To zaledwie dwa, trzy weekendy w roku, gdy wyjątkowo zdarzy się dobra pogoda i mało opadów. Czasem ten stan przeciąga się na trochę dłużej. Trzeba mieć szczęście, trzeba być zdecydowanym i gdy tylko ten czas nadchodzi, rower musi być w gotowości. Pakujesz wtedy szybko bambetle i wybierasz jedyny słuszny kierunek. Góry jesienią są jeszcze bardziej zjawiskowe niż latem. Nasze zmysły atakowane są z każdej strony. Kolorowy spektakl rozgrywa się przed oczami, mglisty, wilgotny zapach lasu dociera do nozdrzy, śliskie dywany liści, strzelające pod kołami orzeszki dębowe czujesz bardzo wyraźnie. Listopad jest już inny, bardziej szary, słomkowe odcienie trawy, brązowe drzewa i ciemna zieleń iglaków też ma swój klimat, jednak cała zabawa jesienią odgrywa się w październiku.
Artykuł ukazał się w Magazynie Bike nr 11/12/2020
Coronawirus i politycy zafundowali nam kolejny lockdown. Najlepszy sposób na odreagowanie całej tej absurdalnej sytuacji to oczywiście góry i las. Tradycji więc stało się za dość i w ramach „wyjazdu służbowego” postanowiłam uciec z miasta choć na tydzień. Podobnie jak przy pierwszym lockdownie bazą wypadową było Stronie Śląskie i zaprzyjaźniony Ski&Bike House Stronie Śląskie.
Pierwsze dwa dni spędziłam na objeżdżaniu szutrów i asfaltów Gór Bialskich na nowym Liv Devote w wersji Advanced. Gdy nogi już trochę się zmęczyły z pomocą przyszły rowery elektryczne. Nie trzeba było długo się namyślać. Jesienią na elektryku będąc tutaj najlepiej zaatakować lubiany i ciagle rozbudowywany Singletrack Glacensis.
Singletrack Glacensis Kudowa Zdrój – Brzozów
O Singletrack Glacensis Kudowa Zdrój słyszeliśmy już wielokrotnie. Nowe pętle, wybudowane w tym roku polecał nam sam prezes fundacji Singletrack Glacensis Marek Janikowski, znany głównie z Tras Enduro Srebrna Góra.
W Kudowie a dokładniej w Brzozowie koło Kudowy mamy cztery odcinki singletracka:
Źródełko – 4 km,
Everest – 2,2 km,
Za rzeką – 4,4 km
Widoczek – 2,7 km
Do tego dochodzą krótkie odcinki dojazdowe. Całość można zamknąć w 18 kilometrowej pętli, na której pokonujemy prawie 500 metrów przewyższenia. Na rowerach elektrycznych samej jazdy wychodzi godzina, z licznymi postojami na ochy i achy oraz zdjęcia potrzeba już dwie godziny. Na rowerach bez wspomagania spokojnie można liczyć trzy godziny zabawy.
Objazd Singletrack Glacensis Kudowa Zdrój zaczynamy od pętli Źródełko, która od razu przypada nam do gustu. Serpentyny podjazdowe lawirują między drzewami mieniącymi się pomarańczowym i żółtymi liśćmi. W powietrzu cały czas unosi się poranna mgła, co dodaje jeszcze większego uroku sytuacji. Jest bajecznie, jadąc na rowerach elektrycznych nie łapiąc zadyszki możemy skupiać się tylko na doznaniach wizualnych, ale i na zwykłym rowerze nie będzie specjalnie cieżko, ponieważ całość podjazdu ma średnie nachylenie 4%.
Po dotarciu na górę zaczyna się oczywiście zjazd. I ku naszemu zdziwieniu, to faktycznie jest zjazd. Do tej pory na większości odcinków Singletrack Glacensis, po których mieliśmy okazję jeździć, charakter ścieżki był mieszany, to w górę to w dół, często interwałowo. Tutaj na Singletrack Glacensis Kudowa Zdrój mamy pętlę, na której jest jeden podjazd i jeden zjazd. Dzięki temu gdy już jest w dół, to jest na prawdę fajnie i przez dłuższą chwilę można pocieszyć się deniwelacją. Nie wiem, czy to kwestia doświadczenia budowniczych, czy tylko ukształtowania terenu w tym rejonie, ale mamy wrażenie, że na tej ścieżce czuć bardzo przyjemny flow, którego nie zawsze doświadczymy na ścieżkach Gacensisa. Słowem podsumowania – dla nas bomba.
Naturalną kontynuacją pętli Źródełko jest pętla Everest. Niedługo przychodzi nam czekać na znalezienie odpowiedzi, skąd ta oryginalna nazwa. Żadnego ośmiotysięcznika w okolicy nie widać, ale podjazd na szczyt kudowskiego Everestu jest chyba równie stromy co oryginał. Podjazd nie jest długi, bo ma zaledwie 1,2 kilometra, ale są na nim momenty. Na Liv Intrigue X E+, na którym dziś jadę podjazd nie robi wrażenia, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu wrzucam czwarty poziom wspomagania. Nogi trzeba oszczędzać, baterię nie koniecznie, tym bardziej, że od tego sezonu w rowerach elektrycznych Liv wbudowane są większe baterie o pojemności 625Wh.
Everest mimo iż krótki, to w naszej ocenie jest równie udany, jak Źródełko. Płynny zjazd z licznymi zakrętasami i kilkoma miejscami, gdzie można oderwać się od ziemi. Sama przyjemność z jazdy. Nie licząc wymagających podjazdowych momentów bardzo dobry na wycieczkę z młodymi adeptami MTB.
Po Evereście przenosimy się na drugą stronę drogi, bliżej granicy z Czechami. Tam pokonujemy pierwszą cześć pętli Za Rzeką i odbijamy na Widoczek. Klimat i warunki trochę się zmieniają. Mgła gęstnieje, kolory znikają, robi się mrocznie i cicho. Las momentami przypomina plan zdjęciowy do jakiegoś horroru. Zupełne przeciwieństwo tego co mieliśmy przed chwilą. Jedziemy sobie tak w tej ciszy, udziela nam się ten nastrój. Nawet zdjęć nie robimy zbyt wielu. Gdy docieramy na szczyt podjazdu możemy sobie co najwyżej wyobrazić widok z tego miejsca. Mleko rozlane. No cóż. Trzeba będzie odwiedzić tą pętlę jeszcze kiedyś, gdy pogoda będzie mniej specyficzna.
Tym bardziej że nagle przed naszymi oczami wyłaniają się całkiem sporej wielkości hopy. Singiel widoczek lawiruje sobie miedzy nimi niewinnie, a my zastanawiamy się, co za wariaty te rzeczy tutaj latają. Ojjjj, już nam świta w głowie. Nie tak dawno ekipa Godziek Brothers wspominała coś o kręceniu nowego editu dla Red Bull-a. No to sobie wybudowali traskę na miarę swoich potrzeb i możliwości. Zatrzymujemy się na jej końcu. Ostatnie najwyższe lądowanie. Wspinam się pod górkę kilkanaście sekund. Mgła sprawia, że nie widać wszystkiego ale sprawa jest na prawdę duuuuuża. Widać kawał włożonej pracy i profesjonalne podejście. Pozostaje nam tylko czekać na premierę filmu Godźków. Jedziemy dalej.
A dalej juz tylko zjazd singlem Za rzeką i powrót na leśny parking zaznaczony na Trailforks, na którym zostawiliśmy samochód. Na licznikach mamy osiemnaście kilometrów i całkiem fajnie połączone w jedną pętle cztery single. Singletrack Glacensis Kudowa Zdrój objechany, pora na drugą część na dzisiaj zaplanowanej trasy. W nawigację wstukujemy Duszniki Zdrój.
Singletrack Glacensis Duszniki Zdrój
Nie mija pół godziny a już parkujemy samochód na dużym parkingu z punktem widokowym pod Graniczną w Dusznikach. Mamy wrażenie, że przenieśliśmy się do zupełnie innego świata. Wszystkie mgły gdzieś się rozstąpiły, nad nami niebieskie niebo, słońce przyjemnie przygrzewa. Zmiana o 180 stopni. Uroki jesieni. Postanawiamy je trochę wykorzystać i mocno przeciągamy chwile spędzone na ogarnianiu ekwipunku. Trochę żałujemy, że nie wzięliśmy ze sobą kawiarki, bo widoki z tego miejsca skłaniaja do dłuższej chwili kontemplacji zastanych okoliczności przyrody.
W Dusznikach mamy też cztery pętle:
Gajowa – 1,6km
Sołtysia – 2,5 km
Widokowa – 1,2 km
Orlicka – 1,4 km
Są one dość krótkie i oddalone od siebie. Po połączeniu ich wszystkich, razem z dojazdówkami, podobnie jak w Kudowie, wychodzi nam trasa około 20 kilometrów. Zaczynamy od zaznaczonej na czerwono na Trailforks pętli Sołtysiej. To bardzo przyjemny gładki flow trail bez żadnych trudniejszych przeszkód i nierówności. Dynamiczne zakręty z bandami, momentami nawet całkiem ciasne wywołują szybsze bicie serca. Trail poprowadzony jest zboczem narciarskiej rasy zjazdowej przy niedziałającym już wyciągu. znakomicie wykorzystany potencjał stoku.
Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. W przypadku Pętli Sołtysiej, zdecydowanie za szybko. Z mocnym niedosytem kierujemy się w stronę centrum Dusznik, by odnaleźć położoną na zboczu Góry Gajowej pętlę o tej samej nazwie.
Asfaltowy zjazd do Dusznik wywołuje w nas bardzo podobne spostrzeżenie. Duszniki mają specyficzny klimat. Zabudowania są inne niż wszędzie, gdzie do tej pory byłam. Dolina prowadząca do centrum miasta jest bardzo wąska, a zbocza jej wysokie. My do centrum nie docieramy, zahaczamy tylko o fragment Parku Zdrojowego. Niestety jesienne jeżdżenie nie pozwala na leniwe eksplorowanie objeżdżanych terenów. Do zachodu słońca zostały nam raptem dwie godziny, a jedno z nas zapomniało wziąć ze sobą lampki. Wykorzystując mocniejsze poziomy wspomagania na szczyt pętli docieramy bardzo szybko, trochę mylimy ścieżki na samej górze, tak dobrze nam się jedzie, że nie zauważamy dobicia w lewo. Na szczęście orientujemy się szybko i już wskakujemy na zjazd. Pętla Gajowa, tak szybko jak się zaczyna, tak szybko się kończy. Wracając z powrotem asfaltem w kierunku Sołtysiej Kopy mamy mieszane odczucia odnośnie tej części singletracka. Zdecydowanie czegoś tu brakuje, ledwo człowiek się rozkręci, to już jest koniec. Chyba musimy zapytać się projektantów tras, czy planowane są jakieś następne odcinki w tym rejonie, bo potencjał wydaje się spory. Tym bardziej, że Pętla Gajowa znajduje się przy samym centrum Dusznik.
Jedziemy czerwonym Głównym Szlakiem Sudeckim i na nowo wspinamy się w kierunku parkingu, gdzie zostawiliśmy samochód. Bardzo dobrze się składa, bo w rowerze Redaktora Grzegorza z pięciu diód symbolizujących naładowanie baterii świeci się już tylko jedna. Na szczęście w aucie czeka na nas druga bateria. Cała logistyka była pod tym kątem bardzo dobrze przemyślana. Ostatni fragment podjazdy pokonujemy po łące, którą poprowadzona była trasa Bike Maraton w Zieleńcu. Muszę przyznać, że nawet na rowerze elektrycznym jest wymagająco, liczniku momentami pokazuje nachylenie 30%. Nie wyobrażam sobie jechać tu na maratonie, na zmęczonych już nogach.
Gdy docieramy do samochodu, szybko zmieniamy batery pack Grzegorza i tu nagle niespodzianka. Nowa bateria też pokazuje jedną kreskę. Na nic zda się przemyślana logistyka, gdy dzień wcześniej zapomnisz naładować drugą baterię.
Ale jak to mówią, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Grzegorzy wrzuca jedną baterię do plecaka i postanawiamy z dwoma bateriami po 10% jechać dalej. W razie czego, jak na większości ostatnich naszych elektrycznych wycieczek, będę robiła za wyciąg.
Dalsza cześć trasy na początku jest na szczęście w dół. Wspólną częścią singla dojeżdżamy do rozjazdu na Pętlę Sołtysią i Widokową. Tym razem zamiast w prawo odbijamy w lewo, w Widokową. Dziwne, bo widoków nie ma, są za to kozy i znów dość łatwy i płynny flow trail. Siła grawitacji dodająca przyspieszenia na zjeździe jest zjawiskiem na rowerze porządnym, niestety na podjeździe grawitacja wywołuje odczucia zupełnie odwrotne. Tym bardziej, gdy na wyświetlaczu poziomu baterii gasną wszystkie diody. Tak dzieje się, gdy wyjeżdżamy na asfaltowy podjazd, z którego mamy odbić na szlak graniczny, który zaprowadzi nas do startu ostatniego odcinka Singletracka Glacensis planowanego na ten dzień. Zmieniamy baterię i wskakujemy na szlak idący polsko-czeską granicą.
Ten fragment to bardzo fajne urozmaicenie dotychczas dość łatwych, niewymagających gładkich singli. Są korzenie, kamienie, jest pod górkę. Z dodatkowym watami w nogach szlak sprawia sporo frajdy z jego pokonania. Zaczynamy wspinać się na Graniczną, gdy druga bateria w rowerze Grzegorza się kończy.Przed nami spore przystromienie i wizja wypychu 25 kilogramowego roweru bez funkcji walk assist. Odpuszczamy, decydujemy się wrócić na asfalt. Na asfalcie tradycji staje się za dość i znów przypada mi funkcja holowania. Na szczęście w Livie zostały mi jeszcze dwie kreski baterii.
Docieramy znów do parkingu gdzie akurat zaczyna się kolorowy spektakl z zachodzącym słońcem i Górami Stołowymi w tle. Jest pięknie. Już się dzisiaj najeździliśmy, odpuszczamy ostatnią Pętlę Orlicką. Będzie dobry pretekst, by przyjechać tu znów. A dzięki temu też wreszcie znajduje się chwila czasu na zatrzymanie się i kontemplację tej wyjatkowej pory roku w górach jaka jest jesień. Jednym słowem równowaga zostaje zachowana.
Ps: W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze pod Schroniskiem Jagodna w Spalonej. Jeśli jeszcze tu nie byliście, to przyjedźcie koniecznie na przepyszne racuchy z jagodami. Petarda.