Slow Ride/Wolna jazda – to idea, która zawsze była gdzieś we mnie. To powód dla którego wsiadłam pierwszy raz na rower i do tej pory wsiadam raz za razem. Pewnie brzmi to mocno niezrozumiale, ale mam nadzieję, że już wkrótce wszystko się wyjaśni.
Rower daje nam wolność, pozwala na kontakt z naturą, potrafi zatrzymać czas i skłania do bycia tu i teraz. Na rowerze nigdzie nie trzeba się spieszyć (wiem, wiem nie wszyscy to zrozumieją, ale oni chyba nie czytają tego bloga). Na rowerze można się wyłączyć i zapomnieć o całym świecie.
Jazda na rowerze od zawsze była dla mnie pewną formą medytacji. Długo jednak nie byłam tego świadoma. Znasz to uczucie, kiedy podczas trudnego technicznego zjazdu wszystko przestaje mieć znaczenie? Jesteś tu i teraz, nie ma rozdzielenia między tobą i zjazdem. To ty jesteś jazdą. Flow, często się o tym mówi, często się to czuje, ale nie zawsze się wie, czym dokładnie jest.
Nie zawsze oczywiście musi być tak ekstremalnie i intensywnie. Gdy jedziesz leśną drogą, słyszysz szum opon, czujesz wiatr we włosach, widzisz piękno wokół Ciebie. Następuje pełna integracja. Albo gdy w długim dystansie miarowe kręcenie korbą jest już tak automatyczne, że odbywa się poza twoją świadomością, a ból pochodzący z kontaktu tyłka z siodełkiem nie ma już znaczenia.Ty jesteś jazdą.
Samotna jazda na rowerze jest wyborna ale równie dobrze jest poznawać nowych ludzi, popatrzeć na świat z innej perspektywy, dowiedzieć się czegoś, nauczyć, zobaczyć nowe miejsca, przejechać nieznaną drogą, napić się kawy nad brzegiem jeziora, zrobić przy tym kilka zdjęć i pośmiać się z głupich kawałów. Dlatego do wolnej jazdy dodałam cząstkę symbolizującą innych ludzi – kolektyw, i tak powstał Kolektyw Wolnej Jazdy.
Kolektyw Wolnej Jazdy – Slow Ride Collective – czyli rowery, ludzie, przyroda i przygoda.
Jazda na rowerze bez spiny, bez presji na cyferki, z uśmiechem na twarzy, z zachwytem nad tym co wokół, z robieniem zdjęć, z piciem kawy, z jedzeniem kanapek i czekolady, z nicnierobieniem, z wylegiwaniem się w hamaku, z odpoczynkami na szczytach gór, z gorąca herbatą w schroniskach, ze wschodami i zachodami słońca.
Gorce na gravelach z Pawłem z Endurofina
Wyjazdy w ramach Slow Ride Collective – SR CLTV czasem będą samotne a czasem w towarzystwie. Chciałabym aby te towarzyskie były okazją do poznania nowych tras, nowych miejsc, przedstawienia ciekawych ludzi i nauczenia się czegoś od nich.
Pierwszy premierowy odcinek SR CLTV powstał bardzo spontanicznie, pomysł na cykl pojawił się prawie jednocześnie z samym pomysłem wyjazdu. Jedno wyniknęło z drugiego, jedno od razu sprowokowało drugie.
Pawła z jutubowego kanału Endurofina poznałam na jednych z zawodów enduro, kiedy to po kontuzji przyjechał jako kibic, by nakręcić materiał do vloga. Nie zamieniliśmy wtedy wielu zdań. Na mecie jednego z odcinków specjalnych trafiła się krótka rozmowa w blogersko-jutuberskim gronie – Paweł, Michał z 1enduro i ja. Tyle. Po tym spotkaniu zasubskrybowałam z ciekawości kanał Pawła i bacznie obserwowałam to co robi.
Co najbardziej spodobało mi się we vlogach Endurofiny to otwarta głowa i bliskie mojemu podejście do jazdy na rowerze. Paweł bardzo często w swoich filmach powtarza, że on po prostu jeździ na rowerze po górach. Mimo iż w stylu jego jazdy oraz we vlogach przeważa enduro, to nie zawsze ma parcie na ekstremalne trasy, bicie rekordów szybkości na zjazdach czy rywalizację. Większą frajdę sprawia mu włóczęga i eksploracja oraz dobrze spędzony czas na rowerze. Gdy na początku roku Paweł ogłosił na kanale nowy gravelowy projekt, pomyślałam, że to znakomita okazja, by wreszcie się spotkać. Tym bardziej, że obydwoje mieszkamy na Śląsku, jakieś 20 km od siebie.
UWAGA. Okazało się, że nieświadomie w trakcie wycieczki przejechaliśmy na Jaworzynę Kamieniecką fragmentem zamkniętego szlaku. Planując swoje wyjazdy weźcie pod uwagę, że szlak rowerowy z Lubomierza Rzeki na Jaworzyę jest zamknięty.
I to jest właśnie Paweł z Endurofina.com Paweł jest młodym, początkującym vlogerem :)
A to jest dron Pawła, który w ostatnim czasie zrobił się jakiś nieposłuszny, o czym przekonamy się podczas tego wspólnego tripa.
Paweł ma też nowy rower – gravela. To tegoroczny model Giant Revolt , o którym pisałam na blogu.
Pomysł na wspólny wyjazd był prosty – objechać na rowerach gravelowych Gorce. Zaczynamy z miejscowości Lubomierz-Rzeki.
A że jest to teren Parku Narodowego, to jeździć można tu tylko po wyznaczonych ścieżkach rowerowych.
Wybór padł na czerwony szlak rowerowy, który objeżdżą cały park wokoło i przy okazji zahacza też o Schronisko po Turbaczem.
Pierwsze 10 kilometrów trasy to ciągły podjazd. Najpierw doliną rzeki Kamienica a potem trawersem w kierunku Jaworzyny Kamienickiej.
Od razu umawiamy się, że nie szalejemy z tempem i jak którekolwiek z nas będzie chciało odpocząć, zwolnić to od razu to komunikuje.
Na szczęście co chwilę zatrzymujemy się na zdjęcia.
Podjazd dla rowerów gravelowych jest dość przyjemny, nie ma większych kamieni ani przystromień. Napędy 1×11 z zębatką 40 i 42 z przodu zdecydowanie wystarczają.
Gdzieś na wysokości 1100 m n.p.m. pojawiają się śnieżne łaty. Niektóre da się przejechać, niektóre cienkim gravelowym oponkom stawiają opór.
Na szczęście śnieg nie jest bardzo mokry, i nawet gdy trzeba się przespacerować w butach pozostaje sucho.
Po dwóch godzinach jazdy docieramy na halę pod Jaworzyną Kamienicką.
Krokusy na łące już nieco przywiędłe, ale cieszę się, że udało się je w tym roku zobaczyć.
Jak zwykle żałuję, że nie wzięłam ze sobą Alfy z lepszym obiektywem a tylko mniejszego RXa. Ale jakoś tak jest, że mniejszy aparat na wycieczkach wygrywa.
Z hali rozciąga się bardzo widokowa panorama. Gorce pod tym względem sa bardzo atrakcyjne.
Oczywiście drony, kamery i aparaty idą w ruch. Jak to dobrze jechać w towarzystwie innego blogera, który rozumie, gdy co chwilę się zatrzymujesz i wyciągasz aparat.
Pod Bulandową Kapliczką jest idealne miejsce na przerwę i kanapkę z widokiem.
Chwila przerwy jest też okazją do zadania Pawłowi kilku pytań.
Skąd pomysł na Endurofinę?
W zasadzie to taki mały bunt był. Zauważyłem, że wiele osób „enduro” utożsamia jedynie z rowerem ze 160mm skoku, sztucznymi ścieżkami, tzw. miejscówkami oraz zawodami. Enduro stało się mocnym produktem marketingowym – nie neguję tego, taka kolej rzeczy.
Postanowiłem pokazać, że enduro to nie tylko emocje związane z przejechaniem „Twistera” w trzeciej dziesiątce na Stravie, chciałem podzielić się „moim enduro” – tym eksploracyjnym.
Jako, że kręcenie i montaż filmów to moje drugie hobby (choć rowery, to już raczej pasja) – postanowiłem połączyć te dwa zajęcia w jedno, przy okazji dzieląc się z większa publicznością moim punktem widzenia. Początkowo filmy pozostawiały wiele do życzenia, jednak z miesiąca na miesiąc, coraz lepiej udawało mi się „przelewać” na ekran emocje towarzyszące eksploracjom.
Jaki rodzaj kolarstwa uprawiasz? Potrafisz się jakoś zaszufladkować?
Enduro – musi być pojeżdżone i pozjeżdżane. Przy czym podjechanie 5x na Kozią czy Magurkę nie traktuję jako „pojeżdżone”, a jako bardzo dobry trening i zabawę – dlatego często bywam tam po pracy. Od tego sezonu doszedł gravel – to spowodowało, że tereny dobrze mi znane eksploruje od nie znanej mi do tej pory strony. Czyli jednym słowem: rowerowa eksploracja, o ile takie pojęcie istnieje.
Skoro masz czas po pracy, to co robisz zawodowo?
Z wykształcenia „Inżynier Eksploatacji Złóż”, zawód wykonywany – „osoba dozoru górniczego”. Tu chyba nie ma sensu więcej dopisywać.
O zawodzie Pawła dowiesz się więcej z tego odcinka – https://youtu.be/NiONeXEcpgU
No dobra, to jak wygląda twój idealny dzień na rowerze?
Mój idealny dzień na rowerze musi być poprzedzony przygotowaniem, siedzeniem nad mapami, szukaniem dobrego podjazdu/zjazdu, czegoś ciekawego w danej okolicy, wycofania awaryjnego.
I w zasadzie większość moich wypadów takie są/były.
Jednak trip, który mocno utkwił w mojej pamięci i można by go oznaczyć jako „ten jeden”, to eksploracja Sospel – cały dzień jazdy, po pięknych nieznanych szlakach, jakieś „małe przygody”, które dobrze się skończyły, finalny zjazd długim singlem przy zachodzącym słońcu – coś pięknego :) No i co ważne, to był pierwszy raz kiedy w 100% przekonałem się, że e-bike to najlepszy wybór jakiego mogłem dokonać jeśli chodzi o enduro.
Tutaj wspomniany przez Pawła vlog o Sospel – Endurofina – Sospel
Przygotowania, mapy, planowanie, czy w takim razie jest ktoś na kim się wzorujesz, ktoś cię inspiruje?
W zasadzie nie, również nie czytam opinii na temat szlaków, miejsc czy sprzętu – każdy patrzy przez inny pryzmat, więc w zasadzie jedyne co oglądam godzinami to mapy i wrzucam „do ulubionych” miejsca gdzie chciałbym pojechać, szlaki, które wg mapy powinny być ciekawe.
A masz w takim razie jakąś ulubioną trasę lub miejsce do jazdy na rowerze?
Sospel – tam koniecznie muszę wrócić. Lokalnie, w zasadzie wszystkie Polskie góry oferują ciekawe miejsca, szlaki – kwestia doszukania się. Aha, nie można zapomnieć o Małej Fatrze i kultowych Martinach.
Ok, kanapki i żelki się już kończą to na koniec kilka krótkich pytań.
Kawa czy piwo?
Mam postanowienie noworoczne „0 alkoholu” – swoją drogą polecam. Więc zostaje kawa – dobra kawa.
Lycra czy szorty?
Zdecydowanie szorty – choć nie mówię, lycrze „nie”. Jeszcze kilka lat temu byłem zagorzałym przeciwnikiem kół 29″, później elektryków, więc z ostrożności nie wypieram się.
Spd czy platformy?
Od 23 lat spd, choć na horyzoncie pojawia się pomysł, na spróbowanie platform.
Z brzuchem pełnym miśków Haribo z hali pod Jaworzyna Kamienicką pojechaliśmy poszliśmy w stronę Turbacza.
Po niecałych trzech kilometrach naszym oczom ukazał się widok…
Zgodnie z ideą Slow Ride postanowilismy się zatrzymać i zrobić kolejną przerwę.
Tym razem na łące posiedzieliśmy sobie w ciszy.
A gdy zrobiło się zimno zebraliśmy manatki i pojechaliśmy w kierunku schroniska.
Cały podjazd wjechaliśmy na rowerach a pod schroniskiem kilka osób patrzało dość dziwnie na nasze rowery.
W schronisku się już nie zatrzymywaliśmy. Całkiem sporo kilometrów mieliśmy jeszcze do zrobienia. Na szczęście teraz czekał nas spory odcinek w dół. Przyznam, że trochę się tego obawiałam, czasem jakiś mini amortyzator w gravelu by się przydał, szczególnie w górach ;)
Na szczęście tylko fragment szlaku ze sporymi kamieniami i śniegiem okazał się nieprzejezdny.
Jak zwykle ze zjazdu większej ilości zdjęć brak, stali czytelnicy chyba się już przyzwyczaili :)
Zatrzymywanie się na zjazdach jakoś nigdy nie jest po drodze, a tu na dodatek nie było też specjalnie widokowo. Ot typowa górska szeroka droga, czasem z większymi kamieniami, czasem mniejszymi. Wszystko przejezdne na rowerze gravelowym, ale będące momentami wyzwaniem dla nadgarstków.
Tak zjechaliśmy do miejscowości Huciska. Stamtąd czekały nas jeszcze dwa podjazdy na przełęcz Borek. Z której potem doliną Kamienicy zjechaliśmy do Rzek, gdzie czekał na nas samochód.
Muszę przyznać, że na tym ostatnim zjeździe już modliłam się o koniec. Nogi jeszcze miały siłę, ale ręcę i nadgarstki po 50 kilometrach powiedziały koniec. Jazda bez żadnej amortyzacji po górach jest jednak wyzwaniem i mimo iż ten dzień był świetnie spędzony a trasę mogę polecić każdemu, to już pokonanie jej na rowerze typu gravel sugerowałabym tylko zaprawionym i doświadczonym rowerzystom, którzy są świadomi swoich możliwości :)
Czerwony szlak rowerowy Gorce – Turbacz – informacje praktyczne
Na terenie Gorczańskiego Parku Narodowego legalnie na rowerach poruszamy się tylko po wyznaczonych ścieżkach rowerowych.
Trasa jest przejezdna gravelem, jednak dla osób mniej doświadczonych sugerowałabym rower MTB, lekki ful lub hard tail.
Na pętlę czerwonego szlaku wbić można się także z Kowańca, Obidowej, Ochotnicy. Niestety nie wiem, jak wyglądają te szlaki i czy tam też gravel da radę.
Tu masz tracka naszej trasy – GPX Gorce Turbacz
My auto zostawiliśmy a parkingu przy drodze w miejscowości Rzeki. Latem może być problem ze znalezieniem miejsca.
Na biało zaznaczona nasza trasa :) Źródło: mapy.cz
To był bardzo dobry wyjazd i znakomite otwarcie cyklu, w którym chciałabym przedstawić Wam jeszcze sporo interesujących osób.
Jeśli Wam mało zajrzyjcie do Pawła na odcinek z tego wyjazdu, albo tez na jego kanał:
Endurofina na FB
Endurofina na YouTube
Endurofina Instagram