To już trzeci raz* udało się zorganizować babskie spotkanie rowerowe GIRLS SHRED. Pomysł za każdym razem jest prosty, jak budowa cepa – połączyć ze sobą dziewczyny, rowery i góry. Te trzy czynniki w zupełności wystarczą, by wyszło z tego coś fajnego i nieprzewidywalnego.
Rowerowe dziewczyny są bowiem … mocno energetyczne. A gdy ta energia się połączy, zawsze wychodzi z tego niezła mieszanka wybuchowa.
Artykuł ukazał się w Magazynie Bike nr 07/2018
GIRLS SHRED vol 2. – Kasina Wielka
Ta edycja szreda była wyjątkowa pod względem frekwencji. Swój udział zapowiedziało 30 #girlsonbikes, a ponad 100 wyraziło zainteresowanie wydarzeniem zainicjowanym na Facebooku. Wśród zainteresowanych dziewczyn znalazły się głównie fanki enduro, ale także klasycznego MTB oraz soft-downhillu. W tej sytuacji miejsce wybrane na lokalizację eventu też musiało zapewnić odpowiednią bazę, by nikomu się nie nudziło. Babskie haratanie odbyło się więc w Bike Parku Kasina. Jednej z lepszych rowerowych miejscówek w Polsce.
Niestety, sobotni poranek przywitał nas deszczem i mocnym załamaniem pogody. Na szczęście okazało się, że dziewuchy mają w sobie więcej pary niż wiekowy parowóz zatrzymujący się na stacji tuż obok bike parku. Nie robiąc sobie nic z deszczu i błota ruszyłyśmy na trasy, a śliskie błotko i padający w pewnym momencie grad tylko dodał klimatu naszej jeździe.
Inicjatorką i organizatorem GIRLS SHRED byłam oczywiście ja. Pomyślałam, że w tej sytuacji zamiast kolejnej nudnej relacji pisanej w pierwszej osobie, lepiej było zapytać inne uczestniczki o wrażenia z tego weekendu.
BEATA – stary ęduro wyjadacz
Kiedy dziewięć lat temu zaczynałam przygodę z enduro, jeździło zaledwie kilka dziewczyn. Każda z nas z innej części Polski i tak naprawdę jedyną okazją do wspólnej jazdy były zawody, odbywające się kilka razy w roku. Często w środowisku pojawiał się temat jak zachęcić kobiety do uprawiania dyscypliny, która wciąż miała silną łatkę piekielnie trudnej i mało kobiecej. Dlatego wielkie gratki dla Mamby za pomysł dziewczyńskich zlotów GIRLS SHRED. Ogromna motywacja dla mnie, aby po dłuższej przerwie wsiąść znów na rower i pojeździć w dobrym towarzystwie. To niesamowite spotkać dwadzieścia rowerowo zajawionych babek w jednej czasoprzestrzeni. Kolarstwo górskie jest niezwykle dynamiczne i daje 360 stopni możliwości, bez względu na poziom, doświadczenie i rower, jaki aktualnie masz. Spotkania takie jak babski SHRED pokazują, że all mountain czy enduro dają mnóstwo satysfakcji i autentycznej zabawy. My na przykład w Kasinie świetnie bawiłyśmy się na błotnych trasach, które miałyśmy praktycznie tylko dla siebie, bo wszyscy rajderzy tego dnia uciekli przed deszczem.
KAMILA – duo:enduro z przymróżeniem oka
Jak było…hmmm, fajnie to nie było…
Było superowo i na pewno niepowtarzalnie. Salwy śmiechu od samego rana, tony błota wytrzepywane ze wszystkich części naszej odzieży, nie tylko wierzchniej :) Fajowa jazda na rolerach, korzeniach i bandach w wyjątkowych warunkach pogodowych, wreszcie ploty i długie pogaduchy przy ognisku.
Co sprawiło, że postanowiłam przyjechać? Takiej wyprawy – babskiej wyprawy, jeszcze u nas nie było. Nasi mężowie cieszą się Mundialem, świętując po swojemu Dzień Taty z naszymi dzieciakami, a my mamuśki z duo:enduro ruszamy do Kasiny na babskiego tripa. Nie przeszkadza nam pogoda, pobudka o 4 rano, 4,5 godzinna jazda samochodem… bo czeka na nas świetna nagroda. Wspólne jeżdżenie po błocie w deszczu i gradzie. Taki weekend jak ten nie zdarza się co dzień – Girls Shred vol 3 już wpisujemy do kalendarza, chociaż jeszcze data i miejsce nie są znane!
OLA – ęduro nowicjusz aka matka polka
Do wyjazdu do Kasiny nie trzeba było mnie zbyt długo namawiać. Główną sprawczynią była oczywiście Kamila z duo:enduro – rowerowy zapaleniec numero uno w naszej babskiej ekipie. Rzeczy, które przemawiały za wyjazdem, było dużo, przeszkodą mogła być jedynie zła pogoda. Jak się jednak okazało nawet ulewa i grad nie zepsuły nam mega zabawy i funu. Siła tej grupy, napalonych na jazdę dziewczyn, stworzyła mega pozytywną energię, co dawało powera do jazdy nawet w tym błocie. Nawet jeśli pojawiały się przebłyski zwątpienia, bo deszcz i zimno to takie pozytywne nastawienie wszystkich lasek dawało moc. Dodatkowo mnie motywowało to, że to wyjazd stricte dla mnie ( jestem mamą dwójki niezbyt dużych urwisków) i bardzo chciałam maksymalnie wykorzystać te chwile z dziewczynami, rowerem i trasami.
AGA – ęduro pro
Z jazdą w błocie, śniegu i deszczu to, tak po babsku, jest u mnie różnie. Bywają dni, że nosa z domu nie „wyściubię”, ale wystarczy, że ktoś mnie wyciągnie i jazda miesiąca gotowa! Licząc na taką właśnie zabawę i mając dobre wspomnienia z poprzedniego roku, zdecydowałam się jechać, mimo że Kasina nie jest najbliższym celem moich destynacji. Mój sposób na takie warunki to zbyt wiele nie myśleć, ani o konsekwencjach zarżnięcia roweru, ani o nieschnących potem wieki butach. Jazda w błocie potrafi dać sporo dzikiej, pierwotnej radości a złota zasada, że póki się ruszasz jest ciepło zawsze działa. Oczywiście najlepszy fun jest, gdy masz go z kim dzielić oraz gdy wiesz, że możesz liczyć na support…. Dziewczyny były w doskonałym humorze, a ekipa ABC Arek Bike Center ogromnie pomocna. Z tego miejsca chciałabym móc podziękować niezmordowanej Ani z Rowerem (FB), dzięki której nasza „grupka” nie odpuściła nawet gdy zaczął padać grad oraz Kasi Burek (we wspaniałych kaloszkach) za pomoc przy myciu rowerów, kiedy już zrobiło nam się solidnie zimno i głodno.
MONTANA aka COBRA
Kocham góry i uwielbiam się wspinać, ale już od dłuższego czasu marzył mi się powrót do mojej pasji z przeszłości tj. do roweru. No i stało się! Po 15 latach wróciłam.
W czerwcu tego roku przeglądając FB wyświetliło mi się w aktualnościach wydarzenie: GIRLS SHRED Vol. 2 miejsce: Kasina Bike Park. Natychmiast zapaliła się iskra w oku. Uważnie przeczytałam wymogi uczestnictwa, a tam, że nie ważny wiek, jaki sprzęt i jaki „skill” posiadasz bo głównym celem zjazdu jest dobra zabawa w towarzystwie innych dziewczyn z pasją do dwóch kółek. Strasznie się ucieszyłam i bez namysłu kliknęłam opcję – wezmę udział.
Do bike parku przyjechałam z Hanką i Martą. Na płycie parkingu poczułam się jakoś niepewnie. W końcu nie jeździłam 15 lat. Poza tym dziewczyny miały full wypas maszyny, a ja z tym moim „old school-em” Sunn Travis za 240 euro czułam się jak z innej bajki. Cała babska ekipa zebrała się przy sklepie ok 11.00 i tam słyszę jak ludzie pomiędzy sobą pytają o niejaką Mambę. Przemiła dziewczyna z ogromnym uśmiechem na twarz przywitała się z każdą z nas i rozdała 20 karnetów, które na tę okazję sponsorował Bike Park. Nieśmiało ją zagadałam tłumacząc, że mam dylemat czy pchać się z takim rowerem w taki teren. Mamba zdopingowała mnie, że mam spróbować, najwyżej się wycofam. Po tej rozmowie poczułam jakiś spokój, zeszło ze mnie całe wcześniejsze napięcie i jak to się mówi „wrzuciłam troszkę na luz”.
Nareszcie nadszedł długo wyczekiwany moment, pierwszy wspólny zjazd. Dorota zrobiła nam wcześniej szybką rozgrzewkę, a następnie po upewnieniu się, że wszystkie jesteśmy zwarte i gotowe do boju ruszyłyśmy w dół linią Family. Ten moment był niesamowity. Nie umiem tego opisać. Bałam się na maksa! W głowie myśli, czy ja dam radę, czy się nie wywalę na tym zakręcie, a jak nie na tym to bankowo walnę na następnym. Strach potęgował padający deszcz, potem grad. Na zakrętach trzeba było jechać naprawdę czujnie bo można się było naprawdę zdziwić. Kierownicę ściskałam tak, jakbym miała z niej wycisnąć wszystkie soki „Idealny trening dłoni i palców pod wspinanie.”- pomyślałam.
Hanka i Mamba co jakiś czas zatrzymywały się na trasie, by upewnić się, że trzymamy się zwartą grupą – takie zachowanie naprawdę mi się spodobało. Zupełnie jak w górach, według zasady skoro wyjechaliśmy razem, to trzymamy się razem. Prawdziwy „team spirit”. Niestety podczas mojego drugiego zjazdu ślizgnęłam się na zakręcie no i zbyt mocno skręciłam kierownicę do siebie. Moja „Biała Strzała” (czyt. mój rower) zaczęła wykrwawiać się niebieską bliżej mi jeszcze wtedy nie znaną substancją zlokalizowaną w obrębie tarczy hamulca. Ciuchy, twarz, gogle oraz kask- wszystko uwalone błotem. Idąc tak z wykrwawiającym się „Białym Rumakiem” czułam się jak pokonany wojownik powracający z pola bitwy. W tym dniu musiałam zaniechać dalszej działalności rowerowej. Białą Strzałę oglądnął sklepowy serwisant no i wydał diagnozę: złamany przewód hamulcowy. Pomimo wielu prób mój rower odmówił dalszej współpracy. W ten oto sposób moja przygoda downhillowa tego dnia dobiegła końca.
Mimo trudnych warunków i komplikacji z hamulcem uważam akcję za naprawdę udaną. Atmosfera: TOP. Myślę, że takie spotkania rowerowe są naprawdę bardzo potrzebne, co więcej potrzebne są takie dziewczyny jak Mamba, które potrafią trafiać do człowieka i go totalnie zmotywować i zmobilizować. To właśnie dzięki jej wsparciu zrozumiałam, że tu naprawdę chodzi o to, żeby się dobrze bawić, i że nie jest ważne jaki masz rower czy sprzęt, ważne jest to czy kochasz to co robisz, czy masz z tego „fun” i czy masz dookoła siebie fajnych, życzliwych ludzi.
GIRLS SHRED Vol. 2 – Kasina Wielka było trafnym wyborem i super przeżyciem. Takie inicjatywy dodają dziewczynom pewności siebie, integrują je i pozwalają poczuć się pełnoprawnymi członkiniami rowerowej rodziny. Jeśli którakolwiek z was wraca po latach do tego sportu i czuje się z jakiegokolwiek powodu niepewnie to naprawdę zachęcam do brania udziału w takich właśnie imprezach. Podczas takich akcji spotkacie dziewczyny z tą samą pasją, w rożnym wieku, z różnym doświadczeniem, które cię pozytywnie podkręcą, dadzą motywacyjnego kopa jak będzie trzeba oraz udzielą potrzebnych rad dotyczących rowerowego osprzętu itp.
Bardzo dziękuję za super spędzony czas Mambie, Hance, Marcie oraz innym dziewczynom. Obsłudze parku, a ekipie ze sklepu za pozytywny vibe :)
* nie mam pojęcia, dlaczego to trzecia edycja, a ja w wydarzeniu na FB nadałam jej numer dwa. Pierwszy SHRED odbył się na Javorovym, drugi w Ruzomberoku i trzeci teraz w Kasinie.