Styczeń i luty to miesiące, kiedy jazda na rowerze też może być fajna.
Jeśli jesteś innego zdania najpierw powinieneś przeczytać wpis, w którym opisałam kilka sposobów na radzenie sobie z minusami zimowego kręcenia.
Jeśli jednak wpadłeś tutaj, by znaleźć inspirację na kolejny weekend, to bardzo dobrze trafiłeś.
Zapraszam na relacji.
Plan tego dnia był ambitny.
Gdy usłyszałam, że ze Srebrnej Góry mamy dotrzeć na Wielką Sowę zapytałam retorycznie, czy oby czasem wszystko OK z moim słuchem. Nie chcąc się wymądrzać odpuściłam wszelkie dyskusje i zdałam się na los oraz towarzystwo czterech gentlemanów, którzy, jak miałam nadzieję, nie zostawili by mnie leżącej i konającej z zimna w jednej ze śniegowych zasp.
Pamiętałam jednak wiosenny wyjazd, podczas którego okazało się, że letnio-jesienne kilometry dość konkretnie zmieniają kaliber w zimowych, śnieżnych warunkach
Zaczynamy z parkingu pod twierdzą Srebrna Góra, który jest punktem startowym wielu tras Strefy MTB Sudety. No początek wybieramy szlak niebieski, który pokrywa się z czerwonym pieszym i najpierw biegnie przyjemną, delikatnie nastromioną szutrówką, by potem zmienić się w interwałowy, dość wymagający kondycyjnie zimowy singiel.
Widoki, których miało nie być tego dnia, sprawiają, że już na pierwszych kilometrach wykorzystujemy limit postojów.


Zgodnie z przysłowiem, im dalej w las, tym więcej śniegu. Szczerze mówiąc, aż takiej ilości się nie spodziewaliśmy. Na szczęście większość z nas tego dnia mogła pochwalić się rowerami niemal stworzonymi do takich warunków. Średnią szerokość opon w okolicach 4 cali zaniżał mocno Michał, ale postanowiliśmy mu wybaczyć, bo już przeczesuje internety w poszukiwaniu maszyny na następną wyprawę.

Szlak przez Gołębią i Wysokie Skałki do Przełęczy Waliborskiej zdecydowanie nie pozwolił na nudę. Zabawa w to, komu uda się dalej podjechać, a potem drifty oraz poślizgi na zjazdach skutecznie pomagały w utrzymaniu komfortu termicznego przy minusowej temperaturze.

Jazda na Fat Bikach daje frajdę pod warunkiem posiadania odpowiedniego ciśnienia w kołach. Poszły więc w ruch zawory wentyli. Ciśnienie 0,3 – 0,2 bara? Why not?

Bez wypychu nie ma ponoć enduro.

Trasa stopniowo dozowała nam trudności.

Z najlepszego zjazdu z Szerokiej będzie filmik. Musi jednak nabrać mocy urzędowej.

Gdy po półtorej godzinie zabawy dotarliśmy na Przełęcz Waliborską, zaczęliśmy nieco modyfikować plany. Do Przełęczy Jugowskiej wybraliśmy łatwiejszy wariant trasy żółtej, wchodzącej w skład wspomnianej wcześniej Strefy MTB Sudety.
To był dobry wybór.

Niewielkie nachylenie terenu pozwoliło na dobre tempo jazdy i sprzyjało konwersacji.
Tego typu trasy są najlepsze na fatbajkowe podjazdy.

Gdy dotarliśmy na Przełęcz Jugowską marzyliśmy tylko o pimidorówce w barze Akwarium.
Ciepły piecyk skutecznie uprzyjemniał pobyt w tym przybytku. Nie wspominając już o serniku i flaczkach :)
W tych okolicznościach decyzja o rezygnacji z ataku szczytowego nie była taka trudna.
Jeszcze kilka zimowych weekendów przed nami. A Wielka Sowa chyba na nas poczeka

Zbliżający się zachód słońca nakazał również zmodyfikować trasę powrotną. Wracaliśmy więc po swoich śladach żółtym szlakiem rowerowym. Był to bardzo dobry pomysł. Zaskakujące okazało się to, jak zimą kierunek trasy ma znaczenie. Większa ilość odcinków z ujemnych nastromieniem pozwoliła utrzymać całkiem przyzwoitą średnią prędkość, która do tej pory wynosiła bagatela 9 km/h :)
Na Przełęczy Woliborskiej założyliśmy lampki, wiadomo było już, że tego dnia uda nam się zaliczyć także night biking.
Na dodatek chyba byliśmy już tak zmęczeni, że zamiast niebieskim szlakiem rowerowym ruszyliśmy jakąś mega zaśnieżoną szutrówką, która niestety ostatecznie wyprowadziła nas na asfalt.

Ostatnie kilometry na facie po asfalcie… hmmm.
Na szczęście po dopompowaniu opon tragedii nie było.
Po pięciu godzinach jazdy dotarliśmy do samochodów.
Wielka Sowa nie została zaliczona, ale chyba nie było nikogo, kto żałował by tych tłustych kilometrów.
Jeśli spodobała Ci się nasza wycieczka zobacz:
Niebieski szlak rowerowy ze Srebrnej Góry
Żółty na przełęcz Jugowską
Relacja Grzegorza z Magazynu Bike