
Kap, kap, kap ….
Przyszło nieuniknione – deszcz.
Prognozy zapowiadały, że tylko połowa naszego wyjazdu będzie w pięknym słońcu.
Kolejne dni to deszcz i chmury na wszystkich prognozach pogody.
Jednak siedzieć w domu nie będziemy.
Założyliśmy błotniki, kurtki, owiewy etc i ruszamy na Piran.
Ciężko ze stylówą w taką pogodę, ale co tam kolejny trening wpadł.
Miałam co prawda wrażenie, że cała trasa była z górki i średnie tętno z pierwszej części wynosiło 127 bpm, ale ostatnia godzinka w tempie uratowała sytuację :)
Piran warto zobaczyć, urokliwe uliczki, plac główny, marina.
Kawa oczywiście też była :)
Początek po bruku, wolałam zejść te kilka kroków.
Na batmana.
Gdzieś w ulewnym deszczu po drodze.
Lodowisko w Piranie :)
Jak tu gęba ma się nie cieszyć :)
