Trzy lata temu wymyśliliśmy sobie z Arturem wyprawę bikepackingową wokół Teide. Niestety w związku z chorobą, jaką złapałam zaraz po wyjściu z samolotu z wielkiej przygody wyszły nici. Angina i gorączka to ostatnia rzecz jaką chciałoby się mieć na długowyczekiwanym urlopie. Nie miałam tu jednak nic do gadania. Gdy w tym roku razem z Bartkiem i Michałem zastanawialiśmy się nad wiosennym wyjazdem w kooperacji z Jack Wolfskin od razu na myśl przyszła Teneryfa.
Pomysł wydawał się być idealny. Jedziemy bikepacking wokół wulkanu, śpimy w super zlokalizowanych miejscach obozowych a przy tym przygotowujemy materiały reklamowe. Idealne połączenie. Takie akcje tak powinny wyglądać. Tydzień w ciepłych krajach, trochę pracy i trochę relaksu. Work Life Balance.
Ale ale, kolarzowi zawsze kij w szprychy a wiatr w mordę.
Nie wchodząc w szczegóły, rzeczywistość nas trochę zweryfikowała. Zostaliśmy zmuszeni do reorganizacji wyjazdu. Ale kto, jak nie my? Ekipa Wilka się nie poddaje i zawsze wyjdzie z opresji :)
Jeśli widzieliście już relację filmową, to wiecie, że wyjazd mimo perturbacji znakomicie nam się udał, a jeśli nie widzieliście to zapraszam na pięć dni na Teneryfie.
Photo shooting – bez pracy nie ma kołaczy
Pierwsze dwa dni to była zdjęciowa „tyrka”. Pobudka o 5:00 rano, szybkie śniadanie, szybkie ubieranie przygotowanych setupów ubraniowych i czym prędzej transfer na miejsce zdjęciowe. Potem trzy, cztery godziny pozowania, kręcenia tam i z powrotem, łapania odpowiednich kadrów, odpinania i zapinania zamków błyskawicznych, picia z bidonów etc. Ot, typowa sesja zdjęciowa.
Po bloku porannym był czas na lunch i kilka godzin przerwy, po czym znów zbieraliśmy się by zrealizować blok wieczorny, czyli sesję przy złotej godzinie blisko zachodu słońca. Wtedy jest najlepsze światło do zdjęć. Gdy zjeżdżaliśmy do apartamentu wieczorem, wbrew pozorom lekkości takiej pracy, byliśmy całkiem zmęczeni i niewiele czasu zostawało na zjedzenie kolacji czy ogarnięcie relek na Instagramie.
Hiszpańskie specjały
Zielony idzie bokiem
No words needed
Minich
Makitek
Dominika
Prawie bikepacking wokół Teide
Po dwóch dniach sesji stacjonarnej przyszła pora na mięso wyjazdu, czyli trzy dni jazdy bikepackingowej po Teneryfie. Oczywiście w trakcie jazdy dalej mieliśmy robić zdjęcia. A przy tym od razu porządnie przetestować nową serię toreb i ubrań do bikepackingu.
Los Gigantes
Zapakowaliśmy rowery na lekko, bo na miejsce biwakowe jechał samochód, który wiózł resztę ciuchów i cały sprzęt foto. Przetransportowaliśmy się do Los Gigantes i zaczęła się złota runda.
Początkowy asfaltowy podjazd do Santiago del Teide był niezłą rozgrzewką by poczuć klimt wyspy. Uprawy bananowców, pojawiająca się zupełnie odmienna od naszej polskiej roślinność i te widoki na wybrzeże.
W Santiago szybka kanapka z barraquito i jedziemy dalej, by wreszcie wskoczyć na szutrowe odcinki. To co tam się działo trzeba zobaczyć na filmie. Gravelowe premiumy ciągnące się przez kolejne kilometry. Na miejsce biwakowe przyjechaliśmy wyjątkowo szybko, więc ekipa jednogłośnie postanowiła jechać wyżej w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na sunset.
Biwakowy wieczór to już była kompletna petarda. Winko popijane z blaszanego kubeczka, miejscowe rarytasy. A potem nocleg w namiotach w hotelu z milionem gwiazdek. Trochę żal było, że miejsce obozowania było całe wśród drzew. Zdjęcia z takim niebem, jak tej nocy, rozwaliłyby system.
Los Gigantes robi wrażenie na każdym
Stokrotki i kaktusy
15 kilometrów podjazdu
Za Santiago jedziemy już razem
Ostatni sklep na trasie
A potem już ino szutry
Trasa zachwyca
I co jakiś czas pojawia się Teide
Foty, foty, foty
Las też daje radę
Jak z katalogu
Zachód musi być
Biwak nr 1
Czego potrzeba?
Jack Wolfskin
Foto: Michał Makyo
Izana i Obserwatorium
Obozowy poranek zaczęliśmy dość leniwie. Wiedzieliśmy, że czeka nas całkiem wymagająca trasa, więc nikt specjalnie się nie spieszył. Kanapki z avokado, owsianki, świeżo mielona kawa. Tak trzeba żyć. Sytuację zdecydowanie ułatwiał nam samochód, który wiózł cały sprzęt foto, kolekcję ubrań do wszystkich sesji, itp. Car supported bikepacking… czemu nie :)
Był też oczywiście czas na pracę. Produktowe foty same się przecież nie zrobią. Ale co to za praca, gdy w ręku kubek z kawą i takie okoliczności przyrody.
Obozowe pakowanie zajęło nam trochę czasu, ale w końcu zebraliśmy się na rundę. Trasa była niesamowita, ale nie pozostawiała złudzeń. Noga musiała podawać. 1500 metrów podjazdu prawie jednym ciągiem. Bolało.
Obserwatorium długo majaczyło na horyzoncie a za każdym zakrętem czaiły się kolejne metry podjazdu.
W końcu udało się wjechać na najwyższy możliwy punkt na wyspie (szosowy).
Potem czekał nas już tylko zjazd do strefy biwakowej. Nocleg w Área Recreativa la Caldera był mniej atrakcyjny niż dzień wcześniej ale i tak nie mogliśmy narzekać. To był kolejny bardzo dobry dzień i noc.
Poranek
i kawa…
Ekipa przed pracą
Jest robota do zrobienia
Izana=sztos
I ciągle do góry
ale za to jakie widoki
I Teide ciągle z nami
Niekończący się podjazd
I jeszcze w górę…
Prawie koniec
Teide w roli głównej
Trzeciego dnia zmodyfikowaliśmy plany. Zamiast w stronę La Laguny postanowiliśmy pojechać na południe. W pierwotnie planowanej wersji trasy nie było opcji na legalny nocleg. Wszystkie bookingi wyprzedane, a miejsc campingowych brak. Okazało się to bardzo dobrą decyzją, bo dzięki temu przejeżdżaliśmy pod samym Teide. Połowa ekipy była pierwszy raz na Teneryfie i zobaczenie tego księżycowego krajobrazu jest punktem obowiązkowym, gdy się jest na wyspie.
Niestety tego dnia nie wzięłam ze sobą aparatu, co jak zawsze okazało się błędem. Jeśli chcecie zobaczyć jak było, zapraszam do vloga.
Ostatni dzień to już tylko zjazd na wybrzeże do El Medano. Oczywiście z obowiązkowym zatrzymaniem się w Vilaflor na Papas Arrugadas.
Takie poranki
Takie śniadania
Będziemy tęsknić
Bikepacking Teneryfa – trasy
To była kolejna niesamowita przygoda, którą przeżyliśmy wspólnie z Jack Wolfskin.
Jeśli ta relacja zainspiruje Cię do podróży, będzie mi niezwykle miło, a więcej informacji na temat Teneryfy znajdziesz tutaj – Teneryfa na rowerze