Co pojawia Ci się przed oczami, gdy mówisz coffee ride?
Niebieskie niebo, słonce, gładkie czarne asfalty, wiatr w plecy, nogi kręcą niespiesznie, a licznik kilometrów przekręca się leniwie. W przerwie, w kawiarnianym ogródku zastrzyk promieni UV, kofeiny i cukrów prostych pozwalający na podobnie nieśpieszny powrót do domu. Idealnie spędzony dzień. Tak to wygląda u mnie.
Artykuł ukazał się w Magazynie Tour nr 1/2020
Niestety tym razem nie było tak kolorowo. Zdecydowanie bliżej było temu do internetowych memów – expectations vs reality. No bo jaki może być coffee ride organizowany w styczniu? Zima w tym roku, co prawda, łaskawa dla kolarzy, ale pech trafił, że akurat w ten weekend temperatury miały oscylować w okolicy -5. Nie zdziwiłabym się gdyby to był najzimniejszy weekend tej zimy.
Góra Siewierska jak Góra Kalwaria
Czynnik motywujący do zorganizowania coffe ride-u w środku zimy mógł być tylko jeden. Jako kolarze jesteśmy prości i kierują nami instynkty. Do wyjścia z domu, gdy na termometrze za oknem rtęć opada aż w okolice niebieskich cyferek, skłonić nas może tylko wizja aromatycznej, gorącej kawy w towarzystwie ociekającego kaloriami ciacha. Żeby nasze sumienia były spokojne, by na taki luksus sobie pozwolić, koniecznym jest właśnie wykręcenie odpowiedniej liczby kilometrów, która będzie wprost proporcjonalna do wspomnianej wcześniej kaloryczności nagrody. Dochodząc do meritum. Pewnego dnia Grzegorz wynalazł na popularnym portalu społecznościowym wydarzenie, w którym zapraszano na otwarcie pierwszej na Śląsku kawiarni przyjaznej rowerzystom – Caffe Giro. Nie mogło nas tam zabraknąć. Ale żeby dokonać degustacji, trzeba było okupić to słusznym dystansem.
Swoją drogą, długo zastanawiałam się, dlaczego ktoś otwiera kolarską kawiarnię w środku zimy?! Przecież zimą lata się na Kanary i do Calpe, a w kraju co najwyżej od czasu do czasu teleportuje się do słonecznej Watopii.
Sukces warszawskiej Góry Kawiarni przy Górze Kalwarii, o której mieliście okazję przeczytać w poprzednim numerze, pokazał, że wystarczy tylko dobrze przemyśleć lokalizację, zorganizować ekspres z dobrą kawą i panią Zosię, która upiecze kilka przepysznych ciast. Kolarze zwabieni aromatami przyjadą sami. Wstępne porównanie obydwu miejsc wyszło nas wyraz korzystnie.
Caffe Giro zlokalizowane jest niedaleko Góry Siewierskiej, to jakby pierwszy czynnik wspólny. Caffe Giro znajduje się na rynku miasteczka, w okolicy którego przebiega wiele popularnych pętli treningowych śląsko-zagłebiowskich kolarzy. W Caffe Giro stoi ekspres marki Bristot i można skosztować pysznych wypieków Pani Zosi (zbieg okoliczności? nie sądzę ;))
Grupetto Warszawa w Caffe Giro
Aby sprawdzić, czy kolarska kawiarnia na Śląsku, daje radę, zaprosiliśmy bardziej doświadczoną w temacie delegację z Warszawy. Reprezentacja Grupetto Warszawa punktualnie o 9:00 pojawiła się na katowickim dworcu kolejowym, by stąd ruszyć już na rowerach w kierunku północnych rejonów Górnego Śląska. Początkowe kilometry upłynęły na zapoznawczych rozmowach, dzięki którym uwaga odciągana była od mało przyjaznych kolarzom dróg kolejno mijanych miast. Dopiero gdzieś za Piekarami zaczęła się jazda właściwa, czyli mało ruchliwe asfalty, niewielkie ale dające się odczuć hopki i nawet jakieś widoki przyjemne dla oka. Trasa do kawiarni nie była skomplikowana, zakładała jak najszybsze pojawienie się na otwarciu. Baliśmy się, czy aby na pewno kawy i ciastek nie zabraknie. Po drodze zatrzymaliśmy się tylko na chwilę nad zalewem Rogoźnik, gdzie w trasę chcieliśmy wpleść niewielki akcent gravelowy. Niestety plan nie wypalił. Ekipa Grupetto Warszawa nastawiona była na słuszne kilometry tego dni i łyse opony w ich rowerach zdecydowanie nie korespondowały z błotem i szutrem rogoźnickich ścieżek terenowych. Nie ma jednak tego złego, bo dzięki temu w Caffe Giro zameldowaliśmy się prawie punktualnie na otwarciu o 12:00
Cappuccino, Espresso, Latte Macchiato
Jaka jest typowa kolarska kawa? Aromatyczna, czarna, jedwabiście gładka. Czy z mlekiem czy bez, czy z pianką, likierem, przedłużona to już w zależności od upodobań. Bez względu na nie w Caffe Giro każdy znajdzie coś dla siebie. Po wejściu do kawiarni przywitał nas szczery uśmiech inicjatorki całego zamieszania Moniki. Mimo sporej ilości kolarzy oraz ludności miejscowej zainteresowanej nowym spotem w mieście, espressowo podano nam kawy, bezę, jabłecznik, sernik i zimową herbatę. Po zaspokojeniu potrzeb niższych, obfotografowaniu wszystkiego i znalazła się nawet chwila, by porozmawiać z właścicielką-baristką. Efekt rozmowy znajdziecie w wywiadzie poniżej. Przyjemna atmosfera i pyszności w witrynce sprawiły, że zdecydowanie ciężko było podjąć decyzję o ewakuacji.
Wszystkie drogi prowadzą do Caffe Giro
… i także stąd się rozchodzą.
Ekipa Grupetto Warszawa, po przyznaniu kawiarni Caffe Giro swojego znaku jakości, musiała udać się w dalszą drogę na północ. Do Warszawy wszak było jeszcze bardzo daleko. A my po krótkiej naradzie i pewnych modyfikacjach pierwotnie zakładanej trasy (teraz wszyscy byliśmy już na gravelach), postanowiliśmy domknąć naszą coffee ride-ową pętlę wizytą w Zagłębiu i bardziej terenowymi ścieżkami. Powrót do Katowic przez Zbiornika Pogoria, Park Zielona oraz Doliną Przemszy okazał się bardzo słusznym wyborem. Na koniec, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, jako wisienkę na torcie zdobyliśmy jeszcze Górę Świętej Doroty (to akurat z okazji urodzin, które miałam tego dnia).
Do centrum aglomeracji dotarliśmy już po ciemku. Licznik wskazał prawie 90 kilometrów. Taki długi coffee ride przy minusowej temperaturze to całkiem ładny wynik. Mimo tego czułam lekki niedosyt, a w głowie zaczął już kiełkować mi pomysł na trasę do Caffe Giro, która obejmie wszystkie ciekawe miejsca, które tym razem ominęliśmy. Zalew Przeczyce, Pałac w Świerklańcu, Lotnisko Pyrzowice… szykujcie się na wiosnę. O następnym Coffee Ride Giro na pewno Was poinformujemy.
Możecie śledzić Caffe Giro na Facebooku – https://www.facebook.com/caffegiro/
A tu nasza trasa do Caffe Giro:
Wywiad
Wielu naszych czytelników pewnie zna Cię dobrze i spora grupa kojarzy z kanałów social media. Powiedz jednak coś o sobie, tym którzy jeszcze nie mieli okazji Cię poznać. Co robisz? Skąd rower w twoim życiu?
Rower tak naprawdę pojawił się w moim życiu zupełnym przypadkiem. Trafiłam do sklepu z założeniem i krótką informacją, że chcę kupić „jakiś tam” rower. Zapytana o doprecyzowanie, jako totalny laik nie byłam w stanie powiedzieć, czego konkretnie szukam. Może trekkingowy, może MTB, może inny, ale na pewno nie szosa. Sprzedawca więc postanowił „posadzić mnie”, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu, na kilka rowerów. Na sam koniec zostawił rower szosowy, który zupełnie wykluczałam. I… okazało się to strzałem w dziesiątkę. Stało się, zakochałam się. Dzisiaj wiem, ze trafiłam w dobre miejsce, ponieważ poza zakupem dobrze dobranego roweru dostałam wiele rad, co spowodowało, że nie zraziłam się do jazdy już na starcie, a mam wrażenie, że jest to bardzo częsta przypadłość, szczególnie wśród kobiet. No i cóż, tak z dnia na dzień jeżdżenie na wycieczki przerodziły się w coś więcej. Potem pojawił się pomysł właśnie prowadzenia Instargrama, aby zachęcić inne kobiety do tej formy aktywności. Koniec końców w ubiegłym roku zdobyłam się na pierwsze starty, z których każdorazowo byłam bardzo zadowolona.
Zainicjowałaś też kobiece ustawki rowerowe na Śląsku i w Zagłębiu. Możesz coś o tym powiedzieć?
Jako kobieta, która w pierwszych latach przygody z rowerem bała się jeździć wspólnie z panami, rozumiałam panie które mężowie „ubierali” w jeżdżenie na szosach. Często bywając, pomagając w sklepie rowerowym Weltour, do którego właśnie trafiłam pierwszy raz i który pozostał dla mnie nie tylko swoistym kompendium wiedzy, w którym uczyłam się od właściciela Piotra Czopka wszystkiego po kolei zaczynajac od jazdy na rowerze kończąc na tym jak samodzielnie serwisować mój rower, ale najzwyczajniej w świecie zaprzyjaźnionym miejscem, spotykałam kobiety które kupowały szosy, by moc spędzać aktywnie czas z mężem, partnerem. Najczęściej efektem takich decyzji była frustracja, bo okazywało się za daleko, za szybko. Ostatecznie zwróciłam się do największej sportowej maniaczki jaką znam z pomysłem wspólnego zorganizowania przejażdżek tylko dla pań. Dorota nie wahała się ani chwili i wspólnie zadecydowałyśmy, że skoro faceci mają swoje ustawki, dlaczego my mamy nie mieć swoich! Główne, podstawowe założenie: każda da z Nami radę. Na pierwsze „Babskie środy” przyjechały kobiety na różnych rowerach, z różnym stopniem wytrenowania, także takie które odcinek 45 km przejeżdżały pierwszy raz w życiu! Razem z Dorotą postanowiłyśmy więc, że podzielimy się na dwie grupy. Jedna nieco szybsza druga spokojniejsza, ale jedziemy razem, kończymy w tym samym miejscu zjeżdżając się i kontrolując by odległość miedzy Nami nie była zbyt duża. Panowie z Weltoura zapewnili Nam wsparcie techniczne i w razie awarii rowerów krążą w okolicy i czuwają, jak zażartowano pewnego razu – nad Naszymi paznokciami :) Efekt środowych przejażdżek przerósł Nasze oczekiwania. Niektóre dziewczyny zamieniły stare rowery na szosy, ale największym sukcesem było to, że na koniec sezonu przejeżdżałyśmy jedną zwartą grupą ze średnią prędkością ok 29 km/h. Oznacza to, ze dla niektórych kobiet średnia ta podniosła się w przeciągu 4-5 miesięcy o prawie 9 km/h! Za każdym razem przejażdżka kończy się małym posiedzeniem na Pogorii, przy którym rozmawiamy nie tylko o rowerach, ale o wszelkich formach aktywności i wierzcie mi, te kobiety są niemożliwe, każda inna, każda wyjątkowa! Ostatecznie wspólnie spotykałyśmy się cały sezon także na innych rowerowych ustawkach, a zdarzało się i tak, że wręcz liczebnie Babska środa dominowała kultowe, okoliczne męskie ustawki! Mamy już bardzo szerokie grono i liczymy na to, ze w tym roku frekwencja się zwiększy, zachęcam więc dziewczyny do dołączenia czy wysyłania pytań do mnie na Instagramie czy Facebooku, jestem gotowa rozwiać wszelkie wątpliwości. :)
Pora na najważniejsze pytanie – skąd pomysł na kolarską kawiarnię? Dlaczego akurat taka nazwa?
Pomysł urodził się w mojej głowie w trakcie pewnego wyjazdu do Ogrodzieńca, niedługo po powrocie z Włoch. Wchodząc dużą grupą do restauracji aby napić się kawy, odniosłam mało sympatyczne wrażenie, że nie jesteśmy zbyt mile widziani i sprawiamy jakiś kłopot, ponieważ rowery zajmują zbyt dużo miejsca. Porównanie więc tego doświadczenia świeżo z gościnnymi kawiarenkami we Włoszech spowodowało, że zaczęłam rozmyślać nad miejscem przyjaznym kolarzom z pewnym klimatem. Z jakiegoś powodu na Instagramie zostałam utożsamiona z różem, chociaż mój rower jest praktycznie cały czarny. Ostatecznie można mnie w końcu jednak zobaczyć przecież w różowych barwach Diversey Team, dlatego rozmyślając nad nazwą wzięłam pod uwagę trzy rzeczy: róż, rower i Włochy. Wyszło Giro.
Kawiarnię prowadzisz sama? Nie bałaś się podjąć ryzyka?
Kawiarnię prowadzę sama, chociaż mam wokół siebie wielu serdecznych ludzi, rodzinę, rowerowych przyjaciół, którzy bardzo pomagają mi w wielu rzeczach. Jestem osobą która działa pod wpływem impulsu, lubię ryzyko i mogę powiedzieć, ze nigdy nie wycofuję się w obliczu wyzwania. Muszę jednak przyznać, że stres jaki towarzyszył mi na dzień przed otwarciem i w samo wydarzenie był czymś, co nie towarzyszyło mi nigdy wcześniej.
Otwarcie kolarskiej kawiarni na Śląsku spotkało się z bardzo pozytywnym odzewem wielu kolarzy . Spodziewałaś się takiego zainteresowania? Liczyłaś klientów na otwarciu?
Zainteresowanie zdecydowanie przerosło moje oczekiwania, ale byłam zachwycona taką liczbą kolarzy, którzy przyjechali naprawdę z dalekich stron by odwiedzić moją małą kawiarnię. To bardzo miłe uczucie, wiedzieć ze chociaż ludzie cię nie znają to obserwują mimo wszystko, to co robisz i w tak ważnym dniu jakim było dla mnie otwarcie przyjechali tu i zostawili po sobie ślad. Nie byłam w stanie liczyć klientów i dzisiaj mogę powiedzieć =, że ze stresu chyba w ogóle średnio ogarniałam rzeczywistość. Dwa dni zajęło mi ochłonięcie, dziś już to czysta radość i chyba bardzo duża wdzięczność, zawsze wiedziałam ze jest to środowisko w którym można liczyć na wiele osób, ale tak jak wspomniałam, przerosło to moje oczekiwania.
Czy po otwarciu kawiarni masz jeszcze czas na rower?
Szczerze mówiąc – średnio. Mimo wszystko jestem osobą potrzebującą aktywności fizycznej, otwieram dopiero o 10:00 więc na szczęście do tej godziny mogę się rozruszać, znalazłam też nowe rozwiązanie- stanęły w kawiarni rolki treningowe, zabieram więc rower ze sobą wykorzystując luki w „falach” pomiędzy klientami. Ludzie którzy nie jeżdżą, wchodzą do kawiarni są czasem lekko zdziwieni, no ale przecież wystarczy się rozejrzeć i chyba taka sytuacja jest wybaczalna :) Żyje myślą, że może uda wyskoczyć się na tydzień do Calpe, a ostatecznie niedługo pogoda będzie już na tyle dobra, że przed 10:00, jak codzień będzie można zrobić normalny, solidny trening.
Jaką kawę polecasz a jaką sama najbardziej lubisz?
Odkąd sama przeszłam przez wiele szkoleń stałam się kawoszem, dla mnie najlepsza kawa to intensywna, aromatyczna mała czarna z odpowiednim czasem parzenia. Może to już pewien rodzaj zboczenia, ale zaczęła mi smakować już tylko moja własna kawa z mojego ekspresu, na poranne pokłady energii czekam więc do momentu, aż moja noga postanie w Giro. Nie próbuję jednak przekonywać ludzi do tak intensywnych smaków, próbuję się często dowiedzieć, czego oczekują, jak bardzo mleczne kawy lubią i czy już jakąś tego dnia pili – co ze względu na moc oferowanej przeze mnie wydaje się istotne i wie to każdy kto próbował tu „mocnej” czarnej :).
Możesz zaproponować jakąś dobrą coffee ride-ową pętlę w okolicy zahaczającą o Giro?
Tras w tej okolicy jest tak wiele, że sama nie wiem co polecić. Po pierwsze jesteśmy zlokalizowani w Siewierzu, który leży przecież na Szlaku Orlich Gniazd. Można stąd dojechać fajną, dosyć wymagającą trasą, zaliczając podjazd pod Niegowonice, do samego Ogrodzieńca gdzie główną atrakcją jest zamek. Ruszając z Siewierza można dojechać także do Poraja, gdzie trasy są rewelacyjne i prowadzą przez liczne lasy, zahaczając po drodze Złoty Potok słynący z jednej z najlepszych miejsc w okolicy, gdzie można skosztować pstrąga. Jest ogromny wachlarz okolicznych miast, w których zlokalizowane są ruiny zamków. W Dąbrowie Górniczej mamy cztery zbiorniki wodne „Pogoria” ze ścieżkami rowerowymi prowadzącymi i łączącymi je ze sobą. Podążając w drugą stronę mamy takie miasta jak Tarnowskie Góry czy Świerklaniec z kilkoma perełkami architektury. Dla tych, którzy lubią dalsze wycieczki, ok 70 km od Siewierza mamy Pszczynę ze słynnym zamkiem i zagrodą żubrów. Pomysłów na atrakcyjne trasy jest więc bardzo wiele. Tak wiele, ze zaczynam myśleć nad pomysłem wypożyczalni rowerowej wraz z przejażdżkami współtowarzyszacej Caffe Giro, tak by ludzie, którzy nie są takimi rowerowymi zapaleńcami jak ja i niekoniecznie chcą zabierać swój rower na każdy wyjazd mogli przyjść na kawę, przebrać się i ruszyć stąd grupą, nie martwiąc się o trasę (a ta nawet zgrana na komputer często bywa nie taka prosta:)) i powrócić na miejsce. Narazie to tylko plan, a kolejny i pewny: powstanie stała coffe ridowa ustawka przejeżdżająca przez Giro, na pewno będę dawać o tym znać na social mediach.
O „późnym macchiato” za kilka lat pewnie będą krążyły legendy. Opowiesz nam tą historię, czy wolisz pozostawić ją tylko dla spostrzegawczych i wtajemniczonych?
Historia dosyć zabawna, ale pozostawię ją właśnie dla tych spostrzegawczych, podajemy tu po prostu wyjątkowe, późne macchiato! :)
To jeszcze na koniec – jak trafić do Giro Caffe i dlaczego warto?
Wystarczy trafić do samego rynku w Siewierzu i nie sposób przegapić! Malutki, urokliwy ryneczek okrążony jest z czterech stron kamienicami, na środku stoi fontanna, na którą wchodząc do Caffe Giro będziemy mieli oko. Gdy tylko zrobi się cieplej otwieramy także jedyny w całej lokalizacji ogródek, którego latem porastają winorośla. Będzie więc klimatycznie. Warto, ponieważ mamy pyszną kawę, naturalne wypieki, ciekawą tematyczną prasę i zawsze wspólny język.