Są takie miejsca, do których można wracać na okrągło, które nigdy się nie znudzą i w których zawsze można odkryć coś nowego.
Jednym z takich miejsc jest Livigno.
Gdy jakiś miesiąc temu okazało się, że istnieje sposobność, by ponownie odwiedzić te rejony od razu serce zabiło mocniej. Ostatnie wolne miejsce na wyjeździe organizowanym przez Martę z myTrail chyba specjalnie czekało na mnie.
I tak jestem. Tu. Znowu. Po dwóch latach.
Co ciekawe, zupełnym przypadkiem za cel pierwszego tripa wybrane zostały dwa jeziora, do których prowadzi wyjątkowo malownicza dolina Alpisella. A z której powrót jest jeszcze bardziej malowniczy tak zwaną „doliną świstakową”. Dokładnie te same szlaki, które poznawaliśmy w Livigno jako pierwsze dwa lata temu.
Oczywiście żadna wycieczka nie może obejść się bez przygód. Już na początku okazało się, że w jednym rowerze nie działa to, w drugim tamto. Adam na szczęście dzielnie pełnił rolę mechanika i ostatecznie można było zacząć kontemplację oszałamiających widoków w rytmie serca wariującego na wysokości 2 000 m n.p.m.
Szutrowy szlak prowadzący doliną Alpisella powoli, po kawałeczku odsłania nam uroki okolicy. Najpierw między drzewami, ponad doliną rwącej górskiej rzeki, potem wyżej i wyżej ponad linię lasu.
Otwierająca się przed nami przestrzeń robi wrażenie…
Nie trzeba się nigdzie spieszyć, najlepiej ułożyć się na chwilę na zielonej trawie, wciągnąć głęboko powietrze i poczuć to wszystko całym sobą.
Gdy nie trzeba się martwić trasą, bo ktoś inny za ciebie znajduje co fajniejsze szlaki, kontemplacja może być jeszcze intensywniejsza :)
W najbardziej do tego odpowiednim momencie szeroki szuter zmienia się w płynnego singla, którym docieramy do jeziora S. Giacomo di Fraele.
Jezioro to i drugie znajdujące się zaraz obok można objechać wokoło.
My tym razem wybieramy dłuższy popas w schronisku.
Pyszne domowe ciasto, makarony i kawa. Buźki się śmieją.
Porządna regeneracja sił i odnowienie zapasów energii się przydaje.
Stromy, sztywny podjazd w kierunku Val Trela chyba jednak warty jest wylania tych kilku kropelek potu.
Humory więc dopisują, a endorfiny buzują :)
Sama dolina Val Trela też niczego sobie.
Oprócz krów jest agroturystyka, gdzie można dobrze zjeść.
Krowy podobnie jak ludzie są bardzo przyjazne.
Ale nas ciągnie już obiecujący singiel doliną Pila.
Dla ostudzenia emocji miejscowi zamontowali też specjalne strumyki chłodzące.
Jednak endorfiny tak buzują, że dosłownie rzy..my tęczą :)))
Powrót nad jezioro najpierw trawersującym singlem, potem lasem. Flow i chwila na wystudzenie emocji.
Zdecydowanie dobry był to dzień.
Livigno – Ponte delle Capre – Valle alpisella – Lago di S. Giacomo di Fraele – Passo di Val Trela – Val Trela – Val Pila – Lago di Livigno – Livigno
Pozostałe wpisy z Livigno 2016:
Livigno – gdzie diabeł nie może tam endurnia pośle
Bormio – Cima Bianca
Carosello 3 000
Livigno 2014
Prolog
Lago di Cancano
Panoramica Trail
Choroba wysokościowa
Kolejny nudny dzień.
Passo Stelvio
Piątka z Madonną
Bernina Express downhill