Canyon Grail.
Był ze mną pięć miesięcy, przejechaliśmy razem około 3 tysięcy kilometrów, to wiele wspólnych godzin.
TLDR: będę go dobrze wspominać, bo to dobry rower był.
Na początku tego roku rozstałam się z Rondem. Sporo osób pytało, dlaczego, czy nie był wystarczająco dobry, co mi w nim nie pasowało, jak mogłam go sprzedać?
A ja bardzo go lubiłam, pasowało mi w nim wszystko, nigdy nie dałam na niego złego słowa powiedzieć. Po prostu przyszedł czas na zmiany.
Nie wiedziałam co będzie dalej. Nie miałam planów, ani pomysłów na nowy rower. Miałam zamiar sobie dać czas a sytuacji się rozwinąć.
I to okazało się całkiem dobrym sposobem. Pewnego dnia redaktor Grzegorz z Magazynu Bike zaproponował wspólną wycieczkę i zrobienie materiału o jednej z bardziej charakterystycznych rowerowych miejscówek na Górnym Śląsku – Chatka Szreka. Na potrzeby realizacji materiału otrzymałam na tę przejażdżkę karbonowego Canyona Grail. Po 100 kilometrach zrobionych na leśnych szutrach Pojezierza Palowickiego, wiedziałam, że chętnie poznałabym ten rower nieco lepiej.
Po kilku mailach wymienionych z dystrybutorem Canyon w Polsce udało się – pudło z testowym Grailem stanęło w salonie. A ja zaczęłam snuć plany – Poland Gravel Race, Jura Krakowsko-Częstochowska, Beskid Niski, Great Lakes Gravel…
Na początku nie miałam w planach tej recenzji. Ale ostatecznie uznałam, że warto podzielić się z Wami moimi odczuciami z jazdy na tym rowerze.
Rama, rozmiar i geometria
Podstawą roweru Canyon Grail CF SL 8.0 jest karbonowa rama w wersji SL ważąca 1020 gramów. Dostępne są też wersje lżejsze SLX o wadze 830. Ta opcja jest podobno także bardziej sztywna. Będzie to pewnie miało znaczenie dla gravelowych ścigantów.
Rower jako całość prezentuje się bardzo dobrze. Kształt ramy w połączeniu z nietypową kierownicą sprawia wrażenie dość awangardowego. Jednocześnie jest minimalistycznie i prosto.
Niebieskie malowanie Discovery Blue zwraca na siebie uwagę, ale nie jest krzykliwe. Można by powiedzieć, taki typowy gravelowy styl.
Decydując się na Graila mamy do wyboru aż siedem rozmiarów ramy. Wybór odpowiedniej może wydawać się trudny, ale jeśli posłużymy się tabelką znajdującą się na stronie producenta, to na 98% dobierzemy rower właściwie.
Ja mam 162 cm wzrostu i według tabelki powinnam mieć rozmiar 2XS. Rower testowy był w rozmiarze XS i było to odczuwalne. Po pierwszych dłuższych jazdach trochę bolały mnie plecy. Potem organizm się dostosował, ale siodełko wysunięte miałam nmaksymalnie do przodu.
Właściwy dobór rozmiaru w przypadku Graila ma bardzo duże znaczenie, ponieważ tutaj nie zmienisz mostka na krótszy, jak w tradycyjnym rowerze. Będzie wiązało się to z koniecznością wymiany całego zestawu kierownica-mostek.
Na temat geometrii Graila nie będę się rozpisywać. Nie jestem specjalistką od cyferek i tego typu analiz. Dla mnie pozycja za kierownicą jest sportowa, ale jednocześnie komfortowa. Rower jest stabilny i mimo dużej dynamiczności zachowuje się przewidywalnie. Na długich dystansach jest wygodny i nie powoduje dyskomfortu wynikającego z pozycji.
Jedno na co na pewno trzeba zwrócić uwagę, to fakt, że w przypadku małych rozmiarów ramy (2XS i XS) producent wrzuca do roweru małe koło 650b. Ma to być uwarunkowane utrzymaniem właściwości jezdnych roweru w każdym z rozmiarów. Ja niestety tego nie kupuję i w gravelu wolałabym mieć koła jedynej słusznej wielkości czyli 700tki.
Fanów tabelek i głębokich analiz wysyłam na stronę producenta https://www.canyon.com/pl-pl/gravel/all-road/grail/grail-cf-sl/ oraz do komentarzy. Wasza wiedza pewnie przyda się innym rozważającym zakup tego roweru.
Canyon Grail i bikepacking
Canyon Grail ze swej natury jest gravelem bardziej sportowym niż wyprawowym.
Fani długodystansowych bikepackingów będą zawiedzeni. Nie znajdziemy tu zbyt wielu możliwości mocowań bidonów czy dodatkowych bagaży na widelcu i pod dolną rurą. Do roweru nie zamontujemy też bagażnika. Jedyne co nam zostaje to typowe tobołki mocowane na kierownicy, pod siodłem i w ramie. Wynagrodzeniem tej sytuacji może być jedynie fakt, że producent we współpracy z Topeak przygotował serię toreb dedykowanych specjalnie Grailowi. Nie miałam przyjemności ich testowania. Na swoje potrzeby opracowałam komplet wyścigowy z Restrapa.
Dwupłatowa kierownica
Kierownica Canyon Grail to chyba najbardziej charakterystyczny element tego roweru. Gdy widzisz pierwszy raz, pytasz, co poeta miał na myśli, gdy przejedziesz na niej kilka kilometrów zaczynasz rozumieć jej sens, po dwóch tygodniach zaczyna ci się nawet podobać.
Generalnie pomysł jest taki, że pantograf ma poprawiać komfort i ergonomię. Karbon sam w sobie zawsze poprawia komfort, tu dodatkowo strefa Flex ma za zadanie pochłaniać większą ilość drgań niż tradycyjne kierownice.
Za co ja polubiłam to dziwadło? Za możliwość stosowania różnych chwytów, a w szczególności chwytu dolnego, w którym kciuk opiera się o dolną poprzeczkę. Lubię jazdę w dolnym chwycie, w przypadku tego roweru polubiłam ją jeszcze bardziej.
W moim odczuciu kierownica dzięki tej dodatkowej poprzeczce jest dużo bardziej sztywna, przez co nawet ja miałam ochotę na sprinty na stojąco w dolnym chwycie.
Czego faktycznie brakowało mi w tej kierownicy? Sensownego montażu licznika i innych cosiów np lampek. Wprawdzie w dolnym płacie kierownicy są gniazda na mocowanie wysięgnika do przodu na licznik i ja wykorzystałam to jako miejsce montażu przedniej lampki, ale nie było to rozwiązanie idealne.
PS: Faktycznie po dwóch tygodniach przestałam zwracać uwagę na dziwny kształt tej kiery.
Napęd i układ hamulcowy
Napęd Canyona był jednym z tych elementów, które budziły moje największe obawy. Mamy tu bowiem niezłą kombinację w postaci korby Sram Force z jednym blatem 42 zęby z przodu połączonej z dwunastkową kasetą MTB Srama o rozpiętości zębów 10-50 z tyłu.
Zastosowanie w rowerze gravelowym kasety z 50 zębami na dużym blacie wydało mi się przesadne. Tym bardziej, że w tym rozmiarze roweru, mamy koła 650. Po przeliczeniu przełożeń nieco się uspokoiłam. 42 z przodu na 50 z tyłu daje nam przełożenie 0,84 czyli dość miękko, ale w mojej ocenie jeszcze nie przesadnie miękko. Kto jeździł z obładowanym tobołkami rowerem kilkunastoprocentowe podjazdy, ten zrozumie. W drugą stronę kasety patrzę bardzo rzadko. Jeżdżę wolno i nigdy mi nie brakuje kadencji do dokręcania.
Drugą innowacją, której miałam możliwość spróbować pierwszy raz był elektroniczny system zmiany biegów Sram eTap. Najbardziej bałam się o wytrzymałość przerzutki, jej odporność na warunki atmosferyczne oraz czas pracy na jednym ładowaniu.
Po przeszło 3 tysiącach kilometrów zrobionych na tym napędzie stwierdzam, że dla mnie jest on idealny. Zakres przełożeń pozwolił przejechać cały Poland Gravel Race z raptem dwoma wypychami (Magura Małastowska i Żłobki), które i tak wynikały z mojej lichej łydeczki. Jak wspomniałam wcześniej, na zjazdach nigdy nie doświadczyłam braku przełożeń. Jeśli chodzi o zestopniowanie kasety, na które narzekają zazwyczaj szosowcy, którzy przesiadają się na gravele, ja nie widzę problemu i nie odczuwam schodków, ale może to wynikać z tego, że od dobrych pięciu lat jeżdżę tylko na napędach 1x.
Jeśli zaś chodzi o elektronikę, to Sram eTap skradł moje serce. I w zasadzie nie trzeba tu nic więcej pisać. Nie ma kabli i przewodów, działa perfekcyjnie, jest łatwy w obsłudze i odporny na wodę (brody Beskidu Niskiego, przypadkowe potraktowanie Karcherem podczas mycia roweru). Nigdy nie udało mi się rozładować baterii do końca. W internetach można znaleźć info o 1000 km zrobionych na jednym ładowaniu. Jedno czego nie wiem to, jak działa w temperaturach minusowych.
Canyon Grail wyposażony został w bardzo fajne oponki – Schwalbe G-One w wersji Bite o szerokości 40 mm. Moje dotychczasowe doświadczenia to głównie GravelKingi, więc chętnie spróbowałam czegoś nowego. Schwalbe G-One przystosowane są do jazdy bez dętek, dlatego od razu zalałam je mlekiem.
Ważę około 57 kg i na tych gumach jeździłam na ciśnieniu w okolicy 2 barów.
W przypadku jazdy po asfalcie bieżnik tych opon jest odczuwalny, miałam wrażenie, że opony toczą się ciężej niż nieco bardziej gładkie GravelKingi. Po wskoczeniu w teren sytuacja zmienia się na korzyść Schwalbe. Większa kontrola i pewność w błocie oraz na liściach. Trochę denerwująca bywała jazda na szutrze, ponieważ opona potrafiła zabierać kamyczki i uderzała nimi po ramie, albo co gorsza, kamyczki wskakiwały do tylnej kieszonki w koszulce. Serio miałam ten problem.
Jeśli chodzi o trakcję na szutrach to jest bardzo okej. Opony są oczywiście lekkie, w końcu do Schwalbe :) Nie złapałam na nich ani jednej gumy, a na kamienistych zjazdach raczej nie oszczędzałam.
Do siodełka Fizik Aliante R5 początkowo podeszłam dość sceptycznie i w planach była wymiana na Specialized Romin w wersji Mimic. Niestety okazało się, że Spec ma owalne pręty a sztyca Graila takich nie przyjmuje i trzeba wymienić element mocujący.
Żeby nie było tak kolorowo, elementu mocującego nie dało się załatwić, więc przyszło mi testować swój tyłek na Fiziku. Na szczęście ostatecznie elementy tego układu dogadały się ze sobą i po tych trzech tysiącach kilometrów muszę przyznać, że siodło Fizika daje radę :)
Wspomniana powyżej sztyca, to w sumie jeden z ważniejszych elementów roweru Canyon Grail. Nie wiem dlaczego, ale nie wyszło mi żadne zdjęcia pokazujące jej specyficzny wygląd.
Sztyca Canyon S15 VCLS 2.0 CF składa się tak naprawdę z dwóch części, które połączone są ze sobą, ale jednocześnie pracują, dzięki czemu efektywniej minimalizują drgania i poprawiaja komfort. Muszę przyznać, że faktycznie jest to odczuwalne.
Jedyny minus VCLSa jest taki, że aby ustawić siodełko względem poziomu trzeba wyciągnąć sztycę i przesunąć jej części względem siebie, potem skręcić i włożyć sztycę. Pierwsze ustawienie bywa czasochłonne.
Dopełnieniem całości były dodane przeze mnie pedały Look X-Track Race Carbon. Po latach jeżdżenia w pedałach Shimano, próbach i testach Sixpacków oraz HT, przyszła pora na Looki.
Karbonowe pedały na początku wydawały mi się trochę fanaberią i przyznam, że bałam się, że od razu coś się w ich popsuje. Jak na razie wszystko działa bardzo dobrze, nie ma luzów i się kręci. Matowy karbon początkowo sprawiał wrażenie delikatnego, myślałam że szybko się porysuje. Po przeszło 4 tysiącach kilometrów pedały wyglądają jak nowe. Chyba zrobię o nich jakiś mini wpis na podsumowanie roku użytkowania.
Canyon Grail po trzech tysiącach kilometrów – podsumowanie
Zbierając wszystko do kupy.
Canyon Grail to rower bardzo dynamiczny, szybki i sztywny. Gdy na niego wsiadam, to mam ochotę na…ginać ile wlezie. On po prostu prowokuje do szybkiej, dynamicznej jazdy.
Karbonowa rama i zastosowane komponenty sprawiają, że jest lekki, a na lekkich rowerach nawet jak nie masz nogi to jeździ się przyjemnie i żwawo.
Na początku odczuwałam trochę za duży rozmiar ramy. Ale ja generalnie lubię długie rowery i ciało jeszcze mam młode ;) więc wszystko ostatecznie jakoś się spasowało. Dzięki temu Grail był bardzo wygodny podczas pokonywania długich dystansów.
Myślę, że duże znaczenia miały przy tym również wspomniana już wiele razy dwupłatowa kierownica i karbonowa, dwuczęściowa sztyca.
Zastosowana elektroniczna kombinacja napędu MTB z klamkomanetkami szosowymi skradła moje serce. Zakres przełożeń na moją niewyrobiona łydeczkę jest perfekto. Stopniowanie na 12 rzędach do tego, co robię na tym rowerze zdecydowanie wystarcza. Jeśli będę miała w przyszłości możliwość jazdy na elektronicznych zmieniarkach, to na pewno z tej opcji skorzystam.
Niestety, Grail nie jest idealny.
Po pierwsze – koła – w małym rozmiarze mamy 650tki. Nie przekonam się do nich nigdy. Takie koła stosuje się, gdy faktycznie jeździmy w konkretnym terenie, gdzie rower musi być bardzo zwrotny i mieć super prowadzenie oraz dobry kontakt z podłożem. Na moje wykorzystanie Graila, małe kółka zwyczajnie się nie nadają.
Po drugie – kierownica, która sama w sobie jest ok, ma jednak minus w postaci ograniczonej możliwości montażu licznika, lampek etc. w szczególności, gdy masz jeszcze na niej zamontowaną jakąś torbę bikepackingową.
I to chyba tyle. Jeśli zastanawiasz się nad wyborem tego roweru, to ja zdecydowanie mogę Ci go polecić. Jeśli podoba Ci się wizualnie i odpowiada twojemu stylowi jazdy, to na pewno będziesz zadowolony.
SZEROKOŚCI, AHOJ, MAMBA