Ten wyjazd planowaliśmy na zasadzie – szukamy miejsca, gdzie pogoda nie będzie aż taka zła, jak wszędzie indziej. Prezenterzy pogody zapowiadali wyjątkowo zimny i deszczowy weekend.
W poszukiwaniu najmniej zachmurzonego nieba z samego południa polski zawędrowaliśmy na daleką północ. Augustów, Suwałki, Jezioro Wigry i Hańcza, czyli północno-wschodnie eksploracje inspirowane szlakiem Green Velo.
Artykuł ukazał się w Magazynie Tour nr 3/2019
Długie weekendy to jedna z najbardziej szanowanych tradycji w naszym kraju. W kombinacjach na temat tego, jak by tu z wykorzystaniem jak najmniejszej liczby dni urlopowych mieć jak najwiecej wolnego, pobijamy rekordy. Nie, żeby było w tym coś złego. Naród się bogaci, zamiast w supermarketach i przed telewizorami coraz cześciej postanawiamy spędzać czas w outdoorze i z naturą. Ta tendencja jest budująca.
My często przewrotnie, w długie weekendy nie planujemy żadnych wyjazdów. Długi weekend kojarzy nam się z korkami, tłumami ludzi w miejscach popularnych turystycznie, hałasem i zamieszaniem. Niestety tym razem, mimo najszczerszych chęci do pracy, i nam wpadły dodatkowe dni urlopu. Trzeba było się poddać i wykombinować jakiegoś sensownego tripa.
Wybór destynacji nie był łatwy. Tak naprawdę, do ostatniej chwili nie mieliśmy pojęcia, gdzie jechać. Samochód był już zapakowany, rowery objuczone, gotowe na kilka dni jazdy i nocleg pod chmurką, a my wisieliśmy na laptopach w poszukiwaniu najkorzystniejszej pogody. Niestety ani Meteo ani Yr.no ani nawet Meteoblue się nad nami nie zlitowało. We wszystkich miejscach z naszej rowerowej bucket list zapowiadana była pogoda pod psem.
Wschodni Szlak Rowerowy
Wschodni Szlak Rowerowy znany powszechniej jako Green Velo nigdy nie kojarzył mi się wyjątkowo atrakcyjnie. Nie wiem, z czego to wynika. Czy, jak w wielu ostatnio przypadkach, z mojej bezczelnej ignorancji i niewiedzy, czy działań marketingowych nastawionych raczej na trekingowych turystów z sakwami? Jedno jest pewne, od kiedy mam gravela, zaczynam zupełnie inaczej patrzeć na szlaki rowerowe. Nie wiem, może to już starość, a gravel to taki treking , tylko, że bardziej zajawkowy? Nagle, nieatrakcyjne wcześniej, płaskie, szutrowe i polne ścieżki, pokazują mi się z zupełnie innej perspektywy. Tak właśnie stało się z Green Velo. Szukając optymalnej pogody zawędrowaliśmy na mapach pogodynki aż na północno-wschodni kraniec Polski. To rejon zupełnie nam nie znany, więc aby mieć choć jakieś małe zaczepienie, inspirację i będąc zupełnie nieprzygotowanym (z racji ogarniania wszystkiego na ostatnią minutę), znaleźliśmy haczyk w postaci Green Velo oraz tras tworzonych wokół niego. Już teraz mogę zdradzić wam tajemnicę, że trzydniowa improwizacja na bazie tych ścieżek okazała się świetnym pomysłem na spędzenie długiego weekendu w okolicy Augustowa i Suwałk.
Green Velo
Green Velo jest najdłuższym, spójnie oznakowanym szlakiem rowerowym w Polsce. To ponad 2000 km specjalnie wytyczonej trasy (trasa główna 1887,5 km, trasy łącznikowe i boczne: łącznie 192 kilometry). Szlak wiedzie przez pięć województw wschodniej Polski (warmińsko-mazurskie, podlaskie, lubelskie, podkarpackie i świętokrzyskie). Około 300 kilometrуw trasy stanowią nowe i przebudowane drogi rowerowe oraz ciągi pieszo-rowerowe, a blisko 150 kilometrów to wyremontowane drogi gruntowe, niemal 580 km stanowią odcinki prowadzące przez tereny leśne, a 180 km przypada na doliny rzek. Na trasie znajdziemy 228 MOR-ów, czyli Miejsc Obsługi Rowerzystów (niektóre świetnie nadadzą się na bikepackingowy nocleg). Miejsca te wyposażone są w stojaki, wiaty i ławki oraz kosze na śmieci i tablice informacyjne. Wyjątkowość i różnorodność regionów, przez które prowadzi szlak, podkreślają atrakcje turystyczne, zarówno te usytuowane bezpośrednio na trasie, jak i te znajdujące się na obszarze 20-kilometrowego „korytarza” po obu stronach trasy. Są wśród nich liczne zabytki stanowiące ważną część polskiego dziedzictwa kulturowego, m.in. katedra we Fromborku, zamek w Lidzbarku Warmińskim, kompleks klasztorny w Supraślu, dawne żydowskie miasteczka Tykocin i Leżajsk, miasta Chełm, Włodawa i Szczebrzeszyn znane ze swego wielokulturowego dziedzictwa, nadbużańskie sanktuaria różnych wyznań w Kostomłotach, Kodniu i Jabłecznej, starówka w Przemyślu, zamek w Łańcucie, średniowieczne miasto Sandomierz czy ruiny renesansowego zamku w Ujeździe.
Augustowskie noce
„Augustowskie noce
Nad brzegami drzemiące,
Noce parne, gorące,
Osłonięte przez mgłę.”
Taką mniej więcej mieliśmy wizję, kiedy nad brzegiem augustowskiego jeziora Sajno rozwieszaliśmy między drzewami tarpa, nasze minimalistyczne lokum na pierwszą noc. Trochę dziwnie spoglądali na nas inni kempingowicze obecni nad jeziorem. Bivy bag ze śpiworem w środku plus prowizorycznie wyglądający tarp w porównaniu do wypasionych przyczep z ogromnymi przedsionkami i szpejem kempingowym faktycznie wyglądały dość skromnie. Ale my nastawieni byliśmy na przygodę pod augustowskim niebem. Nawet zapowiadane dość niskie, jak na maj temperatury nas nie zniechęciły. Przecież piosenka nie mogła kłamać.
Niestety już podczas pierwszej nocy zbyt parno nie było. Jedyne co się zgadzało ze słowami piosenki to poranna mgła, która zaraz po obudzeniu odegrała piękny teatr nad taflą jeziora. Rześki poranek zmotywował nas do szybkiego spakowania się i wyruszenia w drogę. Ahoj przygodo.
Dolina Rospudy, Wodziłki i Hańcza
Gdy wyjechaliśmy za Augustów od razu zostaliśmy zaatakowani zielenią. Pola i łąki niczym tapeta Windowsa, bezkreśnie zielone, soczyste. Zaraz potem Puszcza Augustowska z sięgającymi nieba strzelistymi sosnami i świerkami. Czysta przyroda, 100% natury, zero ludzi. Gdyby tylko pogoda była bardziej przychylna. A tu cały czas wisiały nad nami złowieszcze chmury, z których prędzej czy później musiało coś spaść. Przejazd przez Dolinę Rospudy do Suwałk nakreślił teren, z jakim przez następne trzy dni będziemy się spotykać. Leśne piaszczyste drogi, trochę szutrów i całkiem sporo asfaltów zapowiadało dobrą średnią prędkość, a co za tym idzie i dobry zasięg. Dzięki temu planowany nad Jeziorem Hancza nocleg był całkiem realny, nawet gdybyśmy nagle zatracili się w obcowaniu z naturą i zwiedzaniu.
A w zwiedzaniu dałoby się tu zatracić. Gdy wjechaliśmy we wschodnią okolicę Suwalskiego Parku Krajobrazowego, teren nagle stał się bardziej pagórkowaty. Liczne w tym miejscu wzgórza morenowe i jeziorka to pozostałości działalności lodowca. Natomiast na Górze Zamkowej Jegliniec 228 m. n.p.m. poza znakomitym widokiem na okolicę można było zauważyć wyraźne ślady historycznego grodu obronnego Jaćwingów, ludu zamieszkującego w dawnych czasach te tereny. Miejsce to wydawało się nam znakomite na biwak, niestety dzisiaj nie dla nas. Było zdecydowanie za wcześnie.
Gdy zjeżdżaliśmy z zielonych pagórków do wsi Wodziłki, nastąpiło to, czego obawialiśmy się od rana, na asfalcie zaczęły lądować niczym bombowe pociski krople deszczu. Najpierw rzadko, potem coraz gęściej, aż wszystko przerodziło się w konkretną ulewę. Schowaliśmy się szybko pod drzewem tuż obok rozpadającego się, wiekowego, drewnianego domu. Dopiero po chwili zauważyliśmy budynek przypominający prawosławną cerkiew, stojący w centrum wsi. Chwila z Wujkiem Googlem i już wiedzieliśmy, że nie była to cerkiew a molenna – dom modlitwy staroobrzędowców (odłam prawosławia), którzy byli prześladowani przez cerkiew rosyjską i tu, w Wodziłkach przed nią się ukryli. Jak widać, nawet nie będąc przygotowanym do wyjazdu, trafia się na miejsca, warte zobaczenia.
Niestety mimo chwili zajętej internetami deszcz nie ustawał, postanowiliśmy zaryzykować i na mokro kontynuować jazdę. Nie trwało to długo, bo deszcz padał coraz mocniej i mocniej, aż zarządziliśmy zjazd na … przystanek autobusowy. Czyżby to miało być miejsce naszego dzisiejszego noclegu?
O biwaku nad jeziorem w tej ulewie nie mogło być mowy. Na przystanku można nocować podczas wyścigu ultra, ale na urlopie? Ostatnia nadzieja pozostała nam w zabudowaniach, które znajdowały się niedaleko. Podjechaliśmy, zapukaliśmy do drzwi i po godzinie mieliśmy już dach nad głową. Szopa pełna siana, z wersalką, młodym cielakiem, owcą i kotem na wyposażeniu.
Tour de Wigry
Rano budzi mnie łoskot przewracających się przedmiotów. To kot buszuje w naszych rzeczach. Wychylam głowę ze śpiwora, chyba jest już rano. Spomiędzy sztachet stodoły do środka wdzierają się nieśmiało promienie słońca. Czyżby dziś pogoda miała nam bardziej sprzyjać?
Temperatura dalej nie rozpieszcza. Zakładam puchową kurtkę, którą zawsze przezornie biorę ze sobą na bikepackingowe wyjazdy i otwieram drzwi naszego apartamentu.
Słońce niby świeci, ale chmury wokół niego rozwiewają nadzieję. Cały dzień te dwie siły toczyć będą ze sobą wyrównana walkę. Tylko my będziemy w niej przegrani, bo przez przelotne opady nie przejedziemy zakładanej wcześniej trasy. Zgodnie podejmujemy decyzję, by zamiast jechać dalej na północ, szybciej przenieść się w okolice Jeziora Wigry, które planujemy oczywiście nie inaczej jak objechać naokoło.
Owsianka na śniadanie, znów szybkie pakowanie, pożegnanie z gospodarzami i możemy jechać nad jezioro Hańcza, którego wczoraj nawet nie zobaczyliśmy. Gdy docieramy w okolice jednego z MORów znajdujących się na północnym brzegu jeziora trochę nam żal, że pogoda tak pokrzyżowała plany. Jest pięknie. Nic innego nie przychodzi do głowy. Cisza, spokój znowu wszechogarniająca nas zieleń i żurawie. Chyba pierwszy raz w życiu widziałam tego ptaka w naturze. Robimy kilka zdjęć i uciekamy przed goniącą nas ciemną chmurą. Jedynym plusem tej beznadziejnej pogody są zdjęcia, na których niebo i chmury wyglądają zjawiskowo.
Przejeżdżamy znów przez Wodziłki i tym razem Doliną Czarnej Hańczy kierujemy się na Suwałki.
Gdzieś po drodze mijamy zielone wzgórza, niczym w krainie Hobbita, gdzieś po drodze łapie nas deszcz, ale znów chowamy się pod jednym z przydrożnych przystanków.
Gdy docieramy nad Wigry jest już mocno po południu, ale za to pogoda zaczyna się stabilizować. Planowana przez nas pętla wokół jeziora zakłada jazdę zgodnie z ruchem wskazówek zegara, od razu mamy więc do odhaczenia wizytę w 18-wiecznym pokamedulskim klasztorze w Wigrach. Miejsce jest bardzo ciekawe i warte zobaczenia, nas jednak zdecydowanie bardziej angażują zjawiskowe pejzaże, jakie obejrzeć można z licznych punktów widokowych znajdujących się nad brzegiem jeziora. Jednym z takich miejsc były Piaski w okolicach Mikołajewa. Gdy zobaczyliśmy niewielką plażę, a przy niej drzewo z miejscem idealnym do rozbicia tarpa, od razu w głowie pojawił się obraz romantycznego noclegu pod gwiazdami nad brzegiem jeziora. Niestety wizja ta szybko została dosłownie rozjechana przez miejscowych motocrossowców, którzy najwyraźniej też mieli plany na nocleg w tej okolicy, jednak zdecydowanie bardziej hałaśliwy.
I tak, powoli, więcej się zatrzymując niż jadąc, ostatecznie dotarliśmy do zupełnie pustego (pewnie ze względu na marną weekendowa pogodę) pola namiotowego Jastrząby. Wiatki kampingowe, pomost prowadzący prosto do jeziora i złota godzina, podczas której to miejsce stało się jeszcze bardziej malownicze. Decyzja mogła być tylko jedna. Zostajemy tu na nocleg.
Szlak prowadzący dookoła jeziora Wigry to Szlak Imienia Antoniego Patli. Szlak nazwano imieniem najbardziej zasłużonego dla regionu Pojezierza Augustowskiego i Suwalszczyzny działacza społecznego, nauczyciela, dziennikarza i krajoznawcy, który był jednym z inicjatorуw ochrony przyrody i kultury tych okolic. Antoni Patla żył w latach 1898-1977, w czasie II wojny działając w ruchu oporu. Przed wojną i po niej aktywnie uczestniczył w życiu tego regionu, popularyzując turystycznie jako działacz PTK, a następnie PTTK, cały ten obszar. Szlak prowadzony jest w większości przez malownicze pola i lasy Wigierskiego Parku Narodowego.
Gwiazdy, ognisko i liofilizat przegryzany kiełbą
Może powyższy nagłówek nie brzmi zbyt romantycznie, ale nocleg minął nam całkiem udanie. Temperatura w dalszym ciągu była daleka od idealnej (poranek przywitał nas przymrozkiem), ale ciepłe śpiworki i kurtki puchowe (obowiązkowy zestaw bike packera) zdały egzamin. Poranna kąpiel w jeziorze, kawa 3 w 1, owsianka i można wyruszać w dalszą drogę. Energii starcza nam gdzieś do miejscowości Płociczno-Tartak, gdzie znajduje się początkowa stacja Wigierskiej Kolei Wąskotorowej oraz sklep spożywczy. Tego dnia skorzystaliśmy niestety tylko z tego drugiego. Może jeszcze tego nie wiecie, ale każdy otwarty spożywczak na bikepackingowej trasie jest na wagę złota. Jazda z burczącym przez wiele kilometrów brzuchem potrafi być naprawdę nieprzyjemna.
Zachodnia część pętli wokół Wigier ma charakter mocno terenowy. Znajduje się na niej wiele przyjemnych, leśnych singli, a także kilka dość wymagających podjazdów. Cała trasa jest do przejechania na rowerze gravelowym. Nie zdziwiło nas jednak to, iż polecili nam ją znajomi jeszcze z naszych maratonowych czasów. Pętlę zamykamy w miejscowości Stary Folwark, gdzie w jednej z restauracji próbujemy miejscowych specjałów w postaci Babki Ziemniaczanej oraz Pierogów Wigierskich. Potem szlakiem Green Velo wracamy do Augustowa. Czas tego dnia jakoś dziwnie szybko nam zleciał, dlatego nie zatrzymujemy się już na zdjęcia i kontemplowanie widoków.
Nad Jezioro Sajno, skąd trzy dni temu wyjeżdżaliśmy na nasz mini bikepacking, docieramy mocno po zmroku. Mieszkańcy kamperów już dawno śpią, nad taflą wody znów pojawia się mgła, a niebo, po raz pierwszy od trzech dni pokrywa się milionem gwiazd, które mamy tylko dla siebie. Kolejny niewątpliwy plus biwakowania w stylu light, czyli bivy bag + śpiwór. Gdy tylko otwierasz w nocy oczy, pojawia się przed tobą nieskończenie wiele małych migoczących światełek. Augustowska noc.
Green Velo – Suwałki, Wigry, Augustów – gpx