Ultra Sudety Gravel Race był wyścigiem, co do którego miałam bardzo duże oczekiwania.
Przepiękne rejony Sudetów, gór które szutrem i widokami stoją, wreszcie dobra pogoda (może trochę za dobra), idealnie spakowany rower. Czy mogło pójść coś nie tak?
Niby nie. A jednak poszło nie tak. Zaliczyłam swój pierwszy w życiu DNF.
Trasa
Góry Bystrzyckie, Góry Stołowe, Wzgórza Lewińskie, Masyw Śnieżnika, Góry Bialskie, Góry Złote, Góry Bardzkie, pasmo Gór Sowich, Pogórze Wałbrzyskie, Góry Wałbrzyskie, Góry Kamienne, Góry Suche, Wzgórza Włodzickie
– czy nie działa to na wyobraźnię?
Na moją działa. Pamiętając te rejony jeszcze z czasów maratonowych wiedziałam, że w Ultra Sudety Gravel Race wystartować muszę. Potencjał regionu jest bowiem ogromny.
Wszystko to zamknięte zostało w pętli liczącej ponad 514 km oraz 10 900 m przewyższenia.
Na stronie organizator podaje:
Skład trasy to:
79% drogi terenowe (głównie szutry, dobre drogi gruntowe oraz leśne),
19 % asfalt (głównie o małym natężeniu ruchu, łącznik pomiędzy drogami terenowymi),
2% pozostałe (łąka, single, bruk, …).
W mojej ocenie proporcje te chyba trochę się nie zgadzają :)
Nie mniej trasa zapowiadała się bardzo obiecująco.
Baza zawodów, organizacja, pakiet startowy i nagrody
Baza zawodów Ultra Sudety Gravel Race ulokowana była na terenie OSIR Polanica, który dysponuje licznymi miejscami noclegowymi oraz polem namiotowym. I byłoby całkiem fajnie, gdyby nie fakt, że na dwa wysłane maile w sprawie rezerwacji noclegów oraz jedno zapytanie rezerwacyjne zrobione bezpośrednio ze strony otrzymałam ZERO odpowiedzi.
Co lepsze koledzy z ETNH, z którymi jechała na zawody, na swoje maile też żadnej odpowiedzi nie dostali. Gdy jednak zadzwoniliśmy, to dowiedzieliśmy się, że Pan na maile nie odpisuje, bo po pierwsze jednodniowe rezerwacje mu się nie opłacają, a po drugie i tak już nie ma miejsc…
Opad rąk. Nic więcej.
Organizacyjnie wszystko działało bardzo sprawnie. Odbiór pakietów, komunikat startowy i maile wysyłane do zawodników były zrozumiałe i jednoznaczne. Cała procedura startowa i finiszowa też przebiegała w miłej atmosferze.
SMS-owe komunikaty wysyłane już w trakcie do zawodników też były bardzo dobrym pomysłem na komunikację z zawodnikami w trakcie wyścigu.
W pakiecie startowym była techniczna koszulka i buff w super kolorach. Niestety zabrakło czapeczki. Pewnie zauważyliście już, że na Wanodze bardzo na to narzekałam. I będę narzekać zawsze. Zawody ultra kojarzą mi się z czapeczką i czapeczka musi być :)
Osobiście nie podobały mi się też reklamówki foliowe, w których wydawane były pakiety i niepotrzebna makulatura. Rozumiem, że to w pewnym sensie nie jest wina organizatora, ale sponsor wrzucający do reklamówki ulotki reklamowe, smycz i długopis z logo zatrzymał się chyba w poprzednim dziesięcioleciu.
Posiłek przedstartowy w postaci kiełbaski lub makaronu i dobrego piwka na propsie. Szkoda tylko, że makaron był w postaci rosołowych nitek ;)
Niestety nie wiem, jak wyglądał posiłek regeneracyjny. Napiszcie w komentarzach, jeśli startowaliście.
Tracking
Tracking, czyli możliwość śledzenia zawodników na trasie, to chyba najważniejsza rzecz w zawodach typu ultra. Dzięki niemu zawody zyskują na atrakcyjności w oczach kibiców.
Dobry trackingu utrzymuje ludzi przy komputerach, angażuje i przez to reklamuje imprezę.
I tutaj organizatorom Ultra Sudety Gravel Race składam wyrazy uznania – to chyba pierwszy raz (poprawcie mnie jeśli się mylę), kiedy na terenowych zawodach ultra w Polsce mamy jeden z najlepiej działających systemów.
Follow My Challenge to przejrzysty i sprawnie działający portal, dzięki któremu śledzenie zawodników oraz wydarzeń na trasie jest bardzo atrakcyjne.
Podgląd live, statystyki, opcja Replay, mapa 3D, możliwość segregowania zawodników, wrzucanie ohasztagowanch zdjęć.
To jest bardzo dobre.
https://www.followmychallenge.com/live/usgr21/
USGR 2021 – Film
Moje założenia na wyścig i ich realizacja
Założenia na wyścig nie były skomplikowane.
Przejechać trasę w trzy dni z normalnym spaniem w wariancie 160/200/150 km lub bardziej optymalnym 190/190/130.
510 km, 10 tyś przewyższenia, czterodniowy limit i określenie „gravel” w nazwie sugerowało bardzo wymagającą, ale jednocześnie płynną trasę.
Przez chwilę rozważałam możliwość startu na lekkim fullu Liv Pique, ale doszłam do wniosku, że skoro w nazwie stoi gravel, to na gravelu pojadę.
Uznałam, że zyskam zdecydowanie więcej, mając lżejszy o około dwa kilogramy rower na podjazdach, niż większy komfort na zjazdach.
Cały opis sprzętu, jaki miałam ze sobą znajdziecie w następnym akapicie.
Tu wspomnę tylko, że całość z bidonami i jedzeniem ostatecznie ważyła około 14 kg.
Ultra Sudety Gravel Race – dzień pierwszy
Start godzina 7:20.
Pobudka o 6:00, ale budzę się już koło 5:00.
Ostatnio mam mocno rozregulowany organizm. Za dużo zarwanych nocy i ciało zaczyna się już gubić.
Rower przygotowany dzień wcześniej, ubrania też, wszystko zapięte na ostatni guzik, więc ogarnięcie wszystkiego z rana idzie sprawnie, już przed 7:00 melduję się na stadionie, z którego akurat startuje pierwsza grupa.
W pierwszej grupie wszyscy na rowerach MTB, organizator i kilka innych osób zwraca uwagę na mój rower, dziwią się, że gravel. Mnie dziwi ich zdziwienie, w końcu to podobno gravelowy wyścig. Górski, jasne, ale przecież gravelowy.
W drugiej grupie startowej dla równowagi same gravele, w mojej – trzeciej konfiguracja mieszana , więc równowaga w przyrodzie zostaje zachowana.
Odpalam GoPro, by nagrać kilka słów do vloga, organizacja też dorzuca coś od siebie, i na jego znak startujemy.
Zaczyna się kolejna przygoda.
Za Schroniskiem Jagodna zaczęło robić się nieco mniej przyjemnie. Jak ładnie nazwał to Michał z ETNH, zaczęły się „ujebki”.
„Ujebki”, to fragmenty trasy które zupełnie nie mają sensu. Są beznadziejne do jazdy, męczą i generalnie nic do wyścigu nie wnoszą, bo są nijakie i polegają głownie na jeździe po krzokach.
Na łące zaliczam drugą już dziś głupią glebę (pierwsza głupia gleba była na jednym podjazdów). Następuje pewne rozstrojenie napędu skutkujące spadaniem łańcucha i dziwnymi jego reakcjami.
Skrzywiony hak? Eeee, nieeee, nie możliwe.
W tym miejscu pozdrawiam Pana Marcina Lewandowskiego :)
Generalnie, kiedyś, dawnymi czasy hak do przerzutki woziłam ze sobą zawsze.
Ostatnimi czasy nie wożę. Po prostu.
No i się doigrałam.
Na szczęście koledzy Hubert i dwóch, których imienia niestety nie znam pomagają odgiąć trochę przerzutkę i napęd prawie wraca do normy.
Piszę prawie, bo podczas zmiany biegu z przodu w elektronicznej grupie Sram eTap AXS zachodzi jednoczesna kompensacja biegu z tyłu i ten podwójny ruch przy krzywym haku jest już zbyt skomplikowany i łańcuch znów spada.
Wyciągam więc telefon, by wyłączyć tą funkcję w specjalnej aplikacji. Cuda dwudziestego pierwszego wieku :)
I znów d..a, bo okazuje się, że nie ma zasięg, a bez internetu aplikacja nie działa… a ja oczywiście nie pamietam jak tą funkcję wyłączyć za pomocą kombinacji przycisków na manetkach.
Jadę dalej do cywilizacji z zasięgiem, zostawiając bieg z przodu na małej tarczy a operując tylko tylnymi przełożeniami.
W Międzylesiu zatrzymuję się w pizzerii. Zamawiam żarełko i w między czasie ogarniam napęd za pomocą sieci WiFi :) Hubert sugeruje, by wziąć makaron z sosem pomidorowym, ale poprosić o jego niezapiekanie i nie dodawanie sera. Brzmi sensownie, bo pizzeria typowo polska, musi być dużo i tłusto. Niestety makaron zamiast w sosie pomidorowym przychodzi w dziwnej brei, gdzie więcej jest chyba śmietany niż pomidorów. Totalny niewypał. No ale cóż coś zjeść trzeba.
Znów tankuję bidony, wrzucam do nich tabletki z elektrolitami High5. w takim upale trzeba bardzo pilnować, by nie doprowadzić do odwodnienia.
Za Międzylesiem czeka nas najtrudniejszy odcinek wyścigu – podjazd na Śnieżnik – 820 metrów w pionie. Przeliczam to w głowie na jakieś dwie godziny zabawy.
Za wiele się nie mylę, bo nie dość, że to już 130 kilometr trasy, zrobiliśmy już 2,5 tyś metrów podjazdu, to trasa puszczona jest od bardzo stromej strony i moim przypadku w 30 % to spacer z rowerem.
Wybaczam to jednak organizatorowi, bo rozumiem, że wjazd na Śnieżnik (tak dokładniej to w sumie tylko pod schronisko) może być atrakcyjne dla osób, które nigdy tu nie były. Ale mocno zastanawiam się, czy nie można wyznaczyć trasy jakąś inną, sensowniejszą drogą.
W Schronisku pod Śnieżnikiem drugi fakap tego dnia. Kuchnia i sklep zamknięty, bo właściciel gdzieś sobie pojechał, a pracownikom chyba nie ufa na tyle by mogli pracować za niego.
Na szczęście pani z kuchni lituje się nad nami i robi nam naleśniki.
Naleśniki niemałe, dzielę się swoją porcją z innym zawodnikiem i podejmuję decyzję o zjechaniu na nocleg na 163 kilometrze, w tej samej miejscowości nocują też chłopaki, z którymi dziś cały czas tasuję się na trasie.
Dalsza jazda nie ma sensu. Chata Cyborga, gdzie zakładałam alternatywny nocleg, to jeszcze 40 km i 500 metrów w górę, czyli co najmniej dwie-trzy godziny jazdy po ciemku, bo słońce chyli się ku zachodowi.
O 22:00 jestem już czyściutka, pachnąca i szykuję się do snu. Poziom zmęczenia spory, ale czuję się dobrze. Ustawiam budzik na 3:00 i zastanawiam się, co też czeka nas jutro.
Ultra Sudety Gravel Race – dzień drugi – DNF
Noc przespana bardzo średnio, często się budziłam, serce biło jakoś dziwnie, mimo otwartego okna, cały czas było gorąco. W takich warunkach organizm średnio się regeneruje. Na szczęście pobudka wychodzi sprawnie. O 4:00 razem z Michałem, Tomkiem i Bartkiem wyruszamy z kwatery.
Niestety pech trafia, że za Bardem wbijamy się na niebieski szlak lecący w kierunku Srebrnej Góry. Jest to wybitnie niegravelowy szlak. I jest to fragment trasy, który ostatecznie przeważa szalę. Podejmuję decyzję o DNFie.
W głowie plączą się różne myśli:
– wiem, że za Srebrną Górą są fajne szutry w kierunku Wielkiej Sowy, ale co jest dalej?
– albo czy czasem organizator nie poprowadził trasy alternatywnymi drogami zamiast tych szutrów?
– plan na imprezę zakładał trzy dni jazdy a spadające tempo poddaje w wątpliwość zmieszczenie się w trzech dobach. W niedzielę miałam być w domu, odpoczywać i ogarniać inne życiowe sprawy.
– czy cztery dni jazdy w takim upale ma sens?
– czy jazda trasą, która coraz cześciej irytuje to jest to, na co mam faktycznie ochotę?
– czy nie lepiej potraktować te dwa dni treningowo i na kolejne wyścigi i weekendy być wypoczętym?
Decyzja o DNFie nie jest łatwa.
Ultrabiker napisał mi na Facebooku, że to często trudniejsze niż przejechanie całości dystansu.
To prawda, ale wie się o tym dopiero wtedy, kiedy się to zrobi.
Gdybym zacisnęła zęby, to przejechałabym tą trasę. Dostałabym medal i moja duma puchła by z samozachwytu.
Ale czy za tydzień miałabym ochotę i siłę na kolejne wyjazdy, czy za cztery tygodnie miałabym siłę i ochotę na start w Gravel Attack.
Nie ma co się oszukiwać jazda długodystansową to zajeżdżanie organizmu i stąpanie po cienkiej linie. Tym bardziej w moim przypadku, gdy mimo wszystko poziom wytrenowania organizm jest bardzo niski. Już kiedyś raz doprowadziłam do sytuacji, że przez miesiąc nie potrafiłam patrzeć na rower i nieszczególnie zależy mi na tym, by to powtórzyć.
Zadzwoniłam więc do Artura, który jak zawsze stał w supportowym pogotowiu i który przyjechałby po mnie wszędzie. Napisałam chłopakom z ETNH i Backcountry, że odpuszczam i wyłożyłam się na łące.
Lista sprzętu – co się sprawdziło, a co nie
Na Ultra Sudety Gravel Race spakowałam się bardzo podobnie jak na Wanogę. Nie zabrałam jedynie rzeczy na deszcz, a w to miejsce weszły spodenki i koszulka na zmianę oraz liofilizat.
Wszystko wyszczególnione w tabelce.
Ten zestaw wydaje mi się już całkowicie zoptymalizowany.
Jadąc wyścig drugi raz nic bym w nim nie zmieniła.
Podsumowanie
Szczerze, to bardzo ciężko podsumować mi ten wyścig.
Miałam zupełnie inne oczekiwania w stosunku do tego, co się wydarzyło.
Trasa Ultra Sudety Gravel Race na rower MTB wydaje mi się całkiem atrakcyjna. Ja oczekiwałam jednak płynnej, szybkiej trasy z ochami i achami za każdym zakrętem.
Gdy doszło do tego zmęczenie organizmu upałem i długiem zaciągniętym w ostatnich tygodniach, uznałam, że nie warto brnąć w to dalej.
.
Jeśli chodzi o przygotowanie sprzętowe, to tu zadziałało wszystko jak trzeba.
Rower, zabrane ze sobą rzeczy. Nic nie okazało się zbędne.
Także w kwestii jedzenia i picia wszystko było w należytym porządku. Piłam dużo, jadłam odpowiednio często, stosowałam elektrolity i izotonik.
Czy wystartuję jeszcze raz w tym wyścigu?
Raczej nie, bo aktualnie w centrum zainteresowań są trasy i wyścigi typowo gravelowe :)