Za każdym razem, kiedy wracam z zagranicznych rowerowych eksploracji, czuję się jak Alicja z krainy czarów przechodząca na drugą stronę lustra.
Nie, niestety. Nie spotkałam jeszcze żadnego białego gadającego królika, ani też Królowa Kier nie próbowała ściąć mi głowy. Ale irracjonalność rzeczywistości jest mimo wszystko mocno odczuwalna.
Po jednej stronie lustra mam górskie miejscowości latem nastawione na turystykę rowerową, szlaki sensownie i sprawiedliwie podzielone między rowerzystów a pieszych (często też wspólne, ale pooznaczane tabliczkami z zasadami przyjaźni i szacunku pomiędzy pieszym a rowerzystą), infrastrukturę ułatwiającą rowerowanie – wyciągi, myjki, ogólnodostępne punkty naprawy rowerów, przyjaźnie nastawionych do mnie ludzi, pracowników kolejki, dla których nie jest problemem pomoc przy wtarabanianiu się z bikiem do wagonika ani trochę ubłocona opona, pensjonaty nastawione na wizytę rowerowych gości, restauracje, gdzie nie patrzą na ciebie krzywo gdy przychodzisz nieco ubłocony i gdzie zwykły stojak rowerowy okazuje się być normą.
Po drugiej stronie jest jakby inaczej.
Rower jest problemem.
W górskich miejscowościach jestem intruzem, nadprogramowym i nieprzewidzianym elementem układanki (jem za mało frytek i nie popijam piwem słuchając do tego kapeli góralskiej). Na szlakach najlepiej żeby mnie nie było, albo co więcej, żebym wróciła na czerwoną ścieżkę z kostki chodnikowej, gdzie moje miejsce. O wyciągach nie wspomnę, Skrzyczne – nie, bo ubrudzi pani krzesełko, burk, Szyndzielnia – za piętnaście minut będzie wagonik rowerowy, łaska. O karcherach i punktach napraw przy głównych szlakach nawet już nie marzę. Po tej stronie lustra wzięcie czystego roweru do pokoju w pensjonacie nieraz kwitowane jest wymownym milczeniem i odpowiednim wzrokiem. Słowa: „Tak, taki rower pewnie z dwa-trzy tysiące kosztuje, dlatego pani tak o niego dba” to ja pomijam milczeniem.
Marudzę, wiem. Babą jestem, to lubię czasami pozrzędzić.
Ale robię to, bo mimo wszystko lubię ten kraj.
I chciałabym ciężko zarobione pieniądze wydawać w nim.
Cieszę się z każdej inicjatywy. Bielskie Single, coraz odważniej powstające mini Bike Parki, hotele typu Podium w Wiśle.
Tylko czemu to idzie, jak po grudzie, czemu mam wrażenie, że jeszcze nawet moje przedszkolaki będą miały pod górkę?