
Kilometry lecą, godziny treningowe mijają.
Wtorek ma być ostatnim dniem dobrej pogody, więc postanawiamy zaliczyć wyprawę na jedną z ciekawszych wysp chorwackich – Cres.
Poranne wstawanie po intensywnym wieczorze nie jest łatwe. Antyoksydanty zawarte w czerwonym winie chyba jeszcze nie do końca zregenerowały mięśnie. Szybka kawa jednak przywraca odpowiednie tempo krążenia krwi organizmie.
Dwoma autami wyruszamy na prom, który przetransportuje nas na wyspę.
Nie wszyscy radzą sobie z chorobą morską.
Dziś w planach więcej przewyższeń. Ja nastawiam się na trening kadencji na podjazdach.
Jak się okaże, rzeczywiście będzie co i gdzie trenować.
Ale żeby mieć siłę, trzeba doładować akumulatory powoli stającym się tradycją strudlem z małą czarną. Doskonałym miejscem do tego okazuje się … port w Cresie :)
Podjazdy mają to do siebie, że ich naturalną konsekwencją są też zjazdy.
Można się więc troszkę polansować.
Oficjalnie zaczynam szukać sponsora na ten rower.
No to jeszcze jedno :)
Nagrodą za dzisiejsze przewyższenia, długi niekończący się zjazd do promu.
