Bycie kobietą nie jest łatwe.
Bycie kobietą mtb/enduro to już zupełnie wyższa szkoła jazdy.
Rowerowy szpej, opony, smary, kaski, buty SPD i pulsometry to przedmioty, którymi otaczam się na codzień.
Weekend to nie kino, imprezy, czy niedzielny spacer po parku.
U nas to zazwyczaj piątkowe pakowanie manatek i wyjazd w znane lub nieznane miejsca, by doładować akumulatory na kolejny tydzień pracy.
Dość rzadko zdarza się okazja, żeby założyć coś bardziej zwiewnego, lekkiego i przede wszystkim nierowerowego.
Trudne i wymagające kolarstwo górskie wydaje się stać w opozycji do kobiecości i wdzięku.
Dziś chciałabym was przekonać, że jest odwrotnie, a wysportowane i dobrze wyglądające ciało tylko dodaję tylko +5 do stylu.
Gdy w te wakacje otrzymałam propozycję udziału w sesji Romet City wiedziałam, że będzie to sposobność na uwolnienie odrobiny kobiecości.
Zupełnie niestandardowa dla „enduro-mamby” stylizacja bardzo przypadła mi do gustu.
Wbrew pewnym obawom, nie czułam ani grama dyskomfortu. Co więcej, nowy wygląd bardzo mi się spodobał. A widząc reakcje i miny osób, które do tej pory nie znały mnie z tej strony, odczuwałam flow lepszy niż na niejednym kamienistym zjeździe.
I nie przeszkadzały mi w tym zdobyte tydzień wcześniej w Zakopanem piękne fioletowe pamiątki na udach, nie przeszkadzały platformy zamiast spd, nie przeszkadzał też rower z cienkimi oponami.
Kobiecość ma się bowiem w sobie i niezależnie od sytuacji czy ubioru, każdego dnia trzeba ją w sobie dostrzegać, by inni też nie mieli wątpliwości.
Fot: Michał Kuczyński