Galicja Gravel Race to wyścig, w związku z którym miałam największe plany w tym sezonie. Gdybym była zawodnikiem, powiedziałabym, że to impreza docelowa. Oczekiwania były duże. Miało być szybko, szutrowo, z dużą ilością lasu. Miało być pierwsze 500 kilometrów przejechane jednym ciągiem.
500 km.
Chyba nigdy nie przejechałam takiej trasy samochodem, a wymyśliłam sobie, by zrobić to na rowerze.
W mojej „karierze” ultra nie ma spektakularnych wyczynów. Powoli, do przodu pykam sobie coraz dłuższe dystanse. Nie ścigam się, chyba że sama ze sobą. Bardziej zwracam uwagę na przekraczanie własnych granic niż wynik sportowy. Po Wanożce małej siostrze Wanogi Gravel, gdzie w jednym ciągu udało się przejechać 350 km, przyszła pora na kolejne wyzwanie.
Galicja Gravel Race miała być idealnym wyścigiem, gdzie można spróbować jazdy całą noc i zaatakować dystans 500 kilometrów non stop.
Zapewniali mnie o tym sami organizatorzy Damian i Piotr, z którymi miałam okazję przejechać znaczną część wiosennego Lajkonika, który był w zasadzie totalną odwrotnością Galicji.
Zaufałam im i postawiłam wszystko na jedną kartę.
Galicja Gravel Race – trasa
Gdy pierwszy raz usłyszałam o Galicja Gravel Race, zupełnie nie miałam wyobrażeń na temat rejonów, przez które przebiega trasa tej imprezy. Biała plama na mapie Polski. Trochę wstyd się przyznać, ale rejony na północ od Rzeszowa do tej pory nie kojarzyły mi się kompletnie z niczym.
Teraz już wiem, że to duży błąd i będzie trzeba te zaległości nadrobić.
Szutry premium, ciągnące się kilometrami lasy, nachylenie maksymalnie dochodzące do 3% i średnia prędkość na pierwszych 250 kilometrach 25 km/h.
Cud, miód i orzeszki.
Ale w tej beczce miodu jest trochę dziegciu. Jest kilka kilometrów piasków, które wydają się ciągnąć nieskończenie długo, jest trochę płyt, wybijających miarowy rytm na kierownicy, są Orleny otwarte tylko do 22 ;)
Trasa Galicji jest bardzo prosta do rozplanowania logistycznego. Są sklepy, jest kilka restauracji i stacji benzynowych, choć jak pisałam wyżej, warto upewnić się w ich przypadku, do której są czynne.
Pod względem pogodowym, trasa zdaje się być odporna na deszcz. Na szczęście nie miałam okazji tego sprawdzić.
Nie przeciągając Was aż do podsumowania. Napiszę już teraz. Tak, jest to bardzo dobra trasa na swoje pierwsze zwody lub atakowanie prywatnych rekordów długości jazdy. Pierwsza część nieco szybsza, druga trochę wolniejsza, z kilkoma podjazdami i większa ilością asfaltu.
Przygotowania
Przygotowań do tej imprezy było niewiele.
Treningowo – wcale. Chyba że można tu liczyć tygodniowy pobyt we włosko-fransuckich Alpach.
Dwa dni przed startem przejrzałam mapę, wypisując sobie miejsca, gdzie można uzupełnić zapas wody i jedzenia.
Załadowałam tracka GPX do Garmina i do roweru przyczepiłam cztery torebki.
W Apidurze na górnej rurze znalazły się długie spodnie na noc oraz powerbank z zestawem kabelków. Pod siodełko trafiły wszystkie narzędzia. A do food pouch-y zapakowałam batoników i żeli ze sponsora i High5 (z kofeiną).
Przez chwilę zastanawiałam się czy nie zabrać spodenek przeciwdeszczowych, ale w ostatnim momencie wyciągałam je z torby. Zabrałam tylko kurtkę przeciwdeszczową Gore Shakedry.
Najważniejsze wyposażenie – dętki, samuraje, pompka, tool.
O właściwe nawodnienie dba Sponser.
A za nawigację, jak zawsze Garmin 830.
Galicja Gravel Race – relacja
Na miejsce startu/mety przyjeżdżamy dzień wcześniej. Niestety, jest już normą, że na obwodnicy Krakowa tracimy co najmniej godzinę. Przez to w bazie jesteśmy jeszcze później niż zakładaliśmy. Mimo wszystko bardzo miło przywitani przez Leona di Capio oraz mega energetyczne dziewczyny z Nocny Bór Team.
Załapujemy się nawet na ciepłą kolację i bezalkoholowe piwko.
Organizacyjnie wszystko wygląda bardzo dobrze. Miasteczko zawodów ulokowane jest w Ośrodku Natura. Ośrodek zapewnia bardzo fajną bazę socjalną, miejsca noclegowe, stołówkę, na terenach zielonych porozbijane są namioty wystawców oraz namioty uczestników. Obsługa ośrodka jest bardzo miła i pomocna. Czujemy się naprawdę ugoszczeni i zaopiekowani. Dlaczego o tym piszę? Bo ma dla mnie znaczenie klimat i to, że przed startem nie muszę się niczym przejmować, mogę dobrze zjeść, wygodnie się wyspać i spędzić dobrze czas z innymi startującymi. Zawsze gdy startuję w zawodach staram się też spać jak najbliżej startu. To bardzo wygodne.
Startowy poranek, to już pewnego rodzaju rutyna. Budzik ustawiam na jak najpóźniejszą godzinę. Wiem, że i tak obudzę się wcześniej. Choć przyznam, że startowy stres jest już coraz mniejszy. Śniadanie zjadam zawsze najpóźniej godzinę przed startem i dbam by były to produkty w miarę lekko strawne. W przypadku zawodów ultra dłuższy odstęp między śniadaniem i startem nie wydaje mi się konieczny. Nigdy nie startuję na zapieku. Tu jest czas na rozkręcenie nogi. Intensywność jest mniejsza niż na typowych ściganckich zawodach, dzięki czemu organizm nie musi wybierać – trawienie czy dostarczanie energii do mięśni. To tak w skrócie.
Przez poranne ociąganie się na starcie jestem zawsze trochę za późno. Nie ma czasu na rozmowy, spokojne nagranie wstępu do vloga czy krótkich nagrywek ze startu innych osób. To rzecz do poprawy.
Tym razem więc tylko krótka rozmowa z Marysią, Damianem i Danielem. Tak – to oni sprawili, że Galicja Gravel Race pojawiła się w moim startowym kalendarzu.
To była rozmowa motywacyjna – zobaczcie na filmie ;)
Pełne skupienie i jak zawsze niepewność, co nas czeka.
I jak zawsze nieodłączną część tego wszystkiego – gadanie do kamery.
Pierwsze kilometry po starcie potwierdziły, że w tym terenie jest gravelowy potencjał i Damian nie blefował mówiąc, że jest szybko. W zasadzie to pierwsze 200 kilometrów to szutrowe leśne premium, czasem nawet do znudzenia. Średnia prędkość 25 km/h na 200 km w moim przypadku, to bardzo dobry wynik.
Mimo iż zakładam jazdę w samotności to co chwilę łapię z kimś podobny rytm.
Na trasie spotykam też dziewczyny – Agnieszkę i laseczki z Cycling Queens. Mega energia – zobaczcie we vlogu.
Kilometry uciekają szybko. Pierwszy postój na bufecie na 95 kilometrze. Organizatorzy serwują pyszny rosołek. Teraz żałuję, że nie zjadłam, ale było to dla mnie za wcześnie jak na obiad ;)
Potem przystanek pod sklepem na 150 kilometrze i nie wiem kiedy na liczniku wybija 200.
Całkiem przyjemny pakiet startowy. U góry w torebce znajduje się czapeczka.
Pierwsze kilometry utwierdzają w przekonaniu, że start w Galicji to był bardzo dobry wybór.
Przepiękne lasy. Uwielbiam.
Zawsze zastanawiam się, czy te ultra mieszanki dietetyczne wyjdą mi na dobre :)
Trochę płyt.
I znów szutry…
Na liczniku 200 km a tu średnia cały czas w okolicy 25 km/h. Zaczynam snuć ambitne plany na szybka jazdę w nocy. Ta trasa się o to prosi. I wtedy jak obuchem w głowę na trasie pojawiają się pierwsze „urozmaicenia”. Piasek.
Niby nie było go dużo, ale w kontraście do poprzednich szutrów wydaje się, że ciągnie się z nieskończoność. Dodatkowo na pewno sytuację pogarsza brak opadów na przestrzeni ostatnich tygodni. Kilka fragmentów spacerowych skutecznie studzi emocje i wizje szybkiego rozprawienia się z druga częścią trasy.
A miało być tak pięknie.
Gdzieś w między czasie na trasie łapiemy się z Krzyskiem. On szybszy na safaltach, ja w terenie. Długo jedziemy osobno, a jednak razem. W pewnym momencie nieśmiało pyta, czy może pojedziemy razem nocą. Zawsze to raźniej.
Od samego początku nastawiona byłam na jazdę samotnie. Po nocnej Wanożce bardzo spodobał mi się ten lekko stresujący klimat. Ale pomyslałam, że jeśli faktycznie mamy podobne tempo to jest to super okazja do tego, by spróbować jazdy z kimś. Tym bardziej, że dotychczasowe wyścigi zazwyczaj jeździłam samemu.
I tak razem zjeżdżamy do Orlenu w Zwierzyńcu, gdzie zatrzymuję się na dłużej, by zjeść coś konkretnego i złapać energii na drugą połowę trasy.
Szutry do znudzenia.
Połowa trasy!!!
I znów jedzenie. Pierogi ruskie polecają się na ultra.
Z Orlenu wyjeżdżamy już na lampkach. Jedzie się całkiem fajnie. Trochę rozmawiamy, trochę jedziemy w ciszy. W drugiej części trasy znów pojawiają się piaski, ale jest też więcej asfaltów. Charakter trasy faktycznie pozwala na spokojną jazdę w nocy. Nie ma błądzenia po krzakach, nie ma szukania tracka. Są też stacje benzynowe w bezpiecznej odległości – 270km – 342 km – 442 km.
Noc mija mi wyjątkowo dobrze. Nie ma zamółki, nie chce mi się specjalnie spać. Dwa żele z kofeiną wciągam raczej zapobiegawczo, ale w sumie może to one działają.
Gdzieś w między czasie dołącza do nas Adam. I tak jedziemy sobie już we trójkę. Całkiem miło i przyjemnie.
Ta noc pozwoliła docenić jazdę z kimś. Jest raźniej i człowiek czuje większy komfort.
Wschód słońca – PETARDA. Już w pierwszym vlogu z PGR mówiłam kiedyś, że ultra jest cudne, bo tylko ono jest w stanie wyrwać mnie z łóżka na tyle wcześnie, by móc podziwiać cuda dziejące się wczesnym rankiem. To prawda, tym razem też dzieje się magia.
Potem już tylko szybkie śniadanie w Leżajsku pod sklepem i ostatnie trochę mokre kilometry do mety.
Gdzieś koło 9:00 wjeżdżam na metę.
Udało się. Zrobiłam to.
Wschód słońca.
Zrobiłam to!!!
Nie, nie kusiło by dokręcać :)
Film
Czy po przeczytania powyższych akapitów potrzebne jeszcze jakieś podsumowanie?
Może niech będzie nim film.
Galicja Gravel Race dołącza do imprez z Certyfikatem Jakości Mamba On Bike i jeśli tylko będzie taka sposobność to na pewno pojawię się na starcie w przyszłym roku. A z przecieków wiem, że organizator szykuje dla startujących całkiem ciekawe niespodzianki….