Nad tym, czy jestem piździpączkiem zastanawiałam się długo.
Długo też przyszło mi czekać na możliwość sprawdzenia tego w praktyce.
To fakt, że na mojej pupie najczęściej ląduje lycra, a co drugi weekend spędzam na maratonach. Czy to jednak może być powód, by nazywać mnie krosiarą?
Otóż nie. Postanowiłam powalczyć o dobre imię i udowodnić, że osobnik ubrany w obcisłe i nie posiadający fullface-a skacze po kamieniach lepiej niż niejedna kozica w Zakopcu. Zaryzykowałam start w zawodach Enduro Trophy. Przy okazji okazało się, że niektórzy pamiętają jeszcze czasy, kiedy mój blog posiadał dopisek „enduro-girl”, a ja postanowiłam go usunąć, z racji małej mojej endurowatości.
Enduro Trophy – BIFOR PARTY
Dzień, a właściwie noc przed startem w Enduro Trophy. Wiem, że nie będzie, jak przed maratonem. Może być ostro. Lądujemy w hotelu Kotarz, gdzie zlokalizowane jest biuro zawodów, a dziś rozkręca się biforparty.
Złocisty izotonik w dość dużych ilościach poprawia humory. Siedzimy w sali konferencyjnej, rozmowy mniej lub bardziej imprezowo-rowerowe. Dostaję numerek, a chłopcy z Horizona mówią troszkę o jutrzejszym dniu. Nikt tu nie myśli o regeneracji przed zawodami, ja jednak postanawiam załadować troszkę węglowodanów i zajadam przygotowany w domu makaron z tuńczykiem i kukurydzą.
Integruję się troszkę i wspomniany posiłek popijamy kilkuprocentowym Deserado.
Atmosfera ciekawa, smaczku dodaje fakt, że jestem jedną z dwóch dziewczyn wśród reszty męskiego towarzystwa. Już dziś pokazuję jednak siłę kobiet i dzielnie walczę w turnieju piłkarzyków. Przed 24 zbieramy się na nocleg do domku Kartona. Na konferencyjnej ciężko byłoby się wyspać. Tu zabawa trwa ponoć do drugiej :)
Pierwszy start w zawodach enduro
Na start przyjeżdżamy autem. Razem z Wąskim szybko się rozpakowujemy. Na parkingu pełno już innych zawodników. Mam opory, bo od razu widać, że wizualnie nie pasuję do tego towarzystwa. Pełne kaski, ochraniacze na łydki i kolana, zbroje, a przede wszystkim rowery. Moje 120/127 mm może się schować. Nie łamię się jednak. Składam bika i troszkę kręcę po parkingu. Spotykam Qbę. Chwilę gadamy.
START
Oj jak ja bym chciała, aby na maratonach był taki start. Spokojnie, na luzie. Dojazd do pierwszego odcinka specjalnego – OS 1. Nikt się nie spina, wszyscy spokojnie jadą bądź dreptają w kierunku Błatniej. Dzięki temu rozgrzewam się dobrze. Nawiązuję też kolejne znajomości :)
OS 1
Pierwszy odcinek Enduro Trophy ma być podjazdowy. Jest pierwszy, żeby szybko o nim zapomnieć. Bowiem rola główna przypada dziś zjazdom. Charakter podjazdu to dla mnie wielka niewiadoma. Czekając na orgów zastanawiam się, jak będzie, czy będą jakieś szczególne kamienie, korzenie. Zawodnicy wpuszczani są na trasę w odstępach półminutowych. Startuję w pierwszej dwudziestce. Początek bardzo stromy, ale technicznie nie wymagający, potem się wypłaszcza i jedynym problemem technicznym jest błoto. Ciężko się jedzie, po 15 minutach stania, kiedy mięśnie zdążyły ostygnąć, trudno ruszyć od razu na 100%. Serce bije ale słyszę za sobą Kikę, jedną z dziewczyn startujących w zawodach. Postanawiam nie dać się wyprzedzić. No i udaje się. Wjeżdżam w borówkowy singiel gdzie nieoczekiwanie spotkany Mariusz strzela mi kilka fotek.
Cisnę dalej, ale czuję, że takie starty nie dla mnie. Dalej zero trudności technicznych. Jedyny kłopot to płuca, które niemal wypluwam na mecie. Ten problem ma większość startujących. Podrażnione oskrzela będą dokuczać do końca zawodów. Koniec końców dojeżdżam zadowolona. Kika została dużo za mną :)
OS 2
Drugi OS to zjazd Szlakiem Harcerskim. Lubię go, niestety zawsze w dwóch miejscach muszę zejść z roweru. Organizatorzy podobno udrożnili jeden z przejazdów, ale i tak pewnie będę sprowadzać. Dodatkowo na początku OSa zwalone na trawersie drzewo. Na przejeździe próbnym tego fragmentu wymiękam i przeprowadzam rower.
Jednak podczas zjazdu głównego człowiek ma zupełnie inaczej poukładane w głowie. Zupełnie inne emocje niż na maratonie. OS to kilka minut, kiedy tętno oraz emocje idą maksymalnie w górę. Myślisz tylko, jak tu dokręcić i jak najszybciej przejechać te kilka kilometrów. Drzewo zaliczam bez problemu, wszystkie kamienie, korzenie i przystromienia to pikuś. Niestety na mostku i rzeczce mam problemy.
Dojeżdżam do mety zadowolona. Mijają mnie tylko cztery osoby :)))
OS 3
Ten odcinek należałoby pominąć milczeniem. Na forum Enduro Trophy pojawiła się teoria, że to on pokazywał umiejętności jazdy. Jeśli tak, to ja muszę się jeszcze wiele nauczyć.
Prawda jednak jest taka, iż warunki pogodowe mocno pogorszyły jakość trasy.
OS trzeci był trawersującą zbocze trasą interwałową. Niestety mało związane podłoże i gliniaste śliskie błoto pokonały moje oponki w zestawie Rocket Ron 2.25.
Ale ponoć inne też maksymalnie tańczyły.
Na OSie szóstym wszyscy dość niepozytywnie wypowiadali się na temat tego odcinka.
OS 4
Oj tu już był cud miód i orzeszki. Najpierw troszkę singli, które znamy z maratonu Golonki i Grabka, a potem zjazd rzeczką i mega śliskimi mostkami zbudowanymi z belek.
Jedzie mi się idealnie, niestety w rzeczce tracę płynność i muszę się wypiąć, robię podpórkę, ale jakoś nie potrafię wpiąć pedała z powrotem. Przez to zawodnik za mną też na chwilę musi przystopować. Sorry. W końcu jadę dalej, ale jak się okaże tracę kilka cennych sekund i w wynikach ten odcinek wyjdzie najgorzej.
OS 5
Ostatni. Ten zjazd znam. Z Horzelnicy do Brennej. Znów single i „szuter” jak to mówią bywalcy ET. Dla nich „szuter” to kamienie takiej wielkości, po których niejeden maratończyk nie potrafi zjechać. Ja na tym odcinków nie mam żadnych problemów. No może na końcu kilka wielkich kamieni podnosi mi ciśnienie, ale panuję nad sytuacją i dojeżdżam do Pawła, który skanuje kod kreskowy z mojego numerka niniejszym zakańczając oficjalną część zawodów.
Do mety dojeżdżam koło 17tej. Ogarniam się szybko, myję rower i szukam jakiegoś posiłku regeneracyjnego. Pojawia się kolejny charakterystyczny punkt imprezy Enduro Trophy. Nie ma tu bufetu, bananów, pomarańczy, izotonika. Jest kiełbacha i piwo do woli. No cóż zajadam tą kiełbachę popijając piwkiem, jedyne co, to ratuje mnie makaron, który został jeszcze z dnia wczorajszego.
Ostatni zawodnicy dojeżdżają na metę koło 20.00. I co lepsze nie są to najsłabsi zawodnicy.
Jest to kolejna charakterystyczna cecha tej imprezy. Zawodnicy na trasie zaliczają bowiem prawie każde schronisko. No tak, nie mają bufetów to jakoś się ładować trzeba :)
Co lepsze, sam organizator sugerował obiadek (sic!) na Salmopolu :)
WYNIKI
Przychodzi czas na ogłoszenie wyników. Co prawda jest 21.00, ale lepiej późno niż później.
Klimat na zawodach Enduro Trophy jest zupełnie inny niż na maratonach. Bardziej kameralnie. Powiedziała bym nawet, że panuje klimat stadny. Nie każcie mi jednak tłumaczyć o co chodzi.
Wyniki zaczynają podawać od kobiet.
W zawodach wystartowało nas aż 5 :)
Poziom emocji rośnie, bo postanowiłam zrobić sobie niespodziankę i nie pytałam wcześniej nikogo o wyniki.
I tak, czytają piąte miejsce – to nie ja.
Czytają czwarte miejsce – to nie ja.
Czytają trzecie miejsce – to nie ja.
Serce zaczyna bić coraz mocnej.
Miejsce drugie – …..nie ja.
Łłłłłłłoooo. No to udało się. Chłopcy, z którymi przyjechałam, Foxiu i kilka innych osób wysyłają znaczące spojrzenia. A ja cieszę się, że dziś debiutowałam z takim wynikiem.
Stajemy we trójkę na podium. Jakieś pucharki i nagrody. A na koniec tradycja (podobno) – Kondi podrzuca każdą z nas pod sufit.
Potem już klasyfikacja mężczyzn. Podjazdy, zjazdy i generalka. Pierwsze miejsca standardowo dla Tomka Dębca, Briana i Motyki.
Pojawia się jednak czarny koń – Qba Jonkisz – cicha nadzieja Pawła BB.
OS 6 – AFTER PARTY
Teraz zaczyna się dla niektórych najważniejszy punkt dzisiejszego dnia. Afterparty. Niektórzy tylko po to tu przyjechali. Piwko się leje, atmosfera rozluźniona. Niestety ja zmykam, bo już dawno miałam być w Górkach. Paweł puszcza mnie pod warunkiem, że zawitam do Krynicy.
SUMMA SUMA RUM czy jakoś tak
Piździpączkiem nie jestem. Uratowałam honor krosiarzy.
Impreza ciekawa, ale nie dla wszystkich. Aby tu wystartować trzeba być dość tolerancyjnym i otwartym na nowości.
Atmosfera dość luźna i imprezowa. Jeśli ktoś przyjedzie tu tylko na zawody, dla ścigania, to odpadnie. Na czwartym oesie czekaliśmy chyba z godzinę, aż przyjdzie organizator.
Połowa uczestników traktowała zawody, jak niedzielną wycieczkę. Nie wiem, czy to kwestia taka, że rzadko kiedy mają okazję pojeździć po górach w fajnej ekipie?
Nie wyobrażam sobie zatrzymywać się w każdym schronisku na piwie i beznadziejnym jedzeniu. Potem bym chyba nie wsiadła na rower :P
Ale każdy lubi co innego. Ja jechałam w początku stawki. Co najlepsze, jechałam sobie zupełnie na luzie, nie cisnęłam, dużo podprowadzałam i gadałam z ludźmi.
Impreza miała plusy i minusy.
Nie potrafię zdecydowanie opowiedzieć się czego było więcej.
Chyba trzeba będzie zaliczyć jeszcze Krynicę :)