
Babia Góra (1725 m n.p.m.) nazywana jest często Królową Beskidów. Przez to, że nie da się na nią wjechać na rowerze*, nigdy nie była obiektem moich zainteresowań. Zawsze ciekawił mnie jednak fenomen tej góry. Jest bardzo popularna wśród turystów latem, a teraz, zimą szczególnie upodobali ją sobie fani górskich wędrówek w samych szortach :)
Stali czytelnicy wiedzą, że po górach pieszo chodzę niechętnie. Chodzenie jest za wolne i ma bardzo mały zasięg. Gdy idę pieszo górskim szlakiem, od razu w głowie mam porównanie, o ile przyjemniej i szybciej jechałoby się tu na rowerze. Są tylko dwie okoliczności, kiedy jestem w stanie to wytrzymać, gdy są to wysokie góry, albo gdy jest zima.
* poza zimowymi nielegalami, które uskuteczniane były swego czasu przez jedną znaną grupę freeride-ową, i które działały mocno na moją wyobraźnię.
Oczywistą oczywistością jest, że na Babią Górę zimą idzie się na wschód słońca.
To taki wycieczkowy klasyk.
Jednak, gdy jesteś śpiochem takim jak ja, wschód słońca możliwy jest chyba tylko po zachodzie i noclegu na szczycie. Nie cierpię wstawać wcześnie rano, a właściwie to w środku nocy, więc pogodziłam się z tym i w góry chodzimy na zachody słońca :)
Ma to niewątpliwie pewne plusy. Rano wstajesz i jesz sobie spokojne niedzielne śniadanko, potem niespiesznie ładujesz się do auta, dojeżdżając na miejsce nie stoisz w korkach, bo wszyscy są w górach albo już z nich schodzą. Nie ma też wtedy problemu z parkowaniem (a na Krowiarkach to wiadomo łatwo nie jest), bo ci co schodzą jadą już do domu i miejsca się zwalniają.
Same plusy :)
Pojechaliśmy więc sobie na Babaią Górę na zachód słońca.
Nie będę wam tu wypisywać co, gdzie i jak. Są już na ten temat wpisy w internetach. Na przykład tutaj – gorydlaciebie.pl/wyprawy/babia-gora/
Na górę weszliśmy czerwonym szlakiem z Krowiarek, napiliśmy się herbatki na szczycie, zjedliśmy po cytrynowym croissancie, zrobiliśmy kilka zdjęć (niestety nie braliśmy ze sobą statywu, więc szczególnego szału nie ma), zeszliśmy po ciemku tą sama drogą, uratowaliśmy dwie turystki, które na zachód słońca wybrały się bez lampek i w śliskich butach. Zjedliśmy placki ziemniaczane z pudełka na wynos i wróciliśmy trochę zmęczeni do domu.
To był kolejny, dobrze spędzony dzień w górach.
Oby takich więcej.
