Od czasu ostatnich maratonowych startów nie przywiązuję szczególnej uwagi do rowerowych liczników, zegarków i innych komputerków rejestrujących poszczególne parametry jazdy czy treningu. Widywany często na mojej ręce, Polar V800 jest tam tylko po to, by zarejestrować ślad z przejechanych przeze mnie tras na pamiątkę i gdybym ponownie chciała odwiedzić dane miejsce.
Jak to mówią, przyszła jednak kryska na matyska i w związku ze startem w Wisła 1200, konieczne okazało się posiadanie urządzenia, które poprowadzi mnie po wyznaczonej przez organizatora trasie. Urządzenia, które będzie dokładne, długodziałające i w miarę proste w obsłudze.
Zaryzykowałam, napisałam maila do polskiego dystrybutora marki Wahoo. W odpowiedzi po tygodniu kurier zapukał do drzwi przyznasząc małą paczuszkę.
Początkowo nie miałam w planach pisać żadnych testów o tym komputerku, spodobał mi się jednak tak bardzo, że postanowiłam poświęcić kilka godzin na napisanie tego tekstu.
Unboxing i pierwsze rozhulanie
W pełnym zestawie z licznikiem otrzymujemy:
czujniki tętna, prędkości oraz kadencji,
trzy mocowania licznika – na mostku, czasowy i na wciągniku przed kierownicą,
zestaw zipów do montażu
kabel micro USB do ładowania
W pierwszym kontakcie licznik robi wrażenie bardzo konkretnego i prostego. Nieskomplikowany design, zero zbędnych udziwnień, sześć przycisków dobrze wkomponowanych w obudowę.
Włączenie Elemnta jest bardzo proste. Wszystko sprowadza się do trzech szybkich kroków:
zainstalowania aplikacji na telefonie z IOSem lub Androidem
włączeniu Bluetooth w telefonie
zeskanowania kodu QR
Po tych krokach licznik zostaje sparowany z telefonem. Za pomocą aplikacji możemy dokonywać zmian wszystkich możliwych ustawień, aktualizować oprogramowanie etc.
Jazda, jazda, jazda … Wahoo Elemnt
Wahoo Elemnt nie miał ze mną lekko, najpierw przejechał na kierownicy Accenta Ferala 1140 kilometrów podczas maratonu gravelowego Wisła 1200, potem przez tydzień spełniał się w roli nawigacji podczas enduro tripów z Zermatt. Towarzyszył mi także podczas dojazdów do pracy i codziennej jazdy po okolicy. Miesiąc tak intensywnego użytkowania pozwala na to, by coś na jego temat tutaj napisać.
Jak już wspomniałam wcześniej, Wahoo po wyciągnięciu z pudełka, sprawia bardzo niepozorne wrażenie. Ale to właśnie w tej prostocie tkwi jego siła. Pierwsze, co zwraca uwagę, to oczywiście czarno-biały wyświetlacz, którego minus tak naprawdę może być zauważalny tylko w przypadku korzystania z zainstalowanych na elemencie map. Piszę, że „może”, ponieważ przez całość testu jakoś ten mankament nie był przeze mnie szczególnie odczuwalny. Monochromatyczny wyświetlacz bardzo dobrze kontrastuje, jest czytelny w praktycznie każdych warunkach pogodowych. Dzięki temu, iż nie jest kolorowy, pozwala zaoszczędzić sporo na pracy baterii.
Druga specyficzna cecha wyświetlacza Wahoo to „dotykowość”, a raczej jej brak. Ja wiem, że w dzisiejszych czasach dotyk ma nieocenioną wartość, ale w przypadku Wahoo Elment wydaje się zbyteczny. Obsługa urządzenia za pomocą klawiszy jest tak sprawna, że nie odczuwa się mankamentu w postaci braku możliwości smyrania palcem po szybce. Wręcz przeciwnie, nie wyobrażam sobie zabawy w smyranie podczas jazdy w deszczu, błocie czy niższych temperaturach. Jednym słowem – przyciski rulezz.
Jeśli już piszemy o wyświetlaczu to użytkownik do dyspozycji ma kilka ekranów między którymi porusza się za pomocą dolnego prawego przycisku. W ustawieniu wstępnym otrzymujemy trzy ekrany – pierwszy z 11 polami prezentującymi wszystkie dane dotyczące rejestrowanej jazdy, drugi z wykresem przewyższeń prędkością, aktualnym nachyleniem i metrami pokonanymi w pionie oraz trzeci z mapą, wykorzystywany do nawigacji. Wszystkie ekrany można skalować, czyli powiększać i pomniejszać prezentowane dane, za pomocą przycisków bocznych. Jednak gdy powiększamy dany ekran stracimy ilość prezentowanych danych, pomniejszając zyskujemy.
Dane prezentowane na ekranach możemy oczywiście edytować z poziomu aplikacji w telefonie. Podobnie jak działanie diod znajdujących się na górnej i bocznej krawędzi wyświetlacza, które mogą sygnalizować nam strefę tętna lub mocy, w której aktualnie jesteśmy, lub w trakcie nawigacji informować o zboczeniu z kursu.
Jedną z ważniejszych dla mnie funkcji posiadanych przez Wahoo Elemnt była funkcja nawigacji. Wszak otrzymałam licznik od polskiego dystrybutora w ramach startu w maratonie Wisła 1200, gdzie głównym zadaniem była jazda po ściśle określonym tracku i nie zgubienie się. W takiej roli Elemnt spisuje się znakomicie. W końcu piszę do was te słowa, a Pyton znad Wisły obszedł się tylko smakiem.
Gdy kupujemy Wahoo Elemnt, w zestawie otrzymujemy mapy OpenStreetMap praktycznie całego świata. Z poziomu aplikacji telefonicznej możemy je usuwać lub dodawać. Mapa prezentowana jest w dwóch widokach: zorientowana w kierunku jazdy lub zorientowana w kierunku północnym. Nawigacja w elemencie jest dokładna, szybko łapie sygnał i go nie gubi, mapy są czytelne, czego nieco obawiałam się w związku ze wspomnianą już czarno-białością. Jedyna funkcja, jakiej brakuje w urządzeniu, to możliwość przesuwania mapy prawo-lewo i góra-dół. Wiec do czasu, gdy poruszamy się po tracku i wszystko idzie zgodnie z planem, cieszymy się z jego działania. Gorzej, gdy musimy zmodyfikować trasę w trakcie jazdy. Wtedy nie zawsze jesteśmy w stanie zorientować się czy np dany objazd doprowadzi nas do celu. Na tym gruncie twórcy licznika mają jeszcze sporo do zrobienia.
Ciekawy jest też sposób wgrywania planowanych tras zapisanych w formacie GPX. Nie robimy tego za pomocą kabla z komputera, jak w przypadku chyba większości tego typu urządzeń, a z poziomu zsynchronizowanych serwisów jak np Strava czy RideWithGps. Dodajemy w takim serwisie trasę do ulubionych, a ona jest automatycznie synchronizowana i wczytywana w licznik. Jeśli zaś zdecydujemy się na utworzenie własnej tasy w serwisie RideWithGps możliwe staje się także prowadzenie krok po kroku, gdzie licznik informuje nas, za ile metrów trasa będzie np skręcać. Od niedawna można też wgrać trasę z pliku zawartego np w mailu lub umieszczonego w chmurze, ale jest to najmniej polecany przez producenta sposób.
Kolejną dostępną funkcjonalnością jest opcja „TAKE ME TO…” Wyznaczasz w telefonie miejsce, do którego aplikacja ma wyznaczyć trasę, ona ją opracowuje i eksportuje do urządzenia. Wygląda to ciekawie, niestety nie miałam okazji jej wypróbowywać i nie mam pojęcia, po jakiego rodzaju drogach wyznaczany jest track.
Uzupełnienie: Jednak udało mi się przetestować tą funkcję. Trasa wyznaczana jest chyba podobnie jak rowerowa w Google Maps, wiedzie głównie asfaltami i szutrami, czasem zdarzają się nieprzejezdne niespodzianki, ale bardzo rzadko.
Dla fanów Stravy mamy oczywiście funkcję Strava Live Segment, która podobno działa w przypadku Elemnta znakomicie. Możecie przeczytać o tym tutaj. A gdybyśmy chcieli udostępnić naszą aktualną pozycję znajomym, mamy możliwość skorzystania z funkcji Share Live Tracking Link. Wtedy jednak konieczne jest połączenie licznika z telefonem i włączona opcja przesyłu danych w telefonie.
A dla tych, którzy muszą być ciagle pod telefonem, Wahoo Elemnt oferuje możliwość wyświetlania SMSów, powiadomień o przychodzących połączeniach lub mailach.
Wahoo Elemnt – podsumowanie
Nie jestem super testerem, który rozkłada sprzęt na części pierwsze, porównuje do miliona innych dostępnych na rynku (jeśli tego szukacie, pewnie znacie kilka miejsc w internecie, gdzie oferują takie cuda), nie mam czasu na wielogodzinne rozkminy. Jestem zwykłym użytkownikiem, który dostaje sprzęt i chce wykorzystać go na kolejnym tripie, wycieczce, czasem wyścigu. Nie chcę marnować czasu na rozwodzenie na temat działania, funkcji etc. Chcę by rzeczy, których używam, działały dobrze bez konieczności mojego większego zaangażowania. Pewnie dlatego ten tekst piszę na komputerze z nadgryzionym jabłkiem, a notatki robiłam na sparowanym z nim telefonie, który automatycznie przesłał je do komputera. Lubię prostotę i intuicyjność i taki właśnie jest Wahoo Elemnt. Poczynając od pierwszego uruchomienia, kończąc na rejestracji treningu na sparowanym trenażerze podłączonym do Zwifta (nie sprawdzałam osobiście, ale ponoć inni sprawdzali :)) Może to dziwnie zabrzmi, ale po Wahoo od razu czuć, że to produkt made in USA. Ju noł łot aj min?
Wahoo Elemnt, mimo iż zupełnie inny niż dotychczas wykorzystywane przeze mnie Polar RS800 oraz V800, jakoś wyjątkowo wpasował się w moje potrzeby i oczekiwania. Jasne, nie jest idealny i z niecierpliwością czekam aż inżynierowie Wahoo poprawią wypunktowane przeze mnie poniżej minusy. Mocno jednak rozważam opcję wymiany Polara na „lepszy model”.
Plusy
długo działa na baterii,
nie jest dotykowy,
prosty w obsłudze,
szybko łapie sygnał GPS,
sprawnie synchronizuje się z serwisami zewnętrznymi,
dobrze współpracuje z czujnikami hr, speed, cd
wyświetlanie informacji o przychodzących połączeniach, smsach, mailach, gdy połączony jest z telefonem
Minusy
brak możliwości przesuwania map,
brak sznureczka zabezpieczającego przed zgubieniem,
mocowanie na mostek na zipy zamiast gumek,
jeśli licznik zamocowany jest na mostku, nie ma możliwości doładowywania go podczas jazdy