierwsze brak mapki i jakiejkolwiek informacji o trasach – mam nadzieję, że jest to w planach.
Po drugie – dość ubogi wybór w karnetach, a raczej dylemat między wydaniem 65 złotych na cały dzień, czy też na 10 zjazdów. Na przyszłość przydałoby się dodanie opcji karnetu porannego i popołudniowego.
Wielka piona należy się za to, że w ramach karnetu dostajemy ubezpieczenie NNW i OC. Niestety nie pomyślałam o tym, aby dopytać, na jakie kwoty.
Gdy już ogarniesz kwestię parkingu i karnetu, przychodzi czas drugiej próby.
Kolejka.
I tu znów jest nad wyraz dobrze.
Podjazd zrobiony specjalnie dla rowerów, mega miła i pomocna obsługa. To już nie czasy, kiedy przed pierwszymi jazdami na kolejce trząsłeś portkami, czy oby na pewno rower nie spadnie w 50 metrów w dół.
Jest dobrze.
Sama jazda krzesełkiem jest trochę przydługawa, ale tu już chyba nie da się nic poradzić. Umila ją trochę możliwość obserwacji innych riderów, bowiem spory fragment trasy FR biegnie wzdłuż wyciągu. Można też w międzyczasie sprawdzić Fejsa czy Instagrama, ewentualnie wysłać SMSa do mamy, że jest ok i wszystkie kości na miejscu.
Na górze nie ma wątpliwość i którą stronę się kierować. Choć i tu przydała by się poglądowa mapka z liniami.
Cała trasa oznaczona jest czerwonymi tabliczkami informacyjnymi z zakazem wstępu pieszych, oznaczeniami sekcji, na której jest się aktualnie oraz numerami telefonów w razie wypadku.
Stojąc na platformie startowej do wyboru masz dwie opcje – Downhill oraz Freeride.
W środkowej części tej drugiej znajduje się jeszcze krótka alternatywna linia North Shore.
My na pierwszy ogień wybraliśmy oczywiście Freeride.
Banda, banda, banda, hopa, banda, banda, stolik, banda, banda, hopa.
W sumie chyba tyle wystarczyłoby za opis FR.
Jadąc freerideówką i czując wszechogarniający flow, widać ile roboty włożone zostało w to miejsce. Dzięki dodatkowym atrakcjom w postaci, jak dobrze pamiętam, trzech dropów, nikt tu się nie nudzi, a trasę przejedzie i zwolennik dwupółki, jak i 120 milimetrowego fulla.
Trasa DH jest nieco trudniejsza, ale też jej trudność zależy od prędkości. Każde wymagające miejsce bez problemu można zjechać czikenem.
Natomiast drewniany fragment North-Shore jest jak wesołe miasteczko. Schodzisz z karuzeli i chcesz więcej.
Oczywiście, nie może być samych ochów i achów.
Zarówno trasa DH jak i FR ma jeszcze sporo fragmentów do dopracowania.
Odcinek na polanie ma potencjał i czeka na zagospodarowanie, a north shory wołają o przedłużenie.
W rozmowie z obsługą wyciągu dowiedzieliśmy się także, że jeszcze w tym roku planowane są dalsze prace nad kolejna linią oraz trasami typu singletrack. Z niecierpliwością czekać będziemy więc na efekty.
Czego do szczęścia potrzeba jeszcze bikerom?
Po zaspokojeniu podstawowej potrzeby flow, przypomina o sobie głód i pragnienie.
Z pomocą przychodzi nam położona od razu na przeciw parkingu Zbójnicka Karczma.
Placki po zbóju, żurek i naleśniki z serem dają radę.
Niestety czas oczekiwania w weekend jest zdecydowanie nie do przyjęcia, chyba że pragnienie twe duże i długie minuty wypełnisz degustacją złotego napoju oraz rozmową na temat wrażeń jakie przyniosły ci zjazdowe kilometry.
Dobrym pomysłem jest też złożenie zamówienia i zatroszczenie się o swego dzielnego towarzysza „niedoli”. Zapomniałam bowiem wspomnieć, że do dyspozycji rowerzystów jest jeszcze stanowisko do mycia rowerów. Na razie dośc skromne, ale jak cała reszta, z potencjałem :)
Teraz już wiecie, czemu nie ma sensu marnować czasu na Bike Park Mosorny Groń?
Nie?
No to Wam powiem – ja też nie wiem, ale czysty egoizm podpowiada mi, że takie fajne miejscówki fajnie byłoby mieć tylko dla siebie :))