Pomorska 500 to ultramaraton, którego uczestnicy mają za zadanie jak najszybciej przejechać 512 kilometrów ze Szczecina (dokładnie Czarnocin) do Gdańska po wyznaczonej wg tracka trasie. Limit czasu przejazd nie jest wyśrubowany, bo wynosi 80 godzin. Pomysłów na przejechanie Pomorskiej 500 jest wiele jak jej uczestników. Jedni wybierają jazdę non stop bez odpoczynku, inni zakładają spokojne tempo i rozłożenie obciążenia na kilka dni. Cała reszta mieści się gdzieś pomiędzy.
Mój pomysł na Pomorską 500 był konkretny. Spróbować pierwszy raz jechać do późnej nocy i zobaczyć jak zareaguje na to organizm. To moje pierwsze tego typu doświadczenie. Poprzednie wyścigi Wisła 1200 i Carpatia Divide z założenia jechałam z zaplanowanym noclegiem. Wiedziałam, że przejechanie kilku dni bez spania w moim wypadku nie jest możliwe a regeneracja jest najważniejsza, by mieć siłę na następny dzień i dojechać do mety.
Pomorska miała być łatwiejsza niż wcześniejsze wyścigi, dlatego postanowiłam sprawdzić na niej nieco inną koncepcję – jazdę na zasadzie, co będzie to będzie, a jak padnę to wpakuję się do bivy baga :)
To w jaki sposób zamierzałam pokonać trasę miało wyraźny wpływ na to, co postanowiłam ze sobą zabrać. Miało być lekko ale jednocześnie niezawodnie. Wydaje mi się, że ostatecznie chyba udało mi się dostosować odpowiedni zestaw do moich możliwości i umiejetności.
Sprzęt, który zabrałam ze sobą na Pomorską 500
Jednym z najważniejszych czynników, jaki miał wpływ na sposób pakowania, był rower jakim postanowiłam pokonać tą trasę. Wiedziałam, że teren między Szczecinem a Gdańskiem może nas nieźle zaskoczyć dlatego wybrałam lekkiego karbonowego, kobiecego fulla o skoku 100 mm – Liv Pique Anvanced..
W związku ze specyficznym kształtem ramy i miejscem tylko na jeden bidon, przed startem poprosiłam firmę Triglav o uszycie mi sakwy montowanej w ramę, gdzie planowałam włożyć 1,5 litrowy bukłak. Reszta rzeczy miała wylądować w podsiodłówce firmy Apidura, a na górnej rurze umieściłam tank bag również Apidury, w którym było jedzenie. Całość dopełniała nerka Evoc Hip Pouch. Cały zestaw prezentował się tak.
Rozłożenie poszczególnych rzeczy w sakwach ma znaczenie. Trzeba pomysleć, co i kiedy będzie wykorzystywane. By te najmniej potrzebne rzeczy były najgłębiej, a te pierwszej potrzeby w zasięgu ręki. No bo czy wyobrażacie sobie nagły deszcz, kiedy kurtka przeciwdeszczowa jest na samym dnie podsiodłówki? Wszystko trzeba bardz dobrze przemyśleć.
U mnie wyglądało to mniej więcej tak.
A tutaj filmik opisujący wszystkie elementy.
Pomorska 500 – Co się przydało? A co nie?
Dystans 512 kilometrów udało mi się przejechać w 52 godziny z dwoma czterogodzinnymi postojami na nocleg oraz dwiema półgodzinnymi drzemkami.
Nie jestem z tego czasu do końca zadowolona, ponieważ zrobiłam kilka taktycznych błędów, które miały wpływ na zmarnowanie czterech-pięciu godzin, ale o tym opowiem może w relacji z wyścigu.
Jeśli chodzi o bagaż, wyszło całkiem dobrze i patrząc z perspektywy czasu niewiele bym zmieniła.
Rower
W mojej ocenie na Pomorską wybrałam rower najlepszy z możliwych. Lekki full z możliwością blokady skoku na oponach 2,25 z małym bieżnikiem znakomicie spisywał się w terenie, jaki zafundowali nam organizatorzy.
Rozważałam start na gravelu, jednak, tak jak się spodziewałam, w moim przypadku zysk na łatwych odcinkach szutrowych i asfaltowych byłby niczym w porównaniu z rzeźbą w błocie jaką momentami serwowała trasa.
Przymierzałam się do zamocowania na kierownicy lemondki, jednak ostatecznie z niej zrezygnowałam a na środku kierownicy zamocowałam gripy Esi, by można było oprzeć się w tym miejscu na przedramionach. Sprawdzało się to każdorazowo na asfaltach i łatwych szutrach.
W przypadku roweru duże znaczenie dla komfortu miało także siodełko. Dwa tygodnie przed wyścigiem przyszedł zamówiony w Profidea dla kobiet Spec Romin Evo Pro w wersji Mimic. To odpowiednik siodełka na którym jeżdżę od dobrych sześciu lat. Byłam więc pewna, że będzie mi pasować, a technologia Mimic dołożyła się do tego, że wyścig przejechałam bez żadnych problemów z czterema literami. Zdecydowanie polecam.
Rozlokowanie bagażu
Jak przewidywałam, torba w ramie sprawdziła się znakomicie. Woda będąca najcięższym elementem bagażu była ulokowana w środku całego zestawu nie zaburzała środka ciężkości roweru. Kierownica pozostała bez bagażu, by dobrze widzieć co przede mną i nie mieć problemu z montażem lampek Knog i Garmina. Dobrze skompresowana podsiodłówka była prawie nieodczuwalna podczas jazdy.
Tank bag Apidury sprawadził się znakomicie. Również mniejsza i kompaktowa nerka Evoc Hip Pouch okazała się dobrym wyborem.
Sprzęt noclegowy
W związku z atrakcjami na trasie postanowiłam zarówno pierwszej, jak i drugiej nocy przespać się kilka godzin. Pierwszy nocleg spędziłam razem z dwoma innymi uczestnikami pod wiatą między jeziorami w miejscowości Czarne Wielkie, drugi także pod wiatą w miejscowości Studzienice.
Zarówno pierwszej, jak i drugiej nocy było dość ciepło (15 stopni), więc bivy Sol Escape Pro i 200 gram puchu w śpiworze wystarczyło, by mieć komfort (jestem zmarzluchem). Do śpiwora, by go nie brudzić weszłam w getrach merino, co dodatkowo poprawiło właściwości termiczne śpiwora.
Teraz oceniając na chłodno wydaje mi się, że:
– można było zrezygnować ze śpiwora i sam bivy bag plus bielizna merino dałby radę
– nocowanie w nocy nie koniecznie było dobrym pomysłem, lepiej spać w dzień, kiedy też jest cieplej i nie trzeba śpiwora.
Ubrania
Zestaw na sobie spisał się znakomicie – koszulka termiczna z krótkim rękawem, na to koszulka kolarska i wiatrówka Liv Cefira. W większości jechałam w samej koszulce termicznej i wiatrówce Liv Cefira, która mimo iż mokła na deszczu to utrzymywała ciepło i wysychała błyskawicznie.
Gdy obserwowałam startujących, wydawało mi się, że wiele osób było ubranych zbyt ciepło i w rzeczy, które mokły na deszczu i nie wysychały łatwo, a przez to były ciężkie i niefunkcjonalne. Doświadczenie z deszczowych maratonów robi swoje. W deszczu, gdy jest ciepło najlepiej jechać jak najlżej ubranym, a dopiero potem na przerwie i przystanku ubrać się cieplej w suche rzeczy.
Ani razu nie wykorzystałam nogawek ani rękawków, ale nie zrezygnowałabym z nich w bagażu, bo przy gorszej pogodzie na pewno okazałyby się niezbędne.
Ani razu też nie wykorzystałam kurtki przeciwdeszczowej. Obydwie burze przeczekałam na przystankach, a pozostały deszcze był zbyt lekkie na konkretna kurtkę. Mimo wszystko z niej także bym nie zrezygnowała.
Spodenki przeciwdeszczowe MT500 – najlepsze co mogłam zabrać. Gdy tylko zaczynało padać, zakładałam je na bibsy GORE (C7 Women Long Distance Bib Shorts+), dzięki czemu nigdy nie zamokła mi pielucha i nie doprowadziłam do żadnych odparzeń i innych bóli tyłka :)
Bibsy Gore (C7 Women Long Distance Bib Shorts+) – najlepsze spodenki ever. Kocham uwielbiam i chyba zamawiam następne :)))
Skarpetki nieprzemakalne – kolejny element, bez którego nie ruszyłabym się na trasę. Jechałam w nich cały czas. Zero problemu z mokrymi stopami. Pełen komfort. Ja mam te w wersji krótkiej – Dexshell, ale dobre też są Bridgedale
Kosmetyki i apteczka
Apteczka na szczęście się nie przydała. Jedyne co wykorzystałam to zatyczki do uszu. Dzięki temu nocując w Studzienicach nie słyszałam miejscowych, którzy przyjechali na parking poimprezować i usilnie chcieli nas obudzić.
Z kosmetyków, wbrew temu co mówiłam na filmie, nie wykorzystałam szczoteczki i pasty do zębów, następnym razem eliminacja podczas pakowania. Dobrze spisały się chusteczki nawilżające i żel antybakteryjny.
Codziennie smarowałam też tyłek maścią Chamois Butt’r Her, którą miałam w poręcznych saszetkach. Zdecydowanie polecam, jak już mówiłam na filmie zamiast Sudocremu!!!
Narzędzia
Chyba na 90 kilometrze złapałam gumę. Mleko w oponie ze względu na wielkość dziury nie dało rady i trzeba było ratować się gumowymi sznurkami wciskanym w oponę. Zadziałało i tak dojechałam już do mety. Więcej awarii na szczęście nie miałam. Zabrany przeze mnie zestaw naprawczy okazał się wystarczający. Nic bym w nim nie zmieniła.
Elektronika
Garmin Edge 830 – miałam troche stresu, bo mam go od trzech tygodni. Na szczęście działał jak trzeba. Nigdy nie wywiózł mnie w pole, trzymał dobrze baterię i na deszczu nie świrował. Po pierwszych 500 km jestem z niego zadowolona. Nawet bardzo!!!
Lampka Knog PWR Trail 1000 lumenów – podczas nocnego przedzierania się przez błota w okolicy wsi Czarne Wielkie cieszyłam się z jej niezawodnego działania. Lubię, gdy coś działa i niespecjalnie trzeba o tym myśleć. Tak właśnie jest z tą lampką. Dodatkowy akumulator będący jednocześnie powerbankiem tym razem się nie przydał. Trzy godziny jazdy po ciemku we mgle wykorzystały połowę baterii 5000 mAh.
Kabelki, telefon, GoPro nie wymagają komentarza. Podczas takiej jazdy telefon mieć trzeba a GoPro to już blogierskie akcesorium :)
Podsumowanie
Nie jestem pro, nie jestem też zaawansowanym ultrasem, ale na miarę swoich możliwości przejechałam Pomorską 500 w całkiem komfortowych warunkach ze sprzętem, który przedstawiłam powyżej.
Nie jest to jedyny słuszny setup. Każdy ma pewnie jakieś swoje preferencje. Chętnie poczytam o nich w kometarzach.
Mam nadzieję, że mój zestaw i komentarz do niego komuś się przyda.