Lubię jeździć na rowerze.
Lubię góry.
Lubię pozytywnych ludzi.
Ostatnio przy okazji tego pojawia się wiele około-rowerowych tematów.
Nie zapominam jednak o najważniejszym.
Chwile spędzone w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów (no może poza jedzeniem).
Okolice Gór Opawskich, Biskupia Kopa i Zlate Hory zainteresowały nas już dawno temu.
Jednak brak czasu spowodował, że temat został wrzucony do pudełka „może następnym razem”.
W ten weekend wreszcie przytrafił się ten „następny raz”.
W towarzystwie niemal lokalesów wybraliśmy się do czeskiej miejscowości Zlate Hory, by stamtąd najpierw uderzyć na Biskupią Kopę (Góry Opawskie), a potem na drugą stronę w okolice Taborskich Skał.
Biskupia Kopa
Koordynator wycieczki był dla nas łaskawy. Pierwsze asfaltowe podjazdy sprzyjały konwersacjom.
A gdy już przekroczyliśmy magiczną granicę lasu i pod kołami poczuliśmy śliskość kamieni …
… upewniliśmy się tylko, że ten dzień będzie wyjątkowy.
Przede wszystkim pod względem pogody, która niby nie najlepsza, a która jednak nam sprzyjała, tworząc niesamowity klimat.
Szczyt Biskupiej Kopy poza Kofolą tego dnia nie oferował za wiele.
Wspin na wieżę skąpaną w mleku byłby dość oryginalnym pomysłem.
Pozostało więc szybko przyodziać onuce oraz inne tym podobne enduro-gadżety i puścić wodze fantazji.
Po pierwszych depnięciach w korby okazało się, że w wyborze linii ograniczać nas będzie tylko wspomniana już wcześniej fantazja.
Były miejsca sugerujące podążanie zgodnie ze skrytą gdzieś w oceanach liści ścieżką.
Częściej jednak można było dać ponieść się emocjom. Driftowanie w liściach czasem tylko zakłócały skryte w gęstwinie kamyczki.
Fyllit – drobnoziarnisty łupek krystaliczny należący do skał metamorficznych.
Wygląda równie zachwycająco, jak się nazywa.
Fyllit w połączeniu z monotlenkiem diwodoru potrafi dać w kość.
Robi się ślisko i można zaliczyć nadprogramowego drifta.
W związku z tym zielony szlak z Biskupiej Kopy do Zlatych Hor jest zdecydowanie warty polecenia. Ciekawe, jak wygada on wiosną lub latem :)
Taborskie Skały
Druga część wycieczki obejmowała okolice Taborskich Skał.
Dla odrobiny frajdy, znów trzeba było pokonać około 500 metrów przewyższenia.
Poziom zmęczenia zaczął niebezpiecznie korelować z ogarniającą wszystkich głupawką.
To pewnie przez monotlenek diwodoru, który tego dnia niebezpiecznie przekroczył dopuszczalne stężenie i który drugi raz tego dnia dał o sobie znać.
Pijani powietrzem przystąpiliśmy do clou programu.
Niestety przyznać się trzeba, że na czysto tą sekcję pokonał tylko Dymitr i Kuba.
Potem jeszcze kilka miłych dla oczu i duszy widoków.
Poszukiwania tajemnej lokaleskiej ścieżki.
I ostatni flow tego dnia.
Szybki zjazd na rynek Zlatych Hor i można odhaczyć kolejny dobry trip.
W te rejony jednak na pewno wrócimy.
Wrzucam je do pudełka „w pierwszej kolejności”
Jeśli zainspirowałeś się naszym wyjazdem poczęstuj się GPXem ze Stravy.
Może interesuję cię inne trasy w tych okolicach, zajrzyj tu:
Wizyta na Pradziadzie
Rychlebskie eksploracje