Lubuska Przygoda to ostatni planowany przeze mnie ultramaraton w tym roku.
W tych rejonach, nie licząc Przystanku Woodstock, nie byłam chyba nigdy.
Wreszcie przyszedł czas, by to zmienić.
W zasadzie to już od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad Lubuską Szosą, ale z cienkimi oponami cały czas mi nie jest po drodze. Więc gdy w kalendarzu ultramaratonów pojawiła się impreza gravelowa w tym rejonie, to nie mogłam odpuścić.
Pierwotnie chciałam wystartować na 5oo km i pojechać trasę longiem, bez spania. Niestety tym razem choroba pokrzyżowała plany a i pogoda nie była specjalnie sprzyjająca. Postanowiłam przepisać się na średni dystans i to było bardzo dobrym pomysłem. Okienko pogodowe trwało kilkanaście godzin i pozwoliło suchą stopą przejechać tę trasę.
No bo nie ma nic gorszego niż start w deszczu. Jeśli pada w trakcie wyścigu, jakoś motywujesz się do jazdy dalej i dalej. Jednak gdy pada na starcie i wszystko powoli staje się mokre, morale spada i motywacja gdzieś się dosłownie rozpływa.
Gdybym nie przepisała się na krótszy dystans, czekałaby mnie prawdziwa Lubuska Przygoda z wiejącym wiatrem, mokrym stopami i opadem właściwe ciągłym. A tak z tych trzech rzeczy w kość dał jedynie wiatr, którego nie cierpię podobnie jak deszczu, ale który jakoś ostatecznie dało się pokonać.
Lubuska Przygoda objęta była moim patronatem medialnym. Patronatem obejmuję tylko sprawdzone i godne polecenia imprezy.
Nie wiem jeszcze kiedy, ale tu będą zapisy na przyszły rok KLIK
Lubuska Przygoda – trasa
Do wyboru zawodnicy mieli trzy dystanse – 100, 250 i 500 km.
Moje 250 km wyglądało tak:
Lubuska Przygoda – fotorelacja
Jak już wspominałam trasa była wyborna, urozmaicona i nie pozwalała się nudzić.
Niestety przez mocny opad, mający miejsce dzień wcześniej, kałuż i błota nie brakowało. Przez to w relacji trochę mniej zdjęć i nagrań z trudniejszych odcinków. Bądźcie tego świadomi.
Nie mniej te kilkanaście godzin bawiłam się wybornie …no może nie licząc jazdy wzdłóż wałów :P
Zaliczyłam 250 dobrych kilometrów, spotkałam mnóstwo przemiłych ludzi na trasie, pobyłam sam na sam ze sobą w otoczeniu przepięknej otaczającej mnie przyrody.
Już wiem, że w przyszłym roku drugi wrześniowy weekend rezerwuję na długi dystans Lubuskiej Przygody. Te bruki, piaski, wały, single wzdłuż jezior – to chce się jeździć.
Tak, jednak się złamałam.
Niezawodny zestaw startowy
Za nawigowanie odpowiadał Garmin,
Lubuskie bruki
Lubuskie szosy
Lubuskie lasy
Lubuskie szutry
Lubuskie piachy
Na 62 kilometrze można było odpocząć na pit-stopie.
Lubuski wiatr :)
Mimo to humor dopisywał.
Lubuskie lasy cz.2
I znów lubuskie szutry
Gardełko bolało :)
Połowa dystansu
Wały – love ;)
Odra zauroczyła swym wyglądem.
Pit stop – pomidorowa najlepsza.
Team Makaron!Złapana na trasie. Foto: Monika Rulak
Zaciesz na rowerze zawsze. Foto: Monika RulakFilm
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wzięła do kieszonki kamery.
Przy okazji dziękuję, za liczne rozmowy i pozytywne opinie na temat tego co robię. Bardzo cieszę się, że moje filmy i zdjęcia motywują Was do robienia fajnych rzeczy i cieszę się bardzo, że dostaję od Was takie wsparcie zwrotne. To motywuje do dalszego rozwoju.
Podsumowanie
Choroba zmusiła mnie do zmiany dystansu na średni. Początkowo miałam dylematy, ale teraz wiem, że nie ma przypadków. Dobrze było przejechać 250 km w tym roku i móc za rok zrobić dwa razy tyle kilometrów. Więcej zabawy i więcej frajdy :)
Jeśli zastanawiacie się, czy warto. Nie ma co dumać.
Trasa Lubuskiej Przygody ma w sobie mnóstwo uroku, jest przyjemna i płynna, ale też momentami potrafi pokazać rożki. Mała ilość przewyższeń i niewielki procent trasy trudnej technicznie pozwala na podjęcie próby zrobienia tego dystansu tak zwanym „longiem”. Co będzie moim planem na przyszły rok.
W kwestiach organizacyjnych Lubuska Przygoda ma tylko jeden słaby punkt. Jest nim brak spotkania integracyjnego i pasta party przed wyścigiem.
Cała reszta to majstersztyk i znakomita organizacja. Wszak Weronika i Robert Janikowie mają za sobą sługa historię organizowania imprez typu ultra.
Konkretyzując. Dwa bufety na średnim dystansie, możliwość przepaku na długim. Posiłek regeneracyjny na mecie. Czego tu więcej trzeba?
Widzimy się w przyszłym roku?
Foto: Monika Rulak