
W trzeci dzień trzeba by już zrobić jakiś trening.
Korzystając z tego, że większa ekipa wyjeżdża w kierunku Rovinji postanawiam zrobić długą wytrzymałościówkę z kilkoma podjazdami.
Pogoda znów genialna, jadę na krótko, momentami mam nawet ochotę ściągnąć rękawki.
Po drodze mijamy kanał limski, a samo miasteczko wita nas znów pięknym portowym widokiem. Krótka przerwa na espresso doppio i strudel z wiśniami. Mniam.
Potem kierunek stare miasto. Uliczki, kamieniczki i pranie :) Bruk niczym w Roubaix.
Na szczycie, na którym znajduje się stare miasto stoi monumentalna Katedra św. Eufemii. Warto się tam wdrapać, bowiem widoki zapierające dech.
Droga powrotna na spokojnie. Ponoć miały być jakieś podjazdy. Ale za to zaliczamy małe mtb, na drodze, która ponoć miała być asfaltowa :)
Sufa kombinuje, jak by tu uwiecznić moją wytapiająca się łydę. Niestety, jakoś mu to nie wychodzi…
Gdy dojeżdżamy do Motovanu na liczniku cztery godziny.
To mało. Zjeżdżam więc w dół na drugą stronę i na płaskiej, prostej dokręcam jeszcze godzinkę. Czas umilają glajciarze.
Na koniec niczym po zawodowca przyjeżdża po mnie Artur. Dwukilometrowy podjazd nie byłby wskazany na zakończenie pięciogodzinnego tlenu :)
